Gospodarka chwilowego niedoboru
© ShutterstockZdaniem Elona Muska (założyciela takich firm, jak PayPal, SpaceX czy Tesla) w ciągu dwóch najbliższych dekad na skutek powszechnej robotyzacji pracę może stracić na świecie nawet 15 proc. obecnie zatrudnionych (za 50–100 lat proces ten posunie się rzecz jasna znacznie dalej). Musk wygłosił kilka tygodni temu wykład podczas konferencji World Government Summit w Dubaju, w którym stwierdził, że przez to konieczne będzie wprowadzanie tzw. pensji podstawowej dla wszystkich dorosłych obywateli. Pomysłów na to, skąd wziąć na to pieniądze (a także na darmowe kształcenie przez całe życie ludzi zagrożonych bezrobociem i marginalizacją społeczną) jest wiele. Mogą one pochodzić z opodatkowania zanieczyszczeń, państwo może mieć też udział w dochodach z własności intelektualnej, którą chroni, a np. Bill Gates, twórca i były szef Microsoftu, proponuje opodatkować roboty.
Nie ma powodu, by uważać, że wymienione wyżej zjawiska ominą nasz kraj, o ile przewidywania wizjonerów się sprawdzą, co jest bardzo prawdopodobne. Przeciwnie, z analizy Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych wynika, że Polska, obok Słowacji i Węgier, jest w najbliższych 20 latach najbardziej narażona wśród krajów UE na skutki przyszłej automatyzacji procesów produkcyjnych. Równie prawdopodobnych scenariuszy dotyczących przyszłości pracy jest zresztą więcej, związanych nie tylko z robotyzacją, ale też np. z wydłużaniem się naszego życia, zmianami klimatycznymi czy wzrostem transparentności firm. Więcej piszemy o tym w dalszej części naszego Dossier.
Przedstawiona tam wizja nieodległej przyszłości wymaga już teraz opracowywania strategii, by się na zmiany przygotować i zaradzić niektórym ich skutkom. Jednocześnie teraźniejszość pokazuje zgoła odmienny od tej wizji stan rzeczy: w Polsce i u jej sąsiadów problemem, i to bardzo poważnym, jest na razie nie nadmiar rąk do pracy, ale ich niedobór.
Bezrobocie spada
W styczniu tego roku stopa bezrobocia wyniosła w naszym kraju 8,6 proc. – To wyjątkowo niski wskaźnik jak na ten miesiąc – komentuje Grzegorz Baczewski, dyrektor departamentu pracy, dialogu i spraw społecznych Konfederacji Lewiatan. Tak małą stopę bezrobocia o tej porze roku mieliśmy ostatnio 26 lat temu. Baczewski dodaje też, że jej spadek przyspieszył: odsetek bezrobotnych wśród aktywnych zawodowo był o prawie 1,5 pkt. proc. niższy niż rok wcześniej.
Oficjalnie pracy nie miało prawie 1,4 mln osób aktywnych zawodowo. Wydawałoby się, że to dużo. Jednak w urzędach pracy na chętnych czekało aż 120 tys. ofert (jak na początek roku to bardzo wysoka liczba). Najwyraźniej firmy w Polsce wciąż zwiększają zatrudnienie. Kogo szczególnie szukają? Choćby tych skazanych w pierwszym rzędzie na przegraną z robotami, czyli pracowników produkcji.
– Nasza branża boryka się z ogromnym problemem braku rąk do pracy – mówi Wojciech Konecki, dyrektor generalny organizacji CECED Polska, która zrzesza producentów AGD. W kraju działa 27 fabryk wytwarzających taki sprzęt. Zlokalizowane są przede wszystkim w wielkopolskich Wronkach, w Łodzi wraz z sąsiednim Radomskiem oraz na Dolnym Śląsku. Produkcję prowadzą tam tacy światowi giganci, jak Electrolux, Bosch czy Samsung, ale także polska Amica. Ta koncentracja w konkretnych regionach ma swoje plusy w postaci np. specjalizacji ekonomicznej, ale także poważne minusy. Dyrektor Konecki wyjaśnia, że chodzi głównie o wydrenowanie ich z siły roboczej. – Firmy z naszego sektora są nierzadko zmuszone dowozić swoich pracowników do fabryk z miejscowości odległych nawet o kilkadziesiąt kilometrów – mówi.
Sposobem na brak rąk do pracy jest zatrudnianie obcokrajowców, co też wytwórcy sprzętu gospodarstwa domowego robią na masową skalę. – Dzisiaj w każdej fabryce z branży pracuje co najmniej kilkudziesięciu, a czasami nawet ponad setka Ukraińców. To na razie ratuje sytuację – opowiada Konecki.
– Pracownicy z Ukrainy mają fundamentalne znaczenie dla naszej gospodarki – uważa Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Można powiedzieć, że spadli nam z nieba. Sąsiedzi ze Wschodu pracują przecież także na budowach i u rolników, coraz częściej zatrudniają się także w handlu, usługach (poszukiwani są np. fryzjerzy i kosmetyczki), w transporcie i oczywiście wszelkich sektorach przemysłowych, poczynając od produkcji części samochodowych po IT. W ciągu ostatnich dwóch lat Polska stała się głównym kierunkiem emigracji zarobkowej z Ukrainy, wyprzedzając tu Rosję.
Pracodawcy podnoszą płace
Niedostatek wykwalifikowanej siły roboczej jest głównym problemem rynku pracy także w innych krajach naszego regionu, choćby w Czechach czy na Słowacji. W przypadku tej drugiej sam tylko przemysł samochodowy, który jest kluczową częścią tamtejszej gospodarki (odpowiada za kilkanaście procent PKB Słowacji i ponad jedną czwartą jej eksportu), potrzebuje natychmiast zatrudnić 14 tys. wykwalifikowanych pracowników. Dlatego właśnie Juraj Sinay, szef słowackiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego, wzywa rząd w Bratysławie do podjęcia w trybie pilnym działań, które złagodziłyby deficyt siły roboczej, i do przeprowadzenia stosownych zmian w systemie edukacji.
Także środowiska biznesowe w Czechach naciskają na swój rząd, by ten jak najszybciej wprowadził ułatwienia dla pracowników z Ukrainy. Oblicza się, że w czeskim przemyśle potrzeba aż 140 tys. pracowników. Tymczasem, w myśl obowiązującego prawa, rocznie pracę w Czechach może podjąć raptem 3,8 tys. Ukraińców.
Na Słowacji problem braku rąk do pracy odciska się na większości przedsiębiorstw. Na przełomie 2016 i 2017 r., aby zatrzymać pracowników i pozyskać kolejnych, aż 53 proc. słowackich firm zdecydowało się podnieść płace – wynika z najnowszego raportu Job Market Rating przygotowanego przez McRoy Group.
Podobnie dzieje się zresztą w Polsce. – Rynek pracy robi się nam coraz bardziej rynkiem pracownika, a coraz mniej pracodawcy, jak było jeszcze kilka lat temu. Pracodawcy starają się o pracowników bardziej dbać, oferują im atrakcyjniejsze wynagrodzenia – mówi Piotr Soroczyński, główny ekonomista KUKE.
Zmiany te będą postępować. – W najbliższym czasie pracodawcy nadal będą podnosić płace, które powinny w tym roku systematycznie, ale nie gwałtownie przyspieszać – uważa Monika Kurtek, główna ekonomistka Banku Pocztowego.
Polskie władze zaczynają reagować na kłopoty przedsiębiorców z siłą roboczą. Ogłosiły projekt nowelizacji, zgodnie z którą pracę będą mogli u nas łatwiej i szybciej uzyskać osoby do 35. roku życia, szczególnie z Ukrainy, dysponujące pożądanymi w danym rejonie kwalifikacjami. Imigranci będą też mogli liczyć na szybsze otrzymanie karty stałego pobytu i polskiego obywatelstwa.
Potrzebne są zmiany systemowe
– Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w tym roku zobaczymy stopę bezrobocia zdecydowanie poniżej 8 proc. – zapowiada Bartosz Sawicki, kierownik departamentu analiz w TMS Brokers.
A Marian Szołucha z Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie podkreśla przy tym, że, chcąc opisywać i analizować sytuację na rynku pracy, nie można już, jak dawniej, brać pod uwagę tylko ogólnopolskich danych, szczególnie że różnice pomiędzy poszczególnymi województwami narastają. Jeśli chodzi o stopę bezrobocia, sięgają już nawet 10 pkt. proc. W Wielkopolsce oscyluje ono np. wokół 5 proc., a w województwie warmińsko-mazurskim sięga ok. 15 proc. Zdaniem Szołuchy należy się teraz skupić na niwelowaniu tych różnic, bo osiągnięcie tu spójności byłoby dla gospodarki zjawiskiem bardzo pożądanym.
Zdaniem części analityków na sytuację na krajowym rynku pracy może wpłynąć wdrożenie opracowanej przez Ministerstwo Rozwoju rządowej Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR). Dokument ten zakłada, że poprzez aktywizację biernych zawodowo uda się zapełnić lukę, czyli znaleźć chętnych do obsadzenia wakujących stanowisk. Druga ścieżka, jaką SOR przewiduje, to pomoc innowacyjnym spółkom m.in. poprzez wsparcie w edukacji istotnych dla nich kadr.
Aktywizacja biernych zawodowo dotyczy w dużym stopniu osób starszych (choćby wobec niskiego przyrostu naturalnego w Polsce) i kobiet. Ale tu są problemy. Jak pokazały grudniowe dane GUS, na przeszkodzie stoi m.in. 500+, które zachęca matki do porzucania pracy (szczególnie mało płatnej) lub rezygnacji z jej szukania (do grudnia 2016 r. zniechęciło tak 150 tys. kobiet). Jeśli zaś chodzi o seniorów, to, jak wynika z badania Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych i Instytutu Rozwoju Gospodarki warszawskiej SGH, Polacy, którzy osiągają wiek uprawniający do przejścia na emeryturę, nie chcą pracować dłużej, chociaż prawo stwarza taką możliwość. Nawet jeśli otrzymują bardzo niskie świadczenia.
– Zanim nastąpił powrót do poprzedniego wieku emerytalnego, spodziewaliśmy się, że w najbliższych pięciu latach liczba osób w wieku produkcyjnym zmniejszy się o 600 tys. Teraz przewidujemy, że będzie to aż 1,2 mln – mówi Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan. W jego opinii kolejny problem polega na tym, że profile kształcenia w Polsce są często niedostosowane do potrzeb rynku pracy i gospodarki.
Co można zrobić, aby poprawić tę sytuację? – Trzeba m.in. przyspieszyć proces przechodzenia ludzi z pracy w rolnictwie do pracy w innych gałęziach gospodarki. Ten proces jest na razie w sztuczny sposób zahamowany przez unijne dotacje dla rolnictwa – uważa Mordasewicz i przypomina, że co roku z budżetu państwa na rolnictwo idzie ponad 20 mld zł. Te pieniądze należy inaczej zagospodarować. – Po pierwsze, przeznaczyłbym je na kształcenie dzieci i młodzieży z obszarów wiejskich, a po drugie – dofinansowałbym budowę tanich mieszkań na wynajem w dużych miastach, gdzie potrzeby rynku pracy są największe – podsumowuje Mordasewicz.
Kształcenie, bardziej niż dziś dynamiczne i elastyczne, jest konieczne, tym bardziej że „polskie montownie” mogą niedługo po prostu zniknąć i trzeba będzie coś zrobić z dużo większym niż do niedawna nadmiarem rąk do pracy. Właściciele firm produkcyjnych, aby zachować konkurencyjność, będą przecież podążać za światowymi trendami i swoje fabryki robotyzować.