Legendy z prądem
Fot. mat. pras.z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 9/2023 (96)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Kiedyś było nie do pomyślenia, żeby pod maską najważniejszego pick-upa Forda nie pracował duży silnik na benzynę zapewniający nie tylko odpowiednią dla tego wozu moc, ale też miły dla ucha klang 8-cylindrowca. Tymczasem w USA można już kupować Forda F-150 Lightning, czyli duże auto, które powstało do ciężkiej pracy na teksańskich farmach. Tyle że zamiast mocnego V8 za napęd służą silniki elektryczne o łącznej mocy 462 lub 580 KM, które czerpią energię z baterii o dużej pojemności – odpowiednio 98 lub 131 kWh. Ford zapewnia, że elektryczny F-150, w najtańszej wersji, dostępny za ok. 50 tys. dol. (obecnie jest sprzedawany tylko w USA), ma te same możliwości, co jego spalinowy odpowiednik, a przy tym jest szybszy, cichszy, jeździ płynniej i taniej. Najwyraźniej Amerykanie wierzą swojej marce, bo elektryczny F-150 sprzedaje się świetnie!
Za ciosem idą inni producenci z USA. Jeep ma już w swojej ofercie hybrydy ładowane z gniazdka, w tym kultowego Jeepa Wranglera, który pod maską ma 2-litrowy silnik z turbo i wspomagający go silnik elektryczny. Łączna moc to 381 KM. Wystarczy, by sprawnie pokonywać bezdroża – choć dla niektórych jest nie do pomyślenia, by Wrangler miał cokolwiek wspólnego z elektryfikacją. Mimo to Jeep na hybrydach nie poprzestanie.
Szefowie koncernu Stellantis, do którego należy ta amerykańska marka, już zapowiedzieli, że pojawi się też w pełni elektryczny Wrangler. Mało tego, taki model ma być jeszcze lepszy w terenie niż jego spalinowy protoplasta. Elektryczny silnik – co podkreśla szef marki – będzie miał więcej siły napędowej, a rozwijać ją będzie płynniej. Na nowego Wranglera na prąd musimy jednak jeszcze poczekać kilka lat, zapewne do 2027 r. Na razie entuzjaści elektrycznych aut do offroadu muszą zadowolić się wspomnianym, hybrydowym Wranglerem, który jest sprzedawany również w Polsce – ceny zaczynają się od 380 tys. zł.
Za to w pełni elektryczne jest kolejne auto rodem z USA, które swoją nazwę zapożyczyło ze słynnego muscle cara. Chodzi oczywiście o Forda Mustanga. Amerykański koncern ma teraz w ofercie również elektrycznego Mustanga Mach-E, który jest jednak zupełnie innym modelem niż muskularne coupé, które dobrze znają fani motoryzacji. Mustang Mach-E to crossover, którym można się wybrać w długą podróż wraz z całą rodziną. Unikalną cechą tego modelu są jednak liczne odniesienia do muscle cara. Widać je w detalach nadwozia, a w nieco mniejszym stopniu również we wnętrzu (to choćby logo Mustanga na kierownicy).
Nawiązaniem do spalinowego Mustanga jest też napęd, bo nie ma słabej wersji Mustanga Mach-E. Napędzające go silniki elektryczne mają moc od 269 aż do 487 KM w wersji GT. Każdy z wariantów ma też duży zasięg, równy 400 km lub więcej (sprzedawane są wersje z bateriami o dwóch różnych pojemnościach). Wadą tego modelu jest w zasadzie tylko cena. Najtańszy Mustang Mach-E kosztuje w Polsce niemal 270 tys. zł, a niemal 500-konna wersja GT – prawie 400 tys. zł. Cóż, elektryki nadal nie należą do najtańszych.
Europa też ma swoje legendy
Jednak nie tylko z USA pochodzą elektryczne modele, które nawiązują do dawnych legend. Również w Europie nie brakuje pomysłów na odkopanie słynnych aut sprzed lat i wykorzystanie ich sławy w świecie e-mobilności. Przykładów jest wiele, a jeden z nich to słynny Fiat 500, którego współczesna inkarnacja spotkała się z wielką sympatią klientów włoskiej marki. Teraz model ten dostępny jest jedynie jako samochód na prąd. Można kupić kabriolet, zwykłego hatchbacka bądź tę samą wersję, ale z dodatkowymi drzwiami, ułatwiającymi wsiadanie na tylną kanapę.
Elektryczny Fiat 500 wygląda w zasadzie identycznie jak dotychczasowy, spalinowy model. Różni się jedynie detalami. I oczywiście tym, że pod maską nie ma silnika na benzynę, a do napędu służy jedna z dwóch jednostek na prąd, o mocy 95 lub 118 KM. Jak przystało na samochód do miasta, zasięg Fiata 500 nie jest jednak zbyt duży – to 150 km, zakładając małe zużycie prądu, rzędu 13 kWh na 100 km. Bateria „pięćsetki” ma z kolei pojemność 21,3 kWh nie ogranicza więc zbytnio przestrzeni na ładunki. W praktyce oznacza to, że miejskiego Fiata można bez problemów ładować przez noc ze zwykłego gniazdka 230 V. Jeśli bateria była niemal pusta, trwa to ok. 8 godz. Cena? Co najmniej 150 tys. zł.
Fiat ma też w zanadrzu ciekawą (i sporo droższą) alternatywę dla zwykłej „pięćsetki”. To Abarth 500, czyli sportowe wydanie tego modelu. Auto ma mocny, 155-konny silnik na prąd i siłą rzeczy bardzo dobre osiągi – do setki rozpędza się w zaledwie 7 sek. A zasięg? W tej wersji „pięćsetka” ma baterię o pojemności 38 kWh, a teoretyczny zasięg to 265 km. Minusem jest to, że dużą baterię trzeba długo ładować. Ze zwykłego gniazdka potrwa to prawie 20 godz. Za długo. Trzeba więc pomyśleć o stacji o mocy 11 kW, wtedy czas uzupełnienia energii skróci się do ok. 4 godz.
Rynkowym przebojem stał się też bardzo charakterystyczny Volkswagen, czyli model ID.Buzz. To van, którego można uznać za następcę słynnego Transportera, tyle że w stuprocentowo elektrycznym wydaniu. Spoglądając na nadwozie tego auta, łatwo zgadniemy, że jego sylwetka została zainspirowana słynnym przed laty „ogórkiem”, czyli pierwszym, dostawczym Volkswagenem. ID.Buzz wygląda znakomicie, nowocześnie, ale styl nie był ważniejszy niż walory użytkowe. Model ten ma więc przestronne wnętrze i dużą przestrzeń na ładunki. Silnik elektryczny ma 204 KM, a bateria pojemność 77 kWh. Teoretyczny zasięg auta to nieco ponad 400 km. Ponieważ bateria jest duża (bo musi być w sporym i ciężkim samochodzie) to czas ładowania nie będzie krótki. Nawet gdy mamy własny punkt ładowania o mocy 11 kW to uzupełnienie energii „pod korek” zajmie ponad 7 godz.
Niestety, jak każdy elektryk, także i ID.Buzz nie jest tani – kosztuje co najmniej 280 tys. zł. I to zarówno w wersji osobowej, jak i dostawczej. Cena nie przeszkadza jednak firmom w tym, że chętnie sięgają po efektownego Volkswagena. Czas oczekiwania na odbiór zamówionego auta jest bowiem bardzo długi.
Koncepcje na przyszłość
Oprócz wielu modeli, które już teraz można kupić, istnieją też zelektryfikowane warianty słynnych samochodów, które dobrze znamy od lat w wersjach spalinowych. Jest ich wiele, począwszy od popularnych modeli, jak Citroën C4, Renault Megane, Opel Astra, czy Volkswagen Golf aż po niszowe, sportowe samochody pokroju Maserati GranTurismo, które też sprzedawane jest w elektrycznej, przeszło 700-konnej wersji.
W przyszłości możemy jednak spodziewać się większej liczby modeli, które będą nawiązywać do legend produkowanych nawet przed kilkoma dekadami. Zapowiedzią takiego samochodu jest jeden z prototypów, czyli Renault R5 E-Tech. To współczesna interpretacja słynnego Renault 5. Francuska marka nie wyklucza, że taki samochód w przyszłości trafi do seryjnej produkcji jako miejskie, elektryczne Renault. To byłby świetny pomysł, bo współczesna „piątka”, na razie jako prototyp, wygląda znakomicie. Powstała, by uczcić 50-lecie słynnego modelu Renault z lat 70.
Podobny pomysł miał Peugeot, który swoim prototypowym samochodem o nazwie e-Legend, pokazanym w 2018 r., nawiązuje do słynnego przed laty Peugeota 504 Coupé. Auto rzeczywiście wygląda doskonale, a linia jego nadwozia bardzo wyraźnie nawiązuje do wspomnianej „504-ki”, ale w nowoczesnym wydaniu. Fani francuskiej marki byli zresztą na tyle zachwyceni prototypem, że postanowili podjąć próbę przekonania Peugeota, by taki wóz trafił do seryjnej produkcji. Niestety, jest to mało prawdopodobne ze względu na wysokie koszty, bo taki samochód musiałby mieć cenę przekraczającą 0,5 mln zł. Podobną stylizację mogą otrzymać inne modele marki. A jaka była specyfikacja prototypu? Bardzo interesująca, bo moc Peugeota e-Legend to 456 KM, a czas rozpędzania do 100 km/godz. miał być krótszy niż 4 sek. Co więcej, jego zasięg to ponad 600 km, a jednym ze sposobów na uzupełnienie energii w akumulatorach było ładowanie indukcyjne (oczywiście z zastosowaniem specjalnej ładowarki).
Bardzo wyraźnym odniesieniem do sportowego przeboju sprzed lat jest również prototyp o nazwie Opel Manta GSe pokazany dwa lata temu. Zbudowano go na bazie kultowego coupé Opla, które produkowane było w drugiej połowie minionego wieku. Łatwo zresztą znaleźć mnóstwo podobieństw. Tylko że pod maską nie mamy wolnossącego V6, lecz silnik na prąd o mocy 147 KM. Bateria zastosowana w prototypie nie ma zbyt wielkiej pojemności – to tylko 31 kWh, więc elektryczna Manta przejdzie bez ładowania niespełna 200 km. Oczywiście w porównaniu z modelem sprzed lat zdecydowanie unowocześniono wnętrze, dodając ekrany, nowe siedzenia, nowocześniejszy wystrój. Całość wygląda jednak znakomicie. Czy taki wóz trafi do produkcji? Na razie nie, ponieważ Opel skupia się na tych modelach, które mogą trafić do dużej liczby klientów.
W gronie prototypów nawiązujących do historii nie mogło też zabraknąć Volkswagena e-Bugstera, którego pokazano ponad dekadę temu. To elektryczny pojazd, który swoją stylizacją nawiązuje do słynnego modelu Beetle zwanego u nas „garbusem”. Auto napędzał ponad 100-konny silnik na prąd, a jego zasięg wynosił ok. 150 km. Czy kiedyś taki model trafi do seryjnej produkcji? Skoro nie nastąpiło to przez dekadę, to raczej jest mało prawdopodobne. Możliwe jednak, że niemiecki koncern wróci do prac nad stworzeniem kolejnej, tym razem elektrycznej wersji „garbusa”.
Na pewno w najbliższych latach czeka nas więcej ciekawych i efektownych modeli na prąd. Rok 2035 się zbliża, a to moment, gdy w Unii Europejskiej ma się zakończyć produkcja samochodów spalinowych. Wbrew pozorom te nieco ponad 10 lat to bardzo mało. Producenci na pewno więc uraczą nas kolejnymi modelami, którymi nawiążą do dawnych przebojów. To przecież doskonała pożywka dla marketingu i reklamy, a takie działania w przypadku elektryków na pewno będą potrzebne.
Więcej możesz przeczytać w 9/2023 (96) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.