Śmierć w Santa Fe

Igor Zalewski
Igor Zalewski / Fot. mat. pras.
Poruszyła mnie wiadomość o śmierci Gene’a Hackmana. Nie jestem jakimś zatwardziałym kinomanem, jednak do Hackmana zawsze miałem słabość. Może dlatego, że jak ktoś celnie zauważył, to był jedyny amerykański aktor z polską twarzą.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 4/2025 (115)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Pewnie właśnie dlatego zagrał generała Sosabowskiego w „O jeden most za daleko”. Inne role Hackmana – we „Francuskim łączniku” czy zapomnianym już dziś „Strachu na wróble”- umościły się wygodnie w mojej pamięci i czasem z niej wyskakują, gdy mam ochotę wygłosić dziaderską opinię w stylu „ech panie, kiedyś to były filmy”. Na razie jednak udaje mi się panować nad sobą i milczeć.

Ale śmierć Hackmana miała wymiar szczególnie tragiczny nie dlatego, że był świetnym aktorem. To okoliczności ją taką czynią. Jeśli ktoś nie zwrócił na to uwagi w zalewie informacji, dwa zdania kontekstu. Chorujący na alzheimera Hackman mieszkał w Nowym Meksyku w rezydencji ze swoją żoną pianistką, która zaraziła się jakąś rzadką chorobą roznoszoną przez myszy i szczury. I zmarła tydzień przed swym mężem. Co się przez ten tydzień działo, możemy się tylko domyślać. Trudno jednak nie wyobrażać sobie zagubionego staruszka, którego mózg był już na tyle zmasakrowany przez alzheimera, że nie był w stanie nawiązać kontaktu ze światem zewnętrznym i poprosić o pomoc. Nie był nawet w stanie nakarmić psa, którego również znaleziono martwego w rezydencji. Wegetował przez tydzień w pobliżu ciała żony, aż w końcu i on umarł na serce.

Zastosujmy iście filmowy montaż i przenieśmy się do Polski. Jakieś dwa tygodnie temu miałem grypę i poszedłem do lekarza. Czekając pod gabinetem, chcąc nie chcąc, podsłuchałem rozmowę, jaka toczyła się w jego wnętrzu. Lekarka wypytywał pacjentów o ich rodziców. – Tata ma 91 lat. Mama ma 88 i cierpi na alzheimera. Tata się nią zajmuje, my pomagamy, ile możemy – opowiadał męski głos.

Po chwili wyszli z gabinetu. Zdecydowanie wyglądali na ludzi, którzy sami potrzebują opieki. On pod siedemdziesiątkę i ewidentnie schorowany. Ona nieco młodsza, ale wykończona tą matnią starości, w której się znalazła. Szli powoli do recepcji, żeby zapłacić za wizytę, a ja marzyłem, żeby jak najszybciej zapomnieć o tym, co usłyszałem, zobaczyłem i co sobie dopowiedziałem. Jak widać, nie bardzo się udało.

O alzheimerze usłyszałem pierwszy raz już jako dorosły człowiek, gdy w serialu „Klan” zachorowała na niego głowa rodu, grana przez Zygmunta Kęstowicza (to ja oglądałem „Klan”? Zadziwiające). Potem był Ronald Reagan i jego pożegnanie ze światem, gdy zapadał się w swój świat. Oczywiście coś tam wcześniej obiło mi się o uszy. Ale była to choroba tyleż straszna, co nieobecna i odległa. A teraz widzę ją wszędzie: wśród bliskich, wśród znajomych, wśród gwiazd Hollywood. Żyjemy coraz dłużej, więc nasze mózgi mają coraz więcej czasu na to, by ulec neurodegradacji. Raczej nie o to chodziło w wydłużaniu życia, ale to dość istotny efekt uboczny.

To idzie młodość! – śpiewano kiedyś. To już zdecydowanie przeszłość. W Polsce mamy pierwszą ofiarę kryzysu demograficznego. Upadła firma Wishbear produkująca tzw. szumiące misie pomagające maluchom zasnąć. Firma była dobrze zarządzana, cięła wydatki, ale po prostu załamał się popyt na misie, bo rodzi się coraz mniej dzieci. Jest podobno zwiastun kłopotów nadciągających nad branżę dziecięcą.

Natomiast – bo to w końcu pismo biznesowe – będzie można zarobić na starości i samotności. Czyli są jednak jakieś plusy.

My Company Polska wydanie 4/2025 (115)

Więcej możesz przeczytać w 4/2025 (115) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ