Buczek, który stał się dębem

© Marek Szczepański
© Marek Szczepański 89
Quercus Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych wystartowało w najgorszym momencie: nad światem finansów wisiały czarne chmury, a zaraz potem wybuchł kryzys. Mimo to nowe Towarzystwo nie tylko przetrwało, ale też wyznaczyło drogę, którą wkrótce podążyły kolejne niezależne TFI.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 9/2016 (12)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

W Polsce działa prawie 50 towarzystw funduszy inwestycyjnych, czyli spółek, które tworzą tego typu fundusze i zarządzają ich aktywami. Największe, jak PKO TFI czy TFI PZU, są częścią dużych polskich instytucji bankowych i ubezpieczeniowych albo – jak Aviva Investors Poland TFI czy NN Investment Partners TFI – międzynarodowych grup finansowych. Od jakiegoś czasu do topowej dziesiątki przedzierają się jednak także niezależne towarzystwa, a jako pierwsze – Quercus TFI. 

Kłody pod nogi

– Decyzję o założeniu Towarzystwa podjęliśmy w drugiej połowie 2007 r., a działalność rozpoczęliśmy pod koniec marca 2008 r. – wspomina Sebastian Buczek, prezes, założyciel i jeden z głównych akcjonariuszy Quercus TFI. Nie był to najlepszy moment na taki ruch. Na rynkach finansowych trwały spadki, inwestorów ogarniał strach, ale najgorsze miało dopiero nadejść. We wrześniu 2008 r. upadł bank Lehman Brothers i globalny kryzys finansowy rozgorzał na dobre. – To wyglądało na koniec świata finansów, jaki znaliśmy wcześniej.

Przygotowali się na trudny start: mieli zapewniony kapitał na trzy lata, na wypadek, gdyby do ich funduszy nie napływały prawie żadne aktywa. – To był nasz pakiet na przetrwanie sztormu – mówi Buczek. – Inna sprawa, że zakładaliśmy, iż „niepogoda” na rynkach finansowych nie powinna trwać aż tak długo. 

Musieli sobie znacznie obciąć wynagrodzenia. – Gdy zaczynaliśmy, moja pensja wynosiła 10 tys. zł, ale w kolejnych miesiącach 2008 r. trzeba ją było obniżyć do 3 tys. – zdradza Buczek. – Chodziło o to, by nasza wspólna firma przetrwała najtrudniejszy czas, nie „paląc” dużo gotówki. 

Na początku 2009 r. rynki osiągnęły dno, a wiosną odbiły. Hossa trwała wiele lat (choć na warszawskiej giełdzie w ostatnich pięciu latach była mniej odczuwalna). Quercusowi udało się wyjść z kryzysu obronną ręką.

Raz na wozie, raz pod

Dzisiaj Towarzystwo jest klasycznym przykładem sukcesu odniesionego na polskim rynku przez nowe TFI niezwiązane z żadnym finansowym potentatem. – Quercus dość szybko stał się istotnym graczem. Pierwszy miliard aktywów udało mu się zgromadzić w zaledwie 2,5 roku, na kolejny wystarczyło siedem miesięcy. Dziś zarządza już blisko 4 mld zł – wylicza Anna Zalewska, kierownik zespołu analiz w firmie Analizy Online. 

Nie oznacza to, że po zakończeniu kryzysu mieli już tylko z górki. Następowały naprzemiennie momenty dobre, a nawet świetne, jak bardzo wzrostowy 2010 r. czy 2013 r., i trudniejsze, jak sierpień 2011 r., kiedy z warszawskiej giełdy wyparowała jedna piąta kapitału, czy 2014 r., gdy wybuchła wojna na wschodzie Ukrainy. – Wtedy też nastąpił demontaż OFE i sytuacja na GPW diametralnie się zmieniła, wiele kursów zaczęło gwałtownie spadać i z ponad 2 mld zł, jakie pozyskaliśmy rok wcześniej, jakąś połowę inwestorzy wycofali w obawie przed stratami – mówi prezes Quercusa. 

Na początku 2014 r. aktywa Towarzystwa przekraczały 4,3 mld zł, a rok później wynosiły niespełna 2,9 mld zł. Ale od kilku miesięcy odbudowuje pozycję. W pierwszej połowie tego roku aktywa wzrosły o 10 proc., z 3,5 do 3,85 mld zł. – Biorąc pod uwagę, że sytuacja na rynkach nie jest najlepsza i wiele osób nie inwestuje, bo się boi, nie jest to wynikiem złym – zauważa Buczek i dodaje, że i tak najważniejsze jest dla nich zadowolenie klientów z osiąganych wyników inwestycyjnych. 

Anna Zalewska potwierdza, że ten cel osiągają:  – Ich sztandarowym produktem jest Quercus Agresywny, który dość szybko zaczął dostarczać klientom bardzo atrakcyjne wyniki. Dzięki świetnej selekcji, szczególnie w segmencie małych i średnich spółek, jako jeden z nielicznych funduszy na rynku, niemal rok w rok bije najtrudniejszy benchmark dla funduszy akcji polskich, jakim jest indeks WIG. 

Według Zalewskiej powodzeniem wśród klientów cieszy się także Quercus Selektywny, którego celem jest wypracowywanie rok w rok co najmniej 10 proc. zwrotu (nie zawsze się udaje, ale i tak wyniki są bardzo dobre), czy fundusz pełniący funkcję bezpiecznej przystani  – Quercus Ochrony Kapitału. – Towarzystwo wyspecjalizowało się także w funduszach absolutnej stopy zwrotu, bardzo lubianych przez inwestorów w ostatnich latach. W ofercie brakuje właściwie jedynie dobrego funduszu obligacji skarbowych – podsumowuje Zalewska. 

Fagus nie brzmi dobrze

Właśnie wyniki inwestycyjne są, zdaniem Buczka, jedną z tajemnic sukcesu Quercusa. Kolejna kluczowa sprawa to relacje z dużymi instytucjami finansowymi, z którymi towarzystwo współpracuje przy pozyskiwaniu klientów. – W zasadzie każda duża, renomowana instytucja finansowa, poza ING, obsługująca zamożnych klientów, współpracuje z nami. I jest to współpraca satysfakcjonująca dla obu stron – zapewnia Buczek. Wyjaśnijmy, że zanim on i jego koledzy założyli Quercusa, przez długie lata pracowali właśnie w grupie ING. 

Kadra to zresztą atut Towarzystwa. – Zarządzający są akcjonariuszami firmy i inwestują własne pieniądze w fundusze Quercusa. Ja praktycznie zainwestowałem w nie cały swój majątek – mówi Buczek. 

A Zalewska podsumowuje: – Za sukcesem tego TFI stoi Sebastian Buczek, jeden z najbardziej rozpoznawalnych i cenionych specjalistów na rynku kapitałowym oraz zespół fachowców w składzie praktycznie niezmienionym przez te wszystkie lata. 

Co ciekawe, wynagrodzenia w Quercusie są poniżej średniej na rynku. – Sebastian umie liczyć pieniądze  – żartują czasem menedżerowie z konkurencyjnych TFI. Skądinąd, początkowo nazwa towarzystwa miała nawiązywać do jego nazwiska. Łacińskie fagus – czyli „buk”  – nie kojarzyło się jednak najlepiej i ostatecznie stanęło na dębie: po łacinie quercus. 

Konserwatywny profesor

I pomyśleć, że kiedyś Sebastian Buczek wcale nie myślał o karierze finansisty. – Niewiele brakowało, a dziś chodziłbym w mundurze – przyznał w jednym z wywiadów. Ostatecznie poszedł na ekonomię na SGH, a studia skończył w zaledwie 3,5 roku. Dziś, po obronie doktoratu i habilitacji, jest profesorem na tej uczelni. 

Czy prof. Buczek uważa, że odniósł sukces? – Zawsze, gdy jestem o to pytany, odpowiadam: to się jeszcze okaże – śmieje się, po czym dodaje: – Pierwsze osiem lat naszej działalności to sukces, na który ciężko zapracowaliśmy. Jednak daleki jestem od tego, żeby mówić np. o sukcesie spektakularnym. 

Nieco zazdrości konkurencji lekkości w podejmowaniu decyzji o wypływaniu na nowe, czasami nierozpoznane wody. – Szczególnie, że w przypadku najlepszych z naszych konkurentów okazało się to dotychczas sporym sukcesem. Nam wychodzenie poza segmenty, w których działamy, przychodzi trudniej – przyznaje.  – Jako instytucja jesteśmy trochę konserwatywni. 

My Company Polska wydanie 9/2016 (12)

Więcej możesz przeczytać w 9/2016 (12) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie