Sukcesu na początku nie widać

Grzegorz Sadowski, fot. Michał Mutor
Grzegorz Sadowski, fot. Michał Mutor
Ian Fleming, brytyjski pisarz, twórca postaci Jamesa Bonda i powieści o jego przygodach, od początku próbował sprzedać pomysł na ten film amerykańskim studiom. Ale postać brytyjskiego agenta, amanta i bon vivanta z ciągotami do martini nie wzbudzała zachwytu za oceanem. (...) Pod dekadzie prób, mając napisaną już dziewiątą powieść, Fleming w końcu sprzedał prawa dwóm osobliwym producentom niemającym wielkiej reputacji w branży.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 8/2020 (59)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

To będzie historia o determinacji. Ian Fleming, brytyjski pisarz, twórca postaci Jamesa Bonda i powieści o jego przygodach, od początku próbował sprzedać pomysł na ten film amerykańskim studiom. Ale postać brytyjskiego agenta, amanta i bon vivanta z ciągotami do martini nie wzbudzała zachwytu za oceanem. Dla Amerykanów była ona „miękka”, „zbyt brytyjska” i „nienadająca się nawet do telewizji”. Pod dekadzie prób, mając napisaną już dziewiątą powieść, Fleming w końcu sprzedał prawa dwóm osobliwym producentom niemającym wielkiej reputacji w branży. Jeden z nich właśnie zbankrutował, a drugi miał nikłe doświadczenie – głównie wynikające z pracy w telewizji. 

I początkowo współpraca przy „Doktorze No” nie szła dobrze. Zanim przystąpiono do zdjęć, istniało aż pięć niekompletnych scenariuszy. I każdy szedł w inną stronę. W jednym z nich czarny charakter miała zagrać „niezwykle inteligentna” małpa. Główny scenarzysta, obawiając się klapy, chciał wycofać swoje nazwisko z napisów końcowych. Podobnie nie szło z aktorami. Kandydatów do roli Bonda było wielu, m.in. bardzo znani wówczas Cary Grant, Richard Burton, Christopher Lee, Roger Moore. Ale wszyscy odmawiali. Zgodził się mało znany Sean Connery, który wcześniej zagrał w „Tarzanie”, a zanim rozpoczął karierę aktorską, był rozwozicielem mleka. Problemy pojawiły się też przy obsadzie postaci dziewczyny agenta. „Wybraliśmy Ursulę (Andres – red.), ponieważ jest piękna i tania. Nie mieliśmy dość pieniędzy, by wybrać kogoś innego” – opowiadali potem producenci.

Tak oto 5 października 1962 r. wyruszyła w świat (początkowo w małych amerykańskich miasteczkach, by nie było głośnej porażki) filmowa saga o najsłynniejszym agencie świata, którego na początku grał były mleczarz, a jego partnerką była aktorka, która zgodziła się na niższą stawkę. Jaki to ma związek z biznesem? Taki, że ten wyszydzany, „nienadający się nawet do telewizji” pomysł stał się jednym z największych (obok sagi „Gwiezdnych wojen”) sukcesów komercyjnych kina, przynosząc 7 mld dol. zysku. 

I w biznesie bardzo często są tak traktowane szalone, nowatorskie pomysły. Ich twórcy często słyszą: „To się nigdy nie uda”. Zresztą dokładnie tych słów użył na tytuł swojej książki Marc Randolph, współtwórca Netflixa. Bo właśnie te słowa słyszał najczęściej. „Ta korespondencyjna wypożyczalnia DVD nie może się udać”. I trzeba czasu, komercyjnego sukcesu, by wątpiący stali się wyznawcami, którzy wam powiedzą: „No tak, od początku wiedziałem, że to będzie sukces”. Nie, sukcesu na początku nie widać i wszyscy ci mówią, że poniesiesz porażkę.

My Company Polska wydanie 8/2020 (59)

Więcej możesz przeczytać w 8/2020 (59) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ