Zielone Strony Biznesu. Materiał z przekraczania granic
Scoby, fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 9/2021 (72)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Magdalena Róża Brito skończyła projektowanie w School of Form na Uniwersytecie SWPS. Biologię i chemię zna zaledwie na poziomie liceum, ale to nie przeszkodziło jej w wymyśleniu SCOBY. Nazwa jej wynalazku – w pełni biodegradowalnego materiału organicznego, alternatywy dla plastikowej folii – to akronim od Symbiotic Culture of Bacteria and Yeast (symbiotyczna kultura bakterii i drożdży).
Pomysł świeżo upieczonej absolwentki SWPS z 2018 r. zelektryzował środowisko dizajnerów i wszystkich tych, którzy starają się tworzyć produkty codziennego użytku zgodnie z cradle to cradle (od kołyski do kołyski), ideą Williama McDonougha i Michaela Braungarta. Oznacza to tworzenie przedmiotów, które nie kończą na śmietniku, lecz dają życie swoim następcom przy minimalnym zużyciu energii oraz maksymalnej redukcji emisji zanieczyszczeń i odpadów.
Róża Brito w tym samym roku, w którym obroniła dyplom, została finalistką Make Me, jednego z najważniejszych międzynarodowych konkursów dla młodych projektantów organizowanego przy Łódź Design Festival, a jej projekt odbył triumfalne tournée po prestiżowych konkursach projektowania od London Design Festival przez Brussels Design September i Bayern Design po Gdynia Design Days.
Rzeczy jak rośliny
Twórczyni SCOBY uważa, że pomysły same do głowy nie wpadają. Wyrastają z naszej wrażliwości, wiedzy i doświadczeń. Jej wykluł się podczas studiów w Poznaniu. Interdyscyplinarne podejście do projektowania według pomysłu Lidewij Edelkoort, słynnej holenderskiej badaczki trendów i współzałożycielki School of Form, dawało studentom wolność twórczą i inspirowało do poszukiwań. Róży, bo tak do niej mówią przyjaciele, zawsze bliska była natura i idea gospodarki obiegu zamkniętego.
Bezpośrednią inspiracją stała się dla niej książka „Making and Growing. Anthropological Studies of Organisms and Artefacts” brytyjskich antropologów Elizabeth Hallam i Tima Ingolda. Autorzy prowokacyjnie podważają granice między rzeczami będącymi wytworem rąk ludzkich, które określamy jako przedmioty, a rzeczami, które rosną i które nazywamy organizmami. – Dzięki ich analizom zrozumiałam, że granice, jakie postawiliśmy między słowami „rosnąć” a „robić” blokują nas. Postanowiłam powrócić do dawnego myślenia, spróbować połączyć oba procesy i zobaczyć, co z tego wyniknie. Chciałam się zastanowić, czy rzeczy codziennego i jednorazowego użytku można produkować masowo jak rośliny i co można zrobić, by jak rośliny wracały do obiegu zamkniętego. Aby tak jak one powstawały samoistnie – rosły nawet wtedy, gdy my sobie śpimy, a wykorzystane – podobnie jak rośliny szybko się rozkładały, nie niszcząc środowiska – opowiada Róża. Na początku wcale nie myślała o tym, jak wyprodukować ekologiczne opakowania. To przyszło dużo później.
Gdy kończyła studia, była przekonana, że jej pomysł pozostanie tylko ideą na papierze. – Nie śniło mi się nawet, że ta idea tak szybko może zostać wdrożona w życie – śmieje się.
Pomysł jednak idealnie trafiał w oczekiwania społeczne i nerwowe poszukiwania materiałów, które mogą zastąpić wszechobecny i zatruwający środowisko plastik. Na dodatek poznała Josha Brito. Gdyby nie on, możliwe, że na idei by się skończyło.
Od szczytu do początku
– Dla mnie idea i pokazanie jej światu to był szczyt marzeń i mój sufit. Dla Josha to był zaledwie początek dobrze zapowiadającego się przedsięwzięcia – wspomina Róża.
Poznali się podczas akcji humanitarnej na Filipinach, gdzie pojechała, by jako wolontariuszka pomagać w usuwaniu skutków tajfunu i powodzi. Pracowała z lokalną społecznością przy budowie domów z bambusa dla ofiar żywiołu. Josh był tam zatrudniony jako koordynator do spraw logistyki. Miał już za sobą kilka lat pracy w amerykańskich korporacjach i od razu poczuł, że pomysł Róży będzie można przekuć w przyszłościowy biznes. Szybko postawili na podwójny związek – energiczny Kalifornijczyk został mężem i wspólnikiem Róży.
Przez rok eksperymentowali z różnymi pomysłami, zbierali informacje o rynku, konkurencji i możliwościach rozwoju. Zaliczyli intensywne szkolenie w ramach projektu Wschodniego Akceleratora Biznesu współfinansowanego ze środków Unii Europejskiej. Nie chcieli zawiązywać spółki, dopóki się nie upewnią, że mają realne i obiektywne szanse na sukces. Gdy w 2019 r. podjęli decyzję, że zakładają startup, Josh wziął na siebie dopracowanie procesu, zarządzanie i rozwój projektu.
Choć mąż Róży pochodzi z Kalifornii, do której pielgrzymują startupowcy z całego świata, oni zdecydowali się założyć MakeGrowLab w Polsce. Na krótko przed pandemią zainstalowali się w Puławskim Parku Naukowo-Technologicznym. – Uznaliśmy, że w dobie internetu tak naprawdę to nie ma znaczenia, gdzie się ulokujemy. Na początkowym etapie, gdy jeszcze nie będziemy produkować przemysłowych ilości SCOBY, nie musimy się przejmować śladem węglowym związanym z transportem czy komunikacją z klientami – wyjaśnia Róża.
Na razie są z tego bardzo zadowoleni. – Od początku dostaliśmy duże wsparcie. W Stanach od razu musielibyśmy wchodzić w relacje inwestorskie, żeby zapewnić sobie środki finansowe i przestrzeń na uruchomienie hodowli. W Puławskim Parku Naukowo-Technologicznym przez pierwszy rok działalności otrzymaliśmy darmowy dostęp do infrastruktury i potrzebną przestrzeń. To było dla nas bardzo ważne, bo w przeciwieństwie do wielu innych startupów, my nie działamy w chmurze, a w tamtym czasie mieliśmy tylko hipotezy sprawdzone w skali laboratoryjnej. Nie wiedzieliśmy jeszcze, czy i jak taką produkcję da się skalować. Teraz już jesteśmy o to spokojni, ale dwa lata temu, gdy zaczynaliśmy próby, nic nie było pewne. Zanim doszliśmy do optymalnych rozwiązań, popełniliśmy wiele błędów – zdradza Róża.
Aby przetrwać początki i zapewnić sobie utrzymanie, równolegle pracowali dorywczo. Robili, co im się nadarzało: sprzedawali warzywa na bazarze, wykonywali prace fizyczne, a w firmie żyli na zupkach chińskich i dzielili się jednym kubkiem. W końcu dostali pierwsze wsparcie na zakup maszyn i sprzętu. Nadeszło z EIT Climate-KIC, organizacji działającej na rzecz przejścia do zeroemisyjnej gospodarki i wspieranej przez Europejski Instytut Innowacji i Technologii. Wkrótce otrzymali 40 tys. dol. od Chivas Venture, konkursu dla startupów odpowiedzialnych społecznie oraz grant z PARP.
Dodatek prawie do wszystkiego
Obecnie są na etapie produkcji pilotażowej. Zawiązują pierwsze umowy z większymi partnerami. Mają już za sobą pierwsze wdrożenia. – Planowaliśmy, że w 2020 r. wejdziemy na rynek z pierwszymi projektami i to się udało. W ubiegłym roku nasz materiał został wykorzystany do opakowań mydła przez niszowego austriackiego producenta. Był też użyty w Polsce, ale w ilości nieprzekraczającej 100 sztuk. Dzięki temu mogliśmy go jednak sprawdzić i zebrać opinie z rynku. Badaliśmy również kilka prototypów na grupach focusowych. To pozwoliło nam na wprowadzanie kolejnych ulepszeń. W 2021 r. skupiamy się na doskonaleniu produktu i procesu, by można było rozpocząć produkcję już nie setek sztuk, ale setek tysięcy – ujawnia Róża Brito.
W SCOBY można pakować produkty suche, półsuche i tłuste – kosmetyki, tekstylia, chemię i produkty żywnościowe, nawet tak trudne do przechowywania jak masło. Wodę jeszcze nie, choć pomysły na to już mają w tyle głowy i temat przewija się stale w rozmowach z partnerami. To jednak znacznie dłuższy proces.
– Tak naprawdę to SCOBY jest non stop modyfikowny. Nie chcemy być firmą, która siedzi cicho kilka lat, aż w końcu wkracza na rynek z perfekcyjnym produktem. To bardzo ryzykowna forma działania. My wychodzimy z założenia, że pokazujemy, co mamy i jesteśmy otwarci na poprawki. Obecnie proponujemy SCOBY w formie organicznej folii, która może zastąpić przezroczystą, plastikową folię kuchenną. Możemy go sprzedawać również w formie organicznej skóry, ale także jako półprodukt, którym można udoskonalić prawie każdy wyrób. Dodany do kosmetyków, nada im lepszą konsystencję, użyty do opakowań i tkanin wzmocni ich wytrzymałość. Co ciekawe SCOBY jest jadalny.
To czysty błonnik, nie jest więc smaczny, ale można mu nadać smak i barwę – zaznacza Brito.
Wynalazek MakeGrowLab nie przepuszcza powietrza i ma działanie antybakteryjne. Jest dużo mocniejszy niż plastikowa folia do żywności czy zwykły pakowy papier. Zależnie od grubości rozkłada się w środowisku naturalnym od kilku tygodni do kilku miesięcy. Termin przydatności wykonanego z niego opakowania wynosi około roku. Gdy upłynie, SCOBY można wykorzystać jako nawóz albo rozpuścić i otrzymać napój probiotyczny.
Kręci ich biorewolucja
Startup Róży i Josha Brito powstał zaledwie dwa lata temu – w 2019 r. Zaczęli od laboratorium o pow. 60 mkw. Dziś mają za sobą już cztery przeprowadzki na coraz większy metraż. Ich obecne laboratorium, w którym hodują SCOBY, rozciąga się na 300 mkw.
Do końca roku planują powiększyć zespół o kilku współpracowników i na poważnie zająć się marketingiem.
– Produkcja SCOBY kosztuje grosze. Materiał rośnie sam przez kilka dni. Używamy mikroorganizmów, które pracują bez naszego udziału, nie mamy więc kosztów pracy. Otrzymujemy produkt od razu w formie wymagającej tylko minimalnej obróbki. Proces produkcji jest wiec znacząco krótszy, niż np. produkcji papieru. Dlatego też na samym początku z małym budżetem mogliśmy wiele rzeczy sprawdzić. Przy skalowaniu potrzebujemy maszyn i to jest już bardziej kosztowne. Pracujemy nad tym, by produkcja odbywała się bez udziału ludzi, szybko i w obiegu zamkniętym. Tniemy środkowe procesy, więc może się okazać, że SCOBY będzie tańszy niż papier. Już teraz nasza transskóra jest nie tylko bardziej ekologiczna, ale też tańsza niż skóra naturalna – twierdzi Róża, ale jest sceptyczna, czy uda się im osiągnąć cenę niższą niż opakowania plastikowe. Docelowo chcą się jednak do niej zbliżać.
Uważają, że technologia, jaką opracowali może być użyta w wielu sektorach, a SCOBY będzie w stanie zastąpić wiele różnych materiałów. Kreślą więc odważne plany i nie stawiają sobie granic rozwoju. Najbardziej jednak ich kręci to, że są częścią zachodzącej na naszych oczach biorewolucji. – Pieniądze nie mogą być motywacją. Szczególnie w przypadku biznesów, które są planowane w długiej perspektywie jak nasz. Dla mnie największą motywacją jest fakt, że nasz wynalazek może zrewolucjonizować produkcję opakowań i nie tylko nie niszczy środowiska, ale włącza się w tryb gospodarki zamkniętej. Widzimy, że biznes to coraz bardziej rozumie i dostrzega potrzebę zmian – kończy Brito.
Więcej możesz przeczytać w 9/2021 (72) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.