Niektórzy powiedzą, że czasem podejmujemy nietaktowne decyzje

Zuzanna Kuczyńska
Zuzanna Kuczyńska / Fot. P. Dzikowska, M. Szczepański
Le Petit Trou to marka, którą francuski „Vogue” umieścił w zestawieniu najbardziej gorących tego sezonu obok takich, jak Loro Piana, Max Mara czy Brunello Cucinelli. Z kolei „GQ France” poleca ją słowami „możesz kupić z zamkniętymi oczami”. O pomyśle, sukcesie oraz nietaktownych na pozór decyzjach opowiadają założycielka marki Zuzanna Kuczyńska i Kasia Partyka, Head of Sales and Operations.

Jak się podbija świat?

Zuzanna Kuczyńska: Ruszając z Le Petit Trou, nie myślałam o tym, żeby podbić świat. Oczywiście należy sobie stawiać cele rozwojowe, ale jestem zwolenniczką metody małych kroków. Od początku byliśmy świetnie przygotowani pod kątem produkcji, projektów i marketingu, opowiedzieliśmy wokół marki ciekawą historię, a konsekwencja sprawiła, że zostaliśmy zauważeni na świecie. Bez inwestora, z minimalnym budżetem, stworzyliśmy markę, która zdobyła niemałą popularność. Le Petit Trou ma już 10 lat, a ja nadal mam z tego frajdę, robię satysfakcjonujące mnie projekty. Nieustanna pasja sprawia, że nigdy nie staliśmy się marką jednego produktu, co uważam za nasz ogromny sukces. Podążamy drogą pasującą do brandu, a nie skierowaną wyłącznie na zysk.

Czyli od początku założyłyście, że Le Petit Trou będzie dla bardziej wyrafinowanych klientek?

Kasia Partyka: „Wyrafinowane” to złe słowo. Nie chcemy się zamykać na jedną tylko grupę docelową, ale też nigdy nie będziemy marką dla wszystkich. Bielizna jest specyficznym produktem kojarzącym się z tradycyjnym podejściem do niego, chociażby w postaci wszechobecnych koronek. Le Petit Trou wybrało inną drogę – może i klientek jest mniej, niż gdybyśmy poszli bardziej masowo, za to one bardzo często do nas wracają, gdyż uwielbiają nasze projekty. Kilka lat temu odezwał się do nas Urban Outfitters – bardzo rozpoznawalny brand, mający pod sobą inne marki. Pierwsza myśl: „no przecież nie można zrezygnować z tak ogromnego partnera”. Po głębszej analizie stwierdziliśmy jednak, że to nie nasza półka cenowa, nie nasz klient. Niektórzy powiedzą, że czasem podejmujemy nietaktowne decyzje, ale intuicja rzadko nas zawodzi. Czasem trzeba zrobić coś pod prąd, na pozór mniej oczywistego.

Z.: To się opłaciło – rezygnacja z Urban Outfitters zaowocowała obecnością w Free People i Anthropologie, czyli markach będącymi pod Urban, za to bardziej dopasowanych do naszej estetyki.

Jak wspominacie początki Le Petit Trou?

Z.: Łączyłam pracę stylistki w magazynie modowym z raczkującą firmą, robiliśmy wszystko sami. Szybko wpadliśmy na pomysł, żeby bieliznę sprzedawać w atrakcyjnych wizualnie pudełeczkach, czym się bardzo wyróżniliśmy. Podczas pierwszych targów w Paryżu, na jakie pojechaliśmy, zrezygnowaliśmy z tradycyjnego stoiska, a postawiliśmy taki pokoik Le Petit Trou, ponieważ chcieliśmy pokazać bieliznę w pewnym kontekście – sam produkt to czasem za mało, by wiarygodnie opowiedzieć historię. Na początku obserwowano nas z dozą niepewności, ale kiedy co sezon wracaliśmy na branżowe wydarzenia jeszcze więksi, zaczęto traktować nas poważnie.

Jak duża była pierwsza kolekcja?

Z.: Malutka! Około 10 wzorów szytych oczywiście w Polsce. Wszystko robiliśmy własnymi rękami, z pomocą przyjaciół, którzy np. składali pudełka. Co ciekawe, na początku myślałam, że będziemy sprzedawać wyłącznie figi, ale szybko zmieniłam zdanie i poszerzyliśmy ofertę także o staniki.

Ile trwał ten okres startowy?

Z.: Dwa lata? Nawet kiedy pozyskaliśmy pierwszego większego zagranicznego klienta, ja dalej raczkowałam, zastanawiałam się, w jakim kierunku powinniśmy podążać.

K.: Jako „prawa ręka Zuzki” dołączyłam do przedsięwzięcia właśnie mniej więcej po dwóch latach. Momentem przełomowym było pojawienie się Le Petit Trou w Net-a-porter, co okazało się sporym przeskokiem. Polska konkurencja nadal skupiała się na rodzimym rynku, celowano w lokalnych celebrytów, a my zaatakowaliśmy zagranicę. Nie lubię słowa prestiż, ale sukces na Zachodzie trochę ten prestiż budował, dlatego z czasem pojawili się także polscy klienci, skuszeni naszą globalną popularnością.

Z.: Na każdą sytuację byliśmy świetnie przygotowani organizacyjnie, dokładnie ułożyliśmy niezbędne procesy. Do dziś śmieję się, że podczas pierwszych spotkań z międzynarodowymi partnerami, oni mogli wyobrażać sobie, że stoi za nami ogromne zaplecze, a my jesteśmy gigantycznym przedsiębiorstwem, tymczasem okazywało się, że jesteśmy młodym - w zasadzie - startupem. Tak naprawdę Le Petit Trou jest rentowne od samego początku.

Skąd u początkującej przedsiębiorczyni taka dojrzałość biznesowa?

Z.: Intuicja. Skoro mam się podpisać pod jakimś działaniem, to muszę być w pełni z niego zadowolona.

K.: Dużym błędem startowym wielu młodych marek jest przeinwestowanie. Le Petit Trou postawiło na organiczny, spójny rozwój. Nigdy nie wydawaliśmy więcej, niż mogliśmy, zostawialiśmy sobie zaplecze finansowe w razie niepowodzenia danego projektu. Do zeszłego...

Artykuł dostępny tylko dla prenumeratorów

Masz już prenumeratę? Zaloguj się

Kup prenumeratę cyfrową, aby mieć dostęp
do wszystkich tekstów MyCompanyPolska.pl

Wykup dostęp

Co otrzymasz w ramach prenumeraty cyfrowej?

  • Nielimitowany dostęp do wszystkich treści serwisu MyCompanyPolska.pl
  •   Dostęp do treści miesięcznika My Company Polska
  •   Dostęp do cyfrowych wydań miesięcznika w aplikacji mobilnej (iOs, Android)
  •   Dostęp do archiwalnych treści My Company Polska

Dowiedz się więcej o subskrybcji

My Company Polska wydanie 2/2024 (101)

Więcej możesz przeczytać w 2/2024 (101) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ