Praca na wiatrakach, komornicy, uzależnienia. Dramat zaplecza branży rozrywkowej [TYLKO U NAS]
Fot. Pixabay.comKiedy w listopadzie rozpętała się burza wokół listy beneficjentów Funduszu Wsparcia Kultury, media skupiły się na nazwiskach celebrytów, którzy mieli zainkasować olbrzymie kwoty. - Zawiedli przedstawiciele naszej branży, którzy nie zrozumieli, że Fundusz Wsparcia Kultury to projekt na pokrycie pewnych kosztów utrzymania firm. Po to, żeby przeżyły. A wielu potraktowało to jako szansę do sfinansowania nowych projektów - przekonywał na naszych łamach Tomasz Grewiński, prezes Izby Gospodarczej Menedżerów Artystów Polskich.
W konsekwencji zamieszania, program został wstrzymany, a wnioski o dofinansowanie ponownie sprawdzone. Choć Ministerstwo nie opublikowało nowej listy beneficjentów, z nieoficjalnych informacji wiemy, że środki zaczęto wypłacać już kilkanaście dni temu, choć w mniejszych kwotach niż pierwotnie zakładano.
Nie zmienia to jednak faktu, że branża scenotechniczna dalej tkwi w kryzysie. O pandemicznej rzeczywistości anonimowo opowiada nam jeden z przedstawicieli branży. Nie chce ujawniać nazwiska z powodu możliwego hejtu, a także boi się, że niektóre słowa mogłyby zaszkodzić jego środowisku. Na potrzeby tekstu nazwiemy go Piotr.
A środowisko, choć wyjątkowo zjednoczone, boryka się z wieloma problemami - o większości z nich opowiada nasz rozmówca. Z innych źródeł wiemy natomiast, że to tylko wierzchołek góry lodowej. - W naszej branży mnóstwo osób pracuje na czarno. Są tu różni ludzie: outsiderzy ekonomiczni, a także ci, którzy uciekają przed alimentami. Z artystami zresztą jest podobnie - wielu z nich nie przyjmuje nawet umowy o dzieło, bo gdzieś tam ich ktoś ściga - zdradza jeden z naszych informatorów, obecny w branży od wielu lat. Inny przytacza historię, kiedy podczas realizacji imprezy zmarł główny technik. - Przecież organizator wydarzenia nie mógł wyjść na scenę i kazać wszystkim się rozejść, musieliśmy zastąpić pracownika - mówi.
Podobnych historii jest mnóstwo.
PIOTR: Cieszę się, że rozmawiamy. Jestem daleki od polityki, ale uważam, że trzeba ratować tego naszego ministra Glińskiego.
KUBA DOBROSZEK: Ratować?
Nie mam pojęcia, za co spotkała go taka niesprawiedliwość, bo ten polityk naprawdę chce nam pomóc. Rozmawialiśmy z wieloma przedstawicielami sceny politycznej. Ministerstwo Kultury nas długo nie chciało przyjąć, bo przecież co z nas za kultura, ale PITE (Polska Izba Techniki Estradowej - red.) w końcu się dopukało. To cud, że Gliński nas wysłuchał.
Cud, mówi pan...
Ja myślę, że on naprawdę wierzy w Fundusz Wsparcia Kultury, powtarza nasze argumenty. Już wiosną pisałem listy do resortu. W marcu otrzymałem odpowiedź, którą można streścić następująco: „macie tarczę i się od nas odczepcie”. A teraz taka zmiana... Oglądałem niedawno na Polsacie wywiad z Glińskim i on aż całym sobą mówił.
Dlatego trzeba go ratować?
Załóżmy, że z zapowiedzianego budżetu pomocowego zostaną jakieś fundusze. Myśli pan, że minister odważy się ruszyć z drugą edycją programu wsparcia? Po co mu to? Projekt mający być wzorem dla branż szczególnie dotkniętych kryzysem, stał się tematem, który w szczytowym momencie zajmował więcej ludzi niż nawet Strajk Kobiet. Co ciekawe, nasi przedstawiciele obsługiwali zarówno Strajk, jak i kontrmanifestacje. Jesteśmy bliżej ludzi, niż może im się to wydawać.
To dlaczego ci ludzie tak was znienawidzili zaraz po ogłoszeniu beneficjentów Funduszu?
W konkursie pojawiły się znane nazwiska. A nazwiska zawsze budzą emocje. Nikt nie zastanawiał się, jakie były warunki uczestnictwa w konkursie, nikogo nie interesowały fakty. Liczyło się tylko, że ktoś znany miał otrzymać konkretną kwotę, na tym koniec. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej te same media pomagały nam, rozpisywały się o tym, że nasza branża jest szczególnie pokrzywdzona, a kiedy minister Gliński odpowiedział na nasze potrzeby, to spotkała go za to kara. Rozumiem, że teraz wielu ludziom jest ciężko, ale nie ma chyba branży, która została dotknięta aż tak mocno. My nie jesteśmy artystami, nie mamy tantiem i nie gramy w reklamach. Nikt nas nie zaprosi jako celebrytów.
Duży ten żal do mediów.
Na pierwszej liście był podmiot, który nazywał się Wodzirej Tomek. W żadnym prawie nie jest napisane, że nazwa firmy ma kojarzyć się z wykonywaną działalnością. Jeśli on nazywał się Wodzirej Tomek, ale w ciągu ostatnich kilkunastu lat nazbierał mnóstwo sprzętu, którym może realizować eventy, to on jest jakiś gorszy? Taka aktywność pod jedną działalnością gospodarczą nie jest czymś unikalnym. Był przecież też podmiot, którego nazwa kojarzyła się z dachówkami – po prostu facet ma rodzinny interes, w ramach którego organizuje wydarzenia kulturalne. Ale dziennikarze oczywiście nie raczyli tego sprawdzić.
A więc to normalne?
Mam kolegę, właściciela gigantycznej firmy meblarskiej, który zatrudnia kilkaset osób. Ale ma też swoją firmą nagłośnieniową i to jest dla niego życie. Zostawia całą firmę – te kilkaset osób – żonie i jeździ nagłaśniać czy oświetlać koncerty. Przypadki są naprawdę różne.
Jaki jest pana przypadek?
Może zacznę od początku. Techniką estradową zajmuję się od 25 lat, studiowałem na wydziale ETI Politechniki Gdańskiej. Firmę założyłem w 2011 roku i przez ten czas pracowałem dla wielu klientów: urzędów miast, domów kultury, hoteli czy agencji eventowych. W tegoroczny sezon wchodziłem z dużymi problemami – zimą nasz najważniejszy klient stracił dzierżawę obiektu, w którym zwykle realizowaliśmy kilkadziesiąt wydarzeń.
Czyli i tak zakładał pan trudny rok?
Niespecjalnie się przejąłem problemami, bo to lato jest najbardziej owocne. W sezonie miałem zamówień na pół miliona złotych netto, a do tego należy zakładać zlecenia na ostatnią chwilę, czyli dodatkowo jakieś 250 tys. zł netto. Ponadto prowadziłem wstępne rozmowy z pewnym klientem komercyjnym na wydarzenie za ponad 400 tys. zł.
Sporo pracy.
Zobowiązania kredytowe, których się podejmuję zawsze są podparte dokładną analizą rynku, potrzeb klientów, światowych trendów oraz możliwości finansowych. Od lat tendencja w branży była wzrostowa, więc jakiegoś kryzysu należało się spodziewać. Ja w 2020 roku planowałem spłatę wszystkich zobowiązań, by przygotować się na ewentualny kryzys.
Nie rozumiem.
Gospodarka ma naturalne cykle kryzysowe. Obsługiwałem eventy wielu instytucji finansowych, które przekonywały, że czeka nas trudny okres. Niedawno przedstawiciel jednego z największych banków tłumaczył ze sceny, że sprzedaż produktów finansowych spada, więc kryzys to tylko kwestia czasu. Wie pan, kiedy przygotowujemy tego typu wydarzenia, to my słuchamy prelegentów, nie jest tak, że tylko stoimy przy kabelkach. Naszą branżę w dużym stopniu budują ludzie z wyższym wykształceniem o bardzo wysokich kwalifikacjach.
To był pan przygotowany na kryzys czy nie?
Nikt nie mógł się spodziewać, że kryzys wywoła „jakaś pandemia”. Spowolnienie w naszej branży dało się odczuć już w styczniu, kiedy odwołano pierwsze konferencje międzynarodowe z udziałem gości z Chin. Ostatni event przed lockdownem zrealizowałem 11 marca w jednym z toruńskich hoteli. Dwa dni później zakazano imprez masowych.
Zamknięto was jako pierwszych.
Obstawiam, że pełne odmrożenie branży będzie symbolicznym zakończeniem epidemii. Przez pierwsze trzy miesiące lockdownu nie miałem żadnych przychodów. Otrzymałem państwową pomoc w wysokości 11 tys. złotych, co jest kwotą, która rozmija się z realiami. Przez dwa miesiące letnie – sierpień i wrzesień – udało się trochę popracować, ale obecnie znów jestem w miejscu, kiedy nie zarabiam, nie mogę regulować zobowiązań. Jedyne, o co mogę zadbać to jedzenie dla rodziny.
Te 11 tys. zł na co panu wystarczyło?
W zasadzie to na nic. Banki wypowiedziały mi już wszystkie umowy kredytowe i starają się zdobyć sądowe nakazy zapłaty, wezwały do wykupu weksli. Nie jestem w stanie niczego spłacić, kiedy nie wolno mi pracować. W zeszłym miesiącu skończyły się pieniądze, które zarobiłem w sierpniu i we wrześniu, przestałem regulować raty leasingowe. Latem straciłem samochód z leasingu. Niebawem ze sprzętem będzie podobnie – urządzeń zabraknie, a raty pozostaną, w dodatku powiększone o bardzo wysokie koszty manipulacyjne. To tak jakby w sporach walki jednego zawodnika związać i kazać mu walczyć. Wyjaśnię to panu na przykładzie tego auta. Na wolnym rynku on powinien kosztować ok. 20 tys. zł, a został zlicytowany za 6 tys. zł. W firmie leasingowej miałem do spłacenia 13 tys. zł do końca wszystkich rat. Koszt likwidacji, odbioru samochodu itp. powiększył dług do 25 tys. zł. Spłata wymagana natychmiastowo, to absurd.
Skąd tak dużo tych leasingów?
Nasz biznes polega na tym, aby wszystkie środki lokować w firmę. Regularnie powiększamy potencjał. Jeśli mam 100 tys. zł, to je inwestuję to w „graty”. A teraz te graty tracę... Jest kilka europejskich firm, które zajmują się skupem sprzętu w przypadku tzw. trudnych leasingów. Zwykle nie sprzedaje się pojedynczych urządzeń tylko pakiety – np. trzy frezarki, sześć samochodów i dwa ekrany LED. Kto w Polsce ma tyle pieniędzy, żeby odkupić taki pakiet?
Kto?
Nikt. No więc firmy skupiające wierzytelności umawiają się z zagranicznymi firmami. Do Polski przyjeżdżają belgijskie i holenderskie ciężarówki, ładują nasz sprzęt i zabierają do siebie. Sprzęt sprzedawany jest za jakieś 20 proc. wartości, a różnicą kosztów, opłatami manipulacyjnymi, jest obciążany leasingobiorca. Zostało mi 170 tys. zł leasingu do spłacenia, ale szacuję, że po licytacji urządzeń z mojej firmy ta kwota powiększy się dwukrotnie. I oczywiście będą to pieniądze do oddania w trybie natychmiastowym. Jeśli odmówię, droga jest prosta - sąd, nakaz zapłaty, komornik i licytacja całego prywatnego majątku.
Rząd jest świadomy tych problemów?
Oczywiście, PITE wielokrotnie podnosiło to na spotkaniach. Podczas jednej z konsultacji dowiedzieliśmy się, że rząd nie może dyktować warunków bankom. W Niemczech cała branża kultury dostała 50 mln euro. Abstrakcyjne pieniądze.
Chyba nie liczył pan na kwoty tego rzędu.
Mam wrażenie, że rządowe formy pomocy mają nam udowodnić, że pomoc jest niemożliwa, ponieważ nie wpisujemy się w schematy. Ja nie trzymam ludzi na etatach, zatrudniam ich w oparciu o model B2B. Dla rządu jestem samozatrudnionym, a nie mikroprzedsiębiorcą, więc niewiele mi się należy pomimo tego, że rocznie wystawiam ponad 200 faktur. W zeszłym roku miałem ponad milion złotych przychodu, a ile przychodu ma przeciętny samozatrudniony?
Dlaczego wybrał pan akurat taki model?
To nie ja wybrałem, to specyfika naszej branży i to na całym świecie. Znam właścicieli firm techniki scenicznej w wielu krajach, wiem, jak to wygląda. A wytłumaczenie jest bardzo proste. Ja dziś mam zlecenie na multimedia, jutro na dźwięk, a pojutrze na światła. W jednym tygodniu realizujemy 12 wydarzeń, w innym 2. Normalnie musiałbym zatrudniać 20 osób. Przecież nie utrzymam całej ekipy wyłącznie na jednej imprezie w miesiącu. Zresztą sami pracownicy nie chcą pracować na etatach.
Bo nie mogliby tyle zarobić?
Dokładnie. Jeśli ktoś jest samozatrudniony, to on u mnie przepracuje cztery dni, u kogoś innego trzy, a jeszcze w innym miejscu – kolejne pięć. Jeśli pracownicy sobie wszystko dobrze poukładają, to są w stanie zarobić naprawdę porządne pieniądze. Poza tym taki człowiek, który jeździ po różnych firmach jest lepiej przygotowany, bo potrafi pracować na dowolnym sprzęcie.
Rozumiem, że w normalnej sytuacji nie ma pan problemu ze znalezieniem pracowników?
Mamy m.in. grupy facebookowe, gdzie dobieramy sobie ekipy. Piszę, że potrzebuję dwóch techników, trzech realizatorów i oni się do mnie zgłaszają. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy kolegami z branży. Nawet konkurencja między nami jest specyficzna, bo jeśli jest duże przedsięwzięcie do zrobienia, to my się spinamy i działamy wspólnie. Czasem ja jestem podwykonawcą własnego pracownika, bo tym razem to akurat on zdobył zlecenie.
U konkurencji też pan pracuje?
Czasem jest tak, że bardzo pan kogoś nie lubi, ale ten ktoś ma sprzęt, którego akurat pan potrzebuje. No to ja dzwonię i mówię: „pożycz”. On pożycza – jak mnie bardzo nie lubi to zamiast 300 zł kasuje 500 zł, jednak musi mieć świadomość, że to działa w obie strony. Inna sprawa, że w naszej branży mnóstwo osób pracuje na umowach „śmieciowych”, bo to pogranicze kultury, sztuki i biznesu, są tu bardzo specyficzni ludzie. Nie podbijamy karty, nie pracujemy po osiem godzin dziennie.
No to jak to wszystko działa?
Są agencje pracy tymczasowej. Ja zgłaszam się do takiej agencji i mówię, że potrzebuję dwóch realizatorów dźwięku i jednego technika. Oni przyjeżdżają i wykonują pracę. Płacę agencji i to ona rozlicza się z pracownikami. Praca w technice scenicznej nie zawsze jest na całe życie, to często przygoda. Moim wychowankiem był chłopak uzależniony od narkotyków. Pracował u mnie sześć lat i z młodzieńca, który miał ogromne problemy ze sobą – jak wpadał w ciąg, to potrafił znikać na kilka tygodni – stał się szanowanym specjalistą, który na dobrą sprawę zwiedził całą Europę, jest szefem dużej ekipy wysokościowców. Rozstawiają maszty telekomunikacyjne. Mówi, że najgorzej jest, kiedy z dołu i z góry widać chmury i w zasadzie nie wiadomo, gdzie się jest. Wisisz 400 metrów nad ziemią i trzymasz się jedynie rury. Sprzęt dowożą mu helikopterem, to nasi ludzie robią takie rzeczy.
Wasi ludzie często pracują w ten sposób?
To jest przewaga B2B nad zatrudniającymi. Nasi chłopcy, którzy pracują na wysokościach będą myć szyby albo pojadą na wiatraki, co swego czasu było bardzo intratnym zajęciem. Pracują też na statkach wycieczkowych. To są ludzie, którzy potrafią robić instalacje elektryczne, mają uprawnienia na wózki. Znaleźli sobie prace tymczasowe, przeżyją i wrócą. A ja? Mam pójść do pracy i zarabiać 4 tys. zł, kiedy mam 20 tys. zł kosztów stałych miesięcznie? Muszę odpisywać komornikom, bankom. Muszę się stawiać w sądach, rozmawiać z windykatorami. Nie zrobię tego, kiedy będą pracował na etacie.
To nic pan nie robi?
Robię przymiarkę do aparatury medycznej - chodzi o czyszczenie powietrza – ale to będzie raczej praca dorywcza, żeby nie oszaleć w tym czasie. Moje ciężarówki stoją, na razie zrobiłem z nich magazyn. Każdy z nas robił jakieś instalacje, oświetlał, nagłaśniał, wieszał, więc jeśli jest szansa zrobić instalację elektryczną na budowie, to się to robi. Zanim rząd wpadł na pomysł szpitali tymczasowych, to ja już w swoim województwie byłem obmyślać plany takiego miejsca. Mam do tego kratownice, zabudowy, specjalistów, którzy w moment zrobią robotę.
Działalności eventowej wciąż w ogóle nie ma?
Niby jakieś tam pieniądze od państwa już przyszły, nawet w trakcie naszej rozmowy dostałem zlecenie na konferencję online na 4 tys. zł, ale to raczej pojedynczy przypadek. Na prawdę nie wiem, jak to będzie. Do mnie już dzwonił kolega zatrudniony przez pewną niemiecką firmę z Gorlic, który zaproponował, że po całej tej pandemii będzie można liczyć na niemieckie firmy rentalowe, które będą wynajmować sprzęt w dobrych pieniądzach. Niemiecka branża liczy na to, że nie przeżyjemy pandemii, a jak wiemy biznes nie znosi próżni. Dosłownie kilka dni temu zadzwonił inny kolega, który już teraz skupuje dla Niemców wyposażenie polskich firm, oczywiście za 10-15 proc. ceny. I mnie zaproponował „pomoc” w trudnych czasach.
Jakie to będzie miało konsekwencje dla branży?
Skończy się tak, że najniżej opłacane prace będą wykonywane przez Polaków, a potem całością będą zarządzać specjaliści z Niemiec. Na pewno będą podwyżki jeśli chodzi o ceny usług dla miast, gmin i wiosek. Podejrzewam, że takie usługi będą dużo, dużo droższe, a przez to mniej dostępne dla jednostek kultury.
Czego pan teraz oczekuje?
Zwyczajnie chcę przeżyć. Nasza branża potrzebuje rekompensaty strat w przychodach, które są nawet o 90 proc. niższe niż w zeszłym roku. Wie pan, jakiś czas temu byłem w urzędzie skarbowym prosić o rozłożenie podatku dochodowego na raty. Urząd taką decyzję podejmuje nawet w 60 dni, a w moim przypadku załatwiono wszystko w tydzień, bo powiedziałem, że zajmuję się techniką sceniczną. Mimo wszystkich zawirowań wokół Funduszu Wsparcia Kultury nawet sami ludzie zaczynają dostrzegać, jak bardzo nam ciężko. Przecież to niesamowite, żeby urzędnik stanął po stronie przedsiębiorcy!
A co z tymi, którzy każą się wam przekwalifikować?
Dla mnie takie rady to jak dostanie pięścią w twarz. Scenotechnika jest dla mnie całym życiem, zajmuję się tym od lat. W pełni odpowiadam za firmę, również całym swoim majątkiem. Przyciśnięty do muru po ośmiu miesiącach bez pracy, zdecydowałem się na restrukturyzację uproszczoną. Cały ten proces polega na opracowaniu planu naprawczego. Proszę mi powiedzieć, na podstawie czego ja mam ten plan opracować? Nie wiem, kiedy zostaną zdjęte obostrzenia. Poza tym, kiedy przedsiębiorstwo znajduje się w restrukturyzacji, to okazuje się, że nie o wszystkie rodzaje pomocy może się starać. System znów udowodnił, że to wszystko moja wina. Po ponad dwudziestu latach w zasadzie jestem wszystkiemu winien. Powoli zaczyna brakować siły.