Wielkie firmy II RP: układ win-win z państwem
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 11/2018 (38)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
W młodym państwie, scalanym z odmiennych gospodarczo obszarów, odziedziczonych po zaborach, ziała u progu lat 20. wielka rynkowa próżnia. Kapitał uciekał za granicę, a prosperujące niegdyś przedsiębiorstwa podupadły. Wiele branż, jak choćby kwitnący w Królestwie Polskim przemysł włókienniczy (który teraz stracił rosyjski rynek oraz źródła taniej bawełny i jedwabiu), nie potrafiło się odnaleźć w nowych warunkach lub ucierpiało wskutek wojny. Aby się rozwinąć na większą skalę, firmy potrzebowały współpracy z potężniejszym i stabilnym partnerem. Stąd też o sukcesach niejednej z nich zadecydowała współpraca z państwem czy wręcz z konkretnymi politykami.
Spółka na mocy traktatu
Przykładem przedsiębiorstwa, które działało wręcz przy akompaniamencie wielkiej polityki, był Skarboferm (Polskie Kopalnie Skarbowe na Górnym Śląsku Spółka Dzierżawna SA) – największa spółka węglowa II RP. Powstała w 1922 r. jako element polsko-francuskiej umowy, w której Paryż uzyskał prawo do eksploatacji, na zasadzie dzierżawy, śląskich złóż węgla, w zamian za udzielone naszemu krajowi kredyty. Udziałowcami w Skarbofermie byli po połowie nasz Skarb Państwa i francuscy przedsiębiorcy. Powstanie tej spółki było elementem generalnej polityki Francji, która wspierała Polskę, a uderzała w Niemcy (patrz ramka „Węgiel – podstawa przedwojennej gospodarki”).
Skarboferm posiadał na Górnym Śląsku prawdziwe imperium. Poza kopalniami w Chorzowie, Rudzie Śląskiej i Knurowie, miał też koksownie, brykietownie, fabrykę syntetycznego amoniaku, własne nabrzeże w Gdyni i trzy majątki ziemskie. Był również ważnym udziałowcem Banku Śląskiego, jednej z większych instytucji finansowych międzywojnia. Odpowiadał za kilkanaście procent polskiego eksportu węgla i zatrudniał ponad 7 tys. pracowników. Za granicę wysyłał aż 55 proc. swoich towarów, m.in. do Skandynawii, Włoch, a nawet na rynki pozaeuropejskie. Taki udział eksportu w sprzedaży był wówczas u nas rzadkością. W latach 30. spółka, mimo że zarządzana przez Francuza (F. Michela), postępowała zgodnie z zaleceniami polskiego rządu, sprzedając np. węgiel na zachód po dumpingowych cenach, w celu pozyskania tak potrzebnych w czasach wielkiego kryzysu dewiz.
Choć teoretycznie firma była autonomiczna, a ze strony francuskiej także całkowicie prywatna, dotyczące jej decyzje strategiczne czy kadrowe były często podejmowane na najwyższym szczeblu państwowym. Np. w dyskusji na temat obsadzenia stanowiska jej dyrektora generalnego w 1929 r. aktywnie uczestniczyli Józef Piłsudski i premier Francji Aristide Briand.
Syndykat z woli rządu
Innym potentatem gospodarczym II RP była działająca w Borysławsko-Drohobyckim Zagłębiu Naftowym Państwowa Fabryka Olejów Mineralnych „Polmin”. Choć dziś wydaje się to abstrakcją, II RP była niemałym graczem na rynku ropy. Wschodnia Galicja, czyli tereny dzisiejszej zachodniej Ukrainy, tradycyjnie była ośrodkiem związanego z ropą przemysłu: to właśnie tu na pomysł lampy naftowej wpadł Ignacy Łukasiewicz. Od lat 80. XIX w. w okolicach Borysławia rosły szyby i rafinerie, a w Drohobyczu narodziło się wiele europejskich fortun. W samym tylko 1909 r. wysyłano z tamtejszego dworca ponad 2 mln cystern ropy naftowej.
Polmin (skrót od „Polski Minerał”) powstał w 1910 r. Po I wojnie światowej przedsiębiorstwo stało się własnością Skarbu Państwa, jednak z powodu zniszczeń wojennych i odpływu kapitału, zwłaszcza do Austrii i Niemiec, jego pozycja podupadła. To się zmieniło dopiero w 1927 r., gdy rozporządzenie Rady Ministrów uczyniło z Polminu prawdziwy syndykat. W skład nowego przedsiębiorstwa – Państwowej Fabryki Olejów Mineralnych – weszły również kopalnie gazu ziemnego, 230 km ropo- i gazociągów, tłocznie ropy oraz przedstawicielstwa handlowe na terenie całego kraju. Zmodernizowano rafinerię w Drohobyczu, w wyniku czego Polmin stał się największym i najnowocześniejszym zakładem tego typu w Europie, odpowiadającym za 20 proc. ropy przetwarzanej w Polsce. Przerabiano ją na benzynę samochodową i lotniczą, parafinę, koks naftowy, na oleje samochodowe, turbinowe i garbarskie. Sama tylko rafineria zatrudniała ok. 2 tys. dobrze opłacanych robotników i 800 majstrów. Na potrzeby pracowników wybudowano w Drohobyczu osiedle mieszkaniowe – Kolonię Polminowską.
Sukces Polminu zdecydowanie wynikał z oparcia w strukturach państwa. Uznało go ono za firmę ważną dla celów wojskowych, dzięki której mogło się uniezależnić od dostaw smarów i benzyny z przedsiębiorstw prywatnych. Na terenie samego zagłębia naftowego państwo postępowało jak monopolista, narzucając choćby prywatnym dostawcom zaniżone ceny skupu.
Poziom protekcji, jaką władze otoczyły Polmin i inne duże państwowe firmy, byłby dzisiaj trudny do wyobrażenia. Korzystały one z braku jasnych przepisów dotyczących zamówień publicznych i przeciwdziałania nieuczciwej konkurencji – monopole były wręcz pożądane. Co więcej, system podatkowy, zagmatwany, nieprzejrzysty, wyraźnie faworyzował państwowe przedsiębiorstwa, podobnie jak bankowy. Sprzyjał im też patriotyzm ekonomiczny. Np. w Rogoźnie Wielkopolskim znaleziono tabliczkę z tamtych czasów, która zaleca kupowanie wyłącznie benzyny z Polminu – „... aby ludzie nie myśleli, że wszystko jest niemieckie!”.
Ostatecznie naftowy konglomerat został najpierw zniszczony podczas wojny, a następnie przejęty przez Związek Radziecki, który – o czym nie każdy wie – zajął na wschodzie nie tylko ubogie, rolnicze tereny, ale również kawał nowoczesnego surowcowego zagłębia.
Tabor i maszyny z Wielkopolski
Sukcesy odnoszono jednak nie tylko w branży surowcowej. Słynnym tego przykładem jest fabryka Cegielskiego w Poznaniu. Przedsiębiorstwo, istniejące od 1855 r. (od 1927 r. jako H. Cegielski Spółka Akcyjna), miało na terenie zaboru pruskiego ustaloną pozycję, produkując maszyny rolnicze, wagony, lokomotywy i instalacje przemysłowe. Było też jednym z niewielu, które prowadziły znaczącą działalność w pozostałych zaborach.
Po odzyskaniu niepodległości, w przeciwieństwie do wielu innych firm, fabryka Cegielskiego od razu skorzystała na nowym układzie politycznym. W latach 1919–1920 za niewielkie pieniądze wykupiła kilka poznańskich zakładów należących wcześniej do niemieckich właścicieli. A w pierwszej połowie lat 20. rozkwitła dzięki inwestycjom spółdzielczego Banku Spółek Zarobkowych, współpracy z kapitałem belgijskim i zamówieniom ze strony państwa, np. na tabor dla PKP. Rozszerzono produkcję, m.in. o tramwaje i części samochodowe. Kryzys z początku lat 30., a zwłaszcza zubożenie klienteli zajmującej się rolnictwem, która była dla firmy ważnym rynkiem zbytu, zachwiał jej pozycją. Musiała ograniczyć produkcję, lecz nadal się unowocześniała i rozbudowywała, co pozwoliło jej przetrwać trudne czasy względnie spokojnie. Zwłaszcza że w przypadku bardziej zaawansowanych maszyn rolniczych była nieraz ich jedynym producentem w kraju.
Bardzo silnym impulsem do rozwoju Cegielskiego było zacieśnienie związków z państwem, a konkretnie – z czynnikami wojskowymi. Rząd, świadom rosnącego zagrożenia z zachodu i ze wschodu, realizując zarazem popularną wówczas na świecie etatystyczną politykę gospodarczą, poszukiwał krajowych dostawców sprzętu dla wojska. To właśnie za kredyty Ministerstwa Wojskowości otwarto pod koniec 1937 r. nowy oddział Cegielskiego w Rzeszowie zajmujący się produkcją obrabiarek i sprzętu artyleryjskiego. Tego rodzaju partnerstwo publiczno-prywatne było typowe dla tamtych czasów. Państwo udzielało kredytu firmom na rozwój i inwestycje, jednocześnie gwarantując im późniejszy zbyt (co prawda, nie zawsze się z tych gwarancji wywiązywało, co prowadziło też do bankructw). Im późniejszy okres II RP, tym takie działania były częstsze. Nieraz kończyło się to inwestycjami nierentownymi i przerośniętymi, jednak w przypadku Cegielskiego – był to bardzo dobry krok. Spółka, rozpędzona zamówieniami publicznymi, stawała się coraz większa, a w 1939 r. eksport, pierwszy raz od 25 lat, zaczął stanowić ważną pozycję w jej obrotach. O tym, jaki to był skok, świadczy choćby to, ilu miała pracowników. W 1936 r. było ich 2750, a w połowie 1939 r. – już 7200.
Lider w skali świata
Jednym z niewątpliwych sukcesów II RP był nowoczesny przemysł chemiczny. Jego symbolem były państwowe Zakłady Azotowe w Tarnowie-Mościcach, nazwanym tak na cześć prezydenta Ignacego Mościckiego, który był jednym z inicjatorów powstania tej fabryki. Otwarta w 1929 r., była jednym z najnowocześniejszych tego typu zakładów w Europie (pod względem zarówno aparatury, jak i organizacji produkcji). Kombinat miał własny ośrodek naukowo-badawczy, który testował nawozy sztuczne na specjalnych polach doświadczalnych.
Marian Turski, wieloletni dyrektor Polskiego Instytutu Eksportowego, pisał w 1933 r. o braku „ducha ekspansji” u Polaków, którzy raczej czekają na pomoc z zagranicy, niż sami wchodzą ze swoimi produktami na nowe rynki. Na pewno nie było to prawdą w przypadku Zakładów Azotowych, które na bieżąco odpowiadały na najnowsze trendy i szybko zdobyły silną pozycję w Europie. Na początku lat 30. były jedną z dwóch fabryk na świecie produkujących poszukiwany nawóz – saletrę wapniową. W 1933 r., po połączeniu z podobnym zakładem w Chorzowie, weszły w skład Centralnego Okręgu Przemysłowego i, pomimo szalejącego kryzysu, realizowały kolejne inwestycje, wykorzystując np. gaz ziemny przy syntezie chemicznej. Pod koniec lat 30. zatrudniały 3,2 tys. osób i eksportowały swoje produkty do ponad 60 krajów, również do Ameryki Południowej i Azji.
Sukces „Azotów”, i ogólnie polskiego przemysłu chemicznego, też był efektem sprzyjającej polityki państwa. Warto wiedzieć, że chemikiem był nie tylko prezydent Ignacy Mościcki (nawiasem mówiąc, skonstruowane przez niego urządzenia wykorzystywano w tarnowskich zakładach), ale także wieloletni minister handlu i przemysłu, minister skarbu i wicepremier, Eugeniusz Kwiatkowski, który w latach 1931–1935 był również dyrektorem Zakładów Azotowych. Pod opieką takich osobistości firma nie musiała się specjalnie martwić o preferencyjne kredyty i dobre kontakty.
Węgiel – podstawa przedwojennej gospodarki
Większość uprzemysłowionych terenów Górnego Śląska znalazła się w granicach II RP nie tylko dzięki powstaniom śląskim, ale także postawie Francji, która poparła powtórne przeprowadzenie plebiscytów dotyczących państwowej przynależności tego regionu. Już w czasie konferencji w Wersalu podkreślała, że Polska powinna zyskać złoża węgla kosztem Niemiec. Bardziej wrogie nam stanowisko zajmowała Wielka Brytania, która obawiała się zbytniego osłabienia Niemiec i przez to – wzmocnienia Francji. Poza tym ówczesny brytyjski premier David Lloyd George nie był o nas najlepszego zdania, twierdząc, że „dać Polakom Śląsk to jak dać małpie zegarek”.
Dostęp do śląskich złóż okazał się dla młodego państwa wyjątkowo korzystny. Sprzedaż węgla, stanowiąca większość polskiego eksportu, była kołem zamachowym całej gospodarki. To właśnie chęć ułatwienia transportu „czarnego złota” doprowadziła do budowy magistrali węglowej ze Śląska nad Bałtyk (zwanej „węglówką”) i portu w Gdyni. Mieliśmy też dzięki temu eksportowi względnie stabilny dostęp do dewiz. Popyt na węgiel wynikał również z sytuacji politycznej. Dużo skorzystaliśmy np. na strajkach brytyjskich górników w latach 20. czy na francuskiej okupacji Zagłębia Ruhry w latach 1923–1925.
Więcej możesz przeczytać w 11/2018 (38) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.