Szczęście w nieszczęściu

Fot. materiały prasowe
Fot. materiały prasowe
W tym roku nagrodę World Press Photo otrzymał autor fotografii przedstawiającej młodego chłopca ze Strefy Gazy. Chłopiec nie ma ręki. Stracił ją w wyniku działań izraelskiej armii.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2025 (117)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Muszę przyznać, że mam z tym pewien problem. Nie z Izraelem, choć wielu – zwłaszcza młodszych – czytelników już zacierało ręce z zadowoleniem. Skądinąd to ciekawe i symptomatyczne, jak wielu młodych ludzi sympatyzuje z Palestyńczykami, a jak wielu starszych Polaków nie jest w stanie zdobyć się na krytykę Izraela. Wiek zdecydowanie odgrywa tu różnicę. Kwestia warta zastanowienia, ale to może jednak innym razem.

Problem mam z nagrodą World Press Photo. Kilkanaście lat temu byłem w Zachęcie na bardzo szacownej wystawie nagradzanych prac. Widziałem wiele wspaniałych zdjęć. Ale te główne nagrody otrzymywały prawie wyłącznie fotografie dokumentujące ludzkie cierpienie. I tak pewnie powinno być, wszak nie ma na świecie nic bardziej godnego nagłośnienia, uwiecznienia i upamiętnienia. Ale…

Ale kiedy oglądałem galerię ludzi płonących, rozstrzeliwanych, głodujących, poranionych, okaleczonych, spadających z wysokości, zdeformowanych, grzebanych żywcem albo złamanych niewyobrażalnym nieszczęściem, wtedy właśnie zdałem sobie sprawę z pewnej rzeczy. Otóż istnienie nagrody za jak najefektowniejsze udokumentowanie tego ludzkiego piekła jest w pewien trudny do uchwycenia i wytłumaczenia sposób złe. Bo w rezultacie piękna dziennikarska misja przeradza się w rywalizację. W grę pod tytułem „Złap najgorsze cierpienie”.

Fotoreporterzy stają się myśliwymi szukającymi najwspanialszych okazów. Ale nie gigantycznych kłów czy poroży, lecz ludzkich łez. No cóż, taka praca. Wymagająca czasem poświęcenia, narażenia się na niebezpieczeństwo. Reporter wojenny, fotoreporter porusza się po wyjątkowo niebezpiecznym skrzyżowaniu, na którym jednocześnie robi się coś dobrego i złego. Sukces takiego reportera jest uzależniony od ilości koszmaru, który się dzieje. Spokojny, bezkrwawy dzień – będący wytchnieniem dla potencjalnych bohaterów zdjęć – to dzień stracony. Dużo akcji, dużo wydarzeń to dużo ujęć i potencjalnych szans na najważniejszą nagrodę w branży. Wyobraźmy sobie dialogi między laureatami tej nagrody: „Stary, ale miałeś szczęście, że byłeś akurat w tym miejscu, gdzie podpalił się ten buddyjski mnich”. „No, przyfarciło mi się nieziemsko”. Szczęście fotoreportera to nieszczęście kogoś innego.

Oczywiście, nie chcę tu twierdzić, że reporterzy wojenni to jakaś straszliwa odmiana człowieka. Zdecydowanie nie, a w dzisiejszych czasach wszyscy jesteśmy fotoreporterami, za sprawą naszych smartfonów. Zauważmy, że gdy popełniano straszną zbrodnię na Uniwersytecie Warszawskim świadkowie od razu chwytali telefony i dokumentowali. Zresztą w sieci są tysiące filmików, których autorzy rezygnują z działania na rzecz filmowania. Taka widać nasza natura. A może natura nieco zmodyfikowana przez elektroniczny gadżet.

Zatem, żeby było wszystko jasne. To nie jest filipika przeciwko fotoreporterom i ich pracy. Problem mam z nagrodą. Z nagrodą za najefektowniejsze dokumentowanie ludzkiego cierpienia. Tym bardziej że większość zdjęć nagrodzonych na World Press Photo można obecnie kupić w formie plakatu na Amazonie za 5 dolarów i powiesić sobie w salonie. To jednak jakoś nie w porządku wobec tych ludzi ze zdjęć.

My Company Polska wydanie 6/2025 (117)

Więcej możesz przeczytać w 6/2025 (117) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ