Helikoptera z pieniędzmi nie będzie

Beata Daszyńska-Muzyczka, fot. Michał Mutor
Beata Daszyńska-Muzyczka, fot. Michał Mutor
Tego kryzysu nikt nie przewidział. To nie był jeden czarny łabędź, tylko całe stado czarnych łabędzi – mówi Beata Daszyńska-Muzyczka, prezes Banku Gospodarstwa Krajowego.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 10/2020 (61)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Mamy za sobą rekord III RP. Niestety negatywny. PKB spadł w drugim kwartale aż o 8,2 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem. Jest pani zaskoczona?

Nie, trudno sobie wyobrazić byśmy po całkowitym zamknięciu gospodarki nie odnotowali spadków. Ważniejsze jest to, że on jest najmniejszy w tym rejonie Europy. 

Nie jest to najlepsze pocieszenie

Tego kryzysu nikt się nie spodziewał i nikt go nie przewidywał. To było zupełne zaskoczenie. To nie był jeden czarny łabędź, tylko całe stado czarnych łabędzi. A my w tym wszystkim bardzo szybko uruchomiliśmy tarcze antykryzysowe, co ochroniło nas przed jeszcze większym spadkiem. Historię oczywiście ocenia się z perspektywy czasu, jednak uważam, że gdyby nie tarcze, to nasza gospodarka załamałaby się na tyle, że stracilibyśmy cały odbudowany kapitał ostatnich lat.

Czyli cofnęlibyśmy się w czasie.

Wrócilibyśmy do początku lat 90. Dla nas to byłoby budowanie gospodarki praktycznie od początku, bo minus 20 proc. PKB to co innego dla Niemiec czy Francji, a co innego dla Polski.

Dla wielu przedsiębiorców zaskoczeniem było, że przy tarczy udało się ograniczyć biurokrację.

Biurokracja może zabić każdą firmę, więc to było kluczowe. Konstrukcja samej tarczy też była przemyślana. Najpierw były ulgi obniżające w firmach koszty stałe, czyli zwolnienie z ZUS-u, postojowe, dopłata do wynagrodzeń. Dopiero potem było wsparcie w postaci subwencji. Firma, która zatrzymała działalność, nie dostanie kredytu z banku, więc to było ważne – by do przedsiębiorców trafiły realne pieniądze. Na początku do tych najmniejszych, bo one stanowią krwiobieg gospodarki. Małe firmy często działają na krótko okresowym finansowaniu, więc bardzo potrzebowały tych pieniędzy.

Patrząc z perspektywy czasu, sądzi pani, że można było coś zrobić inaczej?

Nie byliśmy przygotowani na to, że będziemy musieli tyle czekać na odpowiedź Komisji Europejskiej. Wydaje się, że była ona zaskoczona rozwiązaniami, które przygotowała Polska, więc samo zatwierdzanie tych nowych rozwiązań zabrało bardzo dużo czasu.

Czyli to Komisja Europejska spowolniła ten proces?

Weźmy tarczę finansową dla dużych firm. Dwa miesiące czekaliśmy na notyfikację tego rozwiązania. Tyle samo trwała akceptacja gwarancji portfelowych, które Bank Gospodarstwa Krajowego przygotował z firmami faktoringowymi. Dziś myślę, że sama UE nauczyła się od nas, że w czasie takiego kryzysu trzeba stosować niestandardowe rozwiązania. Nie da się zwalczyć dużego załamania środkami, które stosuje się podczas małej recesji. Gdyby niektóre nasze rozwiązania zostały wprowadzone wcześniej nie byłoby -8 proc., tylko może -6.

To jak długo ten kryzys potrwa?

Najczęściej pojawia się pytanie, czy kryzys przyjmie kształt litery U czy V. Ja jestem daleka od V, bo to oznacza, że sięgnęliśmy dna i szybko się odbiliśmy. Tymczasem zatrzymała się cała globalna gospodarka i nie widzę szans na szybkie odbicie. Raczej będzie to litera U, nie wiemy tylko, czy wąskie czy szerokie. 

Niektórzy ekonomiści mówią o symbolu pierwiastka, czyli gwałtowny spadek i powolne długie wychodzenie z kryzysu.

Być może tak, jednak dziś to wróżenie z fusów. Jest duża niepewność, dzisiejsze prognozy jutro mogą trafić do kosza. Na pewno nie wrócimy do tego, co było przed pandemią. Globalna gospodarka przechodzi transformację. Musimy myśleć o nowych modelach i nowych niszach. 

Co nam ten kryzys powiedział o globalnej gospodarce? 

Uświadomił większości ludzkości, jak bardzo jesteśmy powiązani i nikt nie jest samotną wyspą. Zerwanie w pandemii globalnych łańcuchów dostaw uświadomiło przedsiębiorcom, że warto stawiać na własne rozwiązania zamiast uzależniać się od gotowych technologii z Chin czy Indii. 

Sądzi pani, że dojdzie do procesu deglobalizacji?

Nie da się całkowicie wyeliminować produkcji z Azji. Te kraje będą cały czas dostawcą komponentów i technologii. Natomiast pojawią się nisze pozwalające skrócić łańcuchy dostaw. Jeśli przedsiębiorca wie, że coś może nagle się zatrzymać, to stworzy alternatywne źródło dostaw. Być może niektóre podzespoły uda się produkować tu w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. To jest ogromna szansa dla nas. Z drugiej strony powinniśmy też rozważać nowe kierunki eksportowe, nie powinniśmy tak bardzo uzależniać się od eksportu do Niemiec. My jako bank rozwoju staramy się przedsiębiorcom pomóc, mamy kilkanaście programów pomocowych.

W jakich dziedzinach możemy być silni eksportowo? 

Nasza mocna strona, z której jesteśmy dzisiaj znani, to części, elektronika z branży samochodowej. Ogromnym naszym wyróżnikiem są meble. Boli mnie, że polski produkt na końcu nie ma naszej flagi. To się powoli zmienia, bo jakość naszych mebli jest bardzo dobra. Rolnictwo jest również naszą niszą eksportową, która powoli zdobywa nowe rynki. Jesteśmy znani z eksportu mleka w proszku. Szkoda, że również ono jest w części znakowane przez zagraniczne firmy, szczególnie na rynek afrykański. Tu jest ogromna praca jeszcze do wykonania.

Promuje pani Trójmorze jako region, który może zyskać na tych zmianach. Jak pani sobie to wyobraża? 

Region Trójmorza to ogromna szansa dla całej Europy. Wszystkie ciągi logistyczne, łańcuchy dostaw są zaplanowane na osi Wschód–Zachód. Natomiast oś Północ–Południe jest niezagospodarowana, brakuje tu infrastruktury. Nie wykorzystujemy bram Morza Adriatyckiego, Czarnego i Bałtyckiego dla skrócenia łańcuchów dostaw. Niezadbanie o rozwój tego regionu oznacza, że skazujemy siebie i całą Unię Europejską na stagnację. Pozostaniemy tylko magazynami z dobrze wykształconą siłą roboczą doskonale obsługującą rozwój firm z Europy Zachodniej. Na dłuższą metę nie przetrwamy.

To co powinniśmy zrobić?

Najważniejsze będzie uruchomienie inwestycji publicznych. Drogi, kolej, energetyka, digitalizacja, cała infrastruktura, ale budowana na osi Północ–Południe. By mieć porównywalną infrastrukturę, jak na osi Wschód–Zachód, region potrzebuje do 2030 r. prawie 600 mld euro na inwestycje. Plan pomocowy UE może być wsparciem tego rozwoju, powinniśmy jednak długoterminowo myśleć o inwestycjach publiczno-prywatnych.

A czy kraje Trójmorza są tego świadome. Czasem można odnieść wrażenie, że ich interesy są różne.

Świadomość kluczowej roli Trójmorza jest bardzo duża, mimo że może nie widać jej w przekazie medialnym. Na początku każdej zmiany jest tak, że wszyscy narzekają i przewidują czarny scenariusz. Kiedy pojawiły się komputery, wszyscy byli załamani, że znikną miejsca pracy, ludzie nie będą mieli co robić. Potem okazało się, że w ten sposób rozwinęliśmy nowe kompetencje, powstały nowe miejsca pracy i dokonała się rewolucja. Tak też będzie z Trójmorzem, dopiero za kilka lat, kiedy inwestycje zostaną przeprowadzone, zobaczymy, jak ważne one były.

To na jakim etapie jesteśmy.

W tym roku Estonia jako trzecie państwo, po Polsce i Rumunii, zdecydowała się dołączyć do Funduszu Trójmorza, który bank BGK współtworzył. Obecnie fundusz dysponuje środkami w wysokości ponad 500 mln euro, natomiast docelowo ma to być od 3 do 5 mld euro. Czyli małymi krokami idziemy do celu. Działamy szybko, bo stworzenie funduszu zajęło nam osiem miesięcy. Dla porównania powiem, że w przypadku podobnego paneuropejskiego Funduszu Marguerite, finansującego duże projekty infrastrukturalne, uzgodnienia trwały 2,5 roku.

Czyli państwa starej Unii działają jak korporacje, a Trójmorze jest jak startup.

W Funduszu Trójmorza zastosowaliśmy profesjonalny, rynkowy model i sposób zarządzania. Zatrudniliśmy doświadczoną, międzynarodową firmę zarządzającą Amber Infrastructure z Londynu. Fundusz zarejestrowaliśmy w Luksemburgu na bazie prawa międzynarodowego. Sam fundusz jest podmiotem komercyjnym mającym przynosić zysk swoim inwestorom. Będzie stanowił wehikuł finansowy do realizacji inwestycji w formule partnerstwa publiczno-prywatnego. To jest doświadczenie, które chcemy zaszczepiać w tym regionie, bo nie mamy za dużo przykładów dobrych inwestycji PPP.

Wróćmy w takim razie na nasze polskie podwórko. Wchodzimy w kluczowy okres, bo zbliża się jesień i zima, fala zachorowań może nagle wzrosnąć. Czy spodziewa się pani, że będzie kolejny lockdown? Czy to jest możliwy scenariusz?

Lockdownu się nie spodziewam, może dochodzić do miejscowego zaostrzenia pewnych restrykcji. Myślę, że nauczyliśmy się żyć z koronawirusem. Wiem, wiem, pan może powiedzieć, widzieliśmy co się dzieje na plażach i w miejscowościach wypoczynkowych.

Pod koniec lata mieliśmy prawie tysiąc nowych przypadków dziennie… 

Ludzie są świadomi, zwracają uwagę, gdy ktoś nie nosi maseczki, dezynfekują ręce. Nauczyliśmy się żyć w reżimie sanitarnym.

Czyli nie spodziewa się też pani, że będą jakieś kolejne rozwiązania w postaci tarcz antykryzysowych, gdyby to spowolnienie jednak było trwałe.

Łącznie do gospodarki dziś trafiło już ponad 130 mld zł. Wciąż dostępne jest wsparcie BGK w formie gwarancji spłaty kredytu oraz programy ze środków europejskich. Właśnie uruchomiliśmy nowy program gwarancyjny dla firm faktoringowych świadczących usługi dla MSP. Rząd potencjalnie może uruchomić zasiłek opiekuńczy dla rodziców, którzy muszą zająć się dziećmi z powodu zamkniętych szkół. Helikoptera z pieniędzmi już raczej nie będzie.

Powinniśmy się dalej zadłużać po to żeby chronić gospodarkę.Jeśli wiemy, że inwestując dzisiaj 1 mld zł w przedsięwzięcie biznesowe, z którego za pięć lat dostaniemy 5 mld zł, to zadłużyć się, czy się nie?

Zadłużyć się. Powinniśmy czas kryzysu potraktować jako szansę na inwestycje. Nie konsumować pieniędzy, tylko wdrażać nowe technologie, rozwijać firmy. Jeśli potraktujemy ten czas jako okazję, np. do zakupu drogiego samochodu, to stracimy tę szansę. Zadłużajmy się na inwestycje, nie na konsumpcję.

Sądzi pani, że europejski Green Deal nam w tym pomoże? 

Green Deal jest bardzo ważny, ale pamiętajmy o gospodarce. Musimy myśleć, jakie mamy przewagi i jak je wykorzystać. To nie jest konkurs na to, kto będzie bardziej zielony, tylko jak mądrze zagospodarować nasze zasoby. Polska dzisiaj jest postrzegana jako kraj węgla, czarny, zakopcony, zniszczony. Tymczasem Śląsk jest pięknym miejscem. Transformacja energetyczna, przejście z węgla na inne źródła energii, powinno zawierać w sobie element promocji Śląska jako regionu turystycznego.

Czyli kopalnie mają być muzeami?

Kopalnie mogą służyć do wydobycia węgla, ale ten węgiel niech będzie wykorzystany do wyrobu włókien węglowych, do produkcji grafenu, a nie do spalania.

Musimy inwestować w trzy rzeczy, które określam mianem 3W. To woda, wodór i węgiel. Woda, bo musimy odpowiednio gospodarować wodą, której mamy bardzo mało. To przede wszystkim budowa zbiorników retencyjnych. Nie może być tak, że kraj leżący na Nizinie Środkowoeuropejskiej ma mniej wody niż Egipt. Wodór, bo jesteśmy liderem w produkcji wodoru. Powinniśmy to wykorzystać. I na koniec węgiel, którego nie powinniśmy spalać, ale wykorzystywać do produkcji włókien węglowych. To jest podstawa wielu współczesnych technologii w biomedycynie, transplantacji czy do produkcji grafenu.

Czyli węgiel ma się teraz kojarzyć z czystością.

Węgiel oczyszcza. Filtry węglowe oczyszczają powietrze, wodę, ścieki. Ta zmiana postrzegania węgla jest kluczowa. A Śląsk będzie miejscem odwiedzanym przez turystów.

My Company Polska wydanie 10/2020 (61)

Więcej możesz przeczytać w 10/2020 (61) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ