Błogosławieństwo w przebraniu nieszczęścia

wybory w USA
Rynki grają już na wygraną Trumpa, licząc, że jego polityka będzie lepsza dla gospodarki USA / Fot. Shutterstock
Rynki grają już na wygraną Trumpa, licząc, że jego polityka będzie lepsza dla gospodarki USA. Mogą się jednak przeliczyć. A to będzie dopiero początek burzliwej końcówki roku.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 11/2024 (110)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Wrzesień na Wall Street nie był „statystyczny”, czyli dla indeksów giełdowych najgorszym miesiącem w roku. Był piątym najlepszym. W połowie października indeksy nadal rosły – indeks S&P 500 bił rekordy wszech czasów. Ze zdziwieniem zauważyłem, że zgodnie z sondażami tylko 25 proc. zarządzających funduszami niepokoją wybory prezydenckie i do Kongresu USA.

Oczywiście to nie znaczy, że druga połowa października i początek listopada też będą doskonałe, ale nie można tego wykluczyć, jeśli widziało się reakcje rynków finansowych na publikowane w USA dane makroekonomiczne. O tym niżej, ale tutaj małe zastrzeżenie: tekst pisany jest w połowie października, przed publikacją raportów kwartalnych „Wspaniałej Siódemki”, czyli największych firm amerykańskich (przełom miesięcy) przed wyborami w USA (5 listopada) i przed posiedzeniem FOMC (6-7 listopada). Te wydarzenia mogą dużo zmienić w obrazie rynków.

Projekt 2025

Jeśli mówimy o wyborach w USA, to mam wrażenie, że rynki finansowe w październiku grały już na wygraną Donalda Trumpa. Trzy tygodnie przed wyborami sytuacja wyglądała dla Kamali Harris coraz gorzej. Średnia z sondaży ogólnopolskich nadal dawała jej co prawda dwuprocentową przewagę nad Donaldem Trumpem. Średnia z zakładów bukmacherskich pokazywała jednak jego zdecydowaną wygraną, a w stanach wahających się, które zadecydują o tym kto zostanie prezydentem (głosują czasem na republikanów, a czasem na demokratów) Trump zaczynał zyskiwać przewagę.

Nie jestem jego zwolennikiem, ale wiem też, że rynki finansowe właśnie jego uważają za lepszego prezydenta dla giełdowej koniunktury i gospodarki USA. Pisałem już miesiąc temu, ale warto to powtórzyć: w krótkim terminie inwestorzy mają rację, ale jeśli Donald Trump zacznie realizować pomysły podpowiadane mu przez twórców „Projekt 2025”, to USA zmienią się nie do poznania i przestanie się to inwestorom podobać. Tym będziemy się jednak martwić po pierwsze, jeśli zostanie prezydentem, a po drugie w przyszłym roku.

Spójrzmy teraz na dane makroekonomiczne publikowane w USA, na podstawie których FOMC będzie podejmował decyzje o poziomie stóp procentowych. Przede wszystkim okazało się, że Fed podejmował decyzję o dużej obniżce stóp (50 p.b.) na podstawie fałszywych informacji. Jerome Powell, szef Fed, na swojej konferencji po wrześniowym posiedzeniu mówił, że Fed ma informacje o dużej, negatywnej weryfikacji raportu z rynku pracy. Okazało się, że nie miał racji.

Wspomniany raport z rynku pracy pokazał wzrost zatrudnienia zarówno w sektorze prywatnym, jak i publicznym o ok. 100 tys. większy niż prognozy. Mało tego – dane z poprzedniego miesiąca zweryfikowano w górę, a stopa bezrobocia spadła. Potem opublikowano dane o inflacji CPI, które były gorsze niż oczekiwania. Miara główna inflacji co prawda spadła, ale nieznacznie (z 2,5 na 2,4 proc., a oczekiwano 2,3 proc.). Inflacja bazowa pozostała na poziomie 3,2 proc., a dane miesięczne pokazywały wzrost większy od oczekiwań.

Po publikacji tych danych oczekiwania mówiące o prawie pewnej obniżce stóp 7 listopada o kolejne 50 p.b. znikły. Rynek zaczął oczekiwać obniżki jedynie o 25 p.b., a pojawiły się też głosy mówiące o tym, że obniżki nie będzie. Uważam, że jednak będzie (o 25 p.b.), bo 19 członków FOMC będzie robić dobrą minę do złej gry, udając, że nic się nie stało, mimo że podejmowali we wrześniu decyzję, opierając się na fałszywych przesłankach.

Iran może wystrzelić notowania ropy

Wydawało się, że po takiej zmianie w poglądach inwestorzy lekko się wystraszą, co doprowadzi do korekty. Nic z tych rzeczy. Działania Fed zeszły na plan dalszy, a powróciła teza o „gospodarce Złotowłosej”, czyli o sytuacji, w której gospodarka będzie się rozwijała, a inflacja spadała. Indeksy rosły, S&P 500 i DJIA biły rekordy, a NASDAQ się do rekordu zbliżał.

Przed październikiem wzrosty indeksów napędzały oczekiwania na obniżki stóp, a jak tylko się miesiąc rozpoczął, to indeksy nadal rosły, mimo że ten napęd znikł. Można powiedzieć, że są trzy możliwości. Może rzeczywiście rynki grały już na wygraną Donalda Trumpa? Może jednak lekceważyły zagrożenia, a obóz byków błądził?

Przecież zagrożenie wyborcze nie znikło, inflacja nie bardzo chce spadać, sytuacja w geopolityce była w połowie października fatalna, bo świat czekał na atak Izraela na Iran i na odpowiedź Iranu. Prawdę mówiąc, najbardziej oczekiwana była odpowiedź Iranu, bo gdyby zablokował Cieśninę Ormuz, to ceny ropy wzrosłyby o 30-50 proc. Nawiasem mówiąc, podobno Polska transportuje tą drogą 70 proc. kupowanej przez nas ropy. Jest jednak i trzecia możliwość. Od kilkudziesięciu lat znane jest powiedzenie, zgodnie z którym prawdziwa hossa trwa wtedy, jeśli indeksy wspinają się po ścianie strachu. Już w listopadzie sprawdzimy, który scenariusz jest prawdziwy.

Draghi o egzystencjalnym wyzwaniu

Tymczasem z Unii Europejskiej dochodziły interesujące sygnały. I nie mówię nawet o kolejnej obniżce stóp, o której w październiku poinformował Europejski Bank Centralny (EBC). Według mnie to nie koniec obniżek, bo EBC musi ratować gospodarkę strefy euro przed stagnacją. Pojawił się bowiem raport zespołu Mario Draghiego, byłego premiera Włoch i byłego szefa Europejskiego Banku Centralnego, w którym zwracał uwagę na to, że Unia Europejska stoi przed „egzystencjalnym wyzwaniem” zwiększenia swojej produktywności.

Raport twierdził, że w cyfryzacji i sztucznej inteligencji (AI) Unia stoi daleko za USA i Chinami. Podobno trzeba znaleźć 800 mld euro rocznie po to, żeby zacząć z sukcesem gonić te kraje. Draghi mówi, że 80 proc. tej kwoty można zdobyć w sektorze prywatnym, tylko w tym celu trzeba przeprowadzić zmiany deregulujące przepisy krępujące przedsiębiorców. Raport stwierdza też, że realizowany przez UE plan dekarbonizacji gospodarki jest szansą na rozwój Europy, ale jego nieumiejętna realizacja stwarza ryzyko obniżenia konkurencyjności. Ja to odczytuję jednoznacznie jako apel do Komisji Europejskiej i Rady Europejskiej o organicznie zapędów do nadmiernego opodatkowania emisji dwutlenku węgla.

Poza tym gonić USA i Chiny trzeba, ale rozsądnie, czyli nie za szybko. Są dwa powiedzenia amerykańskie, które możemy zastosować: a blessing and a curse (błogosławieństwo i przekleństwo/klątwa) oraz a blessing in disguise błogosławieństwo w przebraniu [nieszczęścia]). Pierwsze można zastosować do USA i Chin. Są liderami cyfryzacji i AI, ale to pozbawi tam ludzi pracy, co uderzy w społeczeństwo i zwiększy nierówności dochodowo/majątkowe. Drugie dotyczy UE, gdzie opóźnienie w cyfryzacji zwiększa dystans do USA i Chin, ale zmniejsza napięcia społeczne. Trzeba wybierać, co wolimy.

Raport półkownik

Wróćmy jednak na Ziemię, bo ten raport zapewne szybko pójdzie w zapomnienie. Widziałem wiele raportów (SOR premiera Morawieckiego czy Polska 2030 ministra Boniego), które pięknie brzmiały i szybko poszły do kosza. Tutaj też tak będzie. Lewica zablokuje deregulację i zmniejszenie tempa dekarbonizacji, a prawica uwspólnotowienie długów w celu dołożenia się do sektora prywatnego.

W połowie października czekaliśmy na wiele wydarzeń, które mogły mocno wpłynąć na zachowanie rynków finansowych w końcu roku. Oprócz wyborów w USA i sezonu raportów kwartalnych w tym kraju oraz decyzji FOMC mamy jeszcze jedno zagrożenie. Jest nim publikowany 1 listopada, kiedy w Polsce jest święto, kolejny raport z amerykańskiego rynku pracy. Publikowany jest tuż przed wyborami i przed decyzją FOMC i może nieźle namieszać. Szczególnie na rynku walutowym, a tam od pewnego czasu umacnia się dolar, co szkodzi złotemu (ale pomaga eksporterom).

Więcej możesz przeczytać w 11/2024 (110) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ