O bankierach i narodowości
materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2016 (15)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Środowisko bankowe wydaje się wielu z nas bardzo hermetyczne i nieprzyjazne. Najbardziej przyjaźni są oczywiście bankowi handlowcy, zwłaszcza do momentu sprzedania swoich usług. Bez wątpienia są sprawni w tym, co robią, bo polska gospodarka jest ciągle finansowana przede wszystkim kredytem bankowym lub jego różnorakimi wcieleniami. I niewiele – niestety – zapowiada tu jakąś zmianę. Mizerota polskiego publicznego rynku kapitałowego nie sprzyja transformacji tej struktury finansowania. Banki, nawet jeśli reputacja bankierów mocno ucierpiała w wyniku ostatniego globalnego kryzysu finansowego i naszych lokalnych problemów (np. afera z opcjami walutowymi), nadal są głównymi dostarczycielami pieniądza dla mniej ryzykownego biznesu (bo bardziej ryzykowny to przecież domena rynku kapitałowego i publicznych funduszy celowych).
Po raz pierwszy zauważyłem tak wyraźne otwarcie się środowiska bankowego na potrzeby przedsiębiorców. Wreszcie widać było, że to właśnie te potrzeby są głównym tematem dyskusji, a banki mają się starać o względy biznesu. W trakcie dwóch dni przynajmniej kilkadziesiąt razy z ust bankierów i – co ważniejsze – przedsiębiorców słyszałem słowa wydające się to potwierdzać. Przyznam, że albo wcześniej nie słuchałem zbyt uważnie, albo w podejściu banków do klienta naprawdę coś się zmieniło.
Jednym z podstawowych tematów dyskutowanych na kongresie była kwestia ekspansji zagranicznej polskich firm i możliwości jej wsparcia przez nasze instytucje finansowe i publiczne. I o ile sektor bankowy zaprezentował się godnie, o ile instytucje publiczne też stanęły na wysokości zadania (wielka rola dyplomacji ekonomicznej, o której jednak innym razem), o tyle po raz kolejny rodzimy rynek kapitałowy pokazał, że sam siebie skazuje na marginalizację. Nawet debata dotycząca źródeł finansowania w kontekście przewag konkurencyjnych przedsiębiorstw, której współgospodarzem była warszawska Giełda (a i sama debata była prowadzona w jej siedzibie), odbyła się bez przedstawiciela tejże instytucji. Za to uczestniczył w niej przedstawiciel giełdy w Londynie (!). Nie chcę wyciągać z tego zbyt daleko idących wniosków, więc pozostawię tę przyjemność wnikliwym czytelnikom.
To nie jedyne, choć znamienne, wnioski z kongresu. W mojej ocenie rodzimi przedsiębiorcy przede wszystkim powinni pozbyć się kompleksów i strachu przed ekspansją zagraniczną. Taką odważną postawę reprezentowali przedstawiciele wielu czysto polskich firm uczestniczących w spotkaniu. I taki kierunek wzrostu (inne rynki) powinien być po prostu naturalny. Ale naturalny nie oznacza, że dla każdego. Nie każde przedsięwzięcie można tak rozwijać i nie zawsze jest to sensowne. W tym przypadku nie ma prostych schematów. Ekspansja zagraniczna wymaga bowiem odpowiedniej wiedzy, organizacji i kapitału. A także odpowiedniej charakterystyki samego biznesu.
Ponadto nasze przedsiębiorstwa mają jeszcze bardzo dużo do zrobienia na lokalnym rynku. Przykładem, równie śmiesznym, co tragicznym, jest choćby moja ostatnia wizyta w sklepie z zamiarem nabycia przedmiotów banalnie prostych – drewnianych wieszaków na ubrania. Niestety zmuszony byłem nabyć wieszaki produkcji francuskiej, bo polskich nie było. Dlaczego? Może dlatego, że wokół mnie nie było żadnego polskiego sklepu... Niepocieszony, sprawdziłem więc godzinę na koreańskim smartfonie i włoskim samochodem wróciłem do domu, gdzie włączyłem koreański telewizor. Przynajmniej wiadomości były polskie.
Ktoś powie – a co mnie to obchodzi, czy polskie, czy nie, ważne, żeby było. Mnie jednak obchodzi. I takich jak ja jest więcej. Nie żyjmy w fałszywym przeświadczeniu, że kapitał nie ma narodowości. On ją ma i to dużo silniejszą niż się wydaje. Bądźmy gospodarczymi patriotami, to nie wstyd.
Więcej możesz przeczytać w 12/2016 (15) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.