Erudycja i olej w głowie

Igor Zalewski
Igor Zalewski. / Fot. mat. pras.
Często rwie się teraz włosy z głowy nad tym, jak mało oświeceni są ludzie w tych jakże oświeconych czasach. Wydawać się może, że świat schodzi na psy na wiele sposobów i jednym z nich jest nadprodukcja dzbanów.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2024 (111)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Jednakowoż nie jest to znak firmowy współczesności. Wiedza nigdy nie rugowała głupoty, lecz żyła obok niej nawet w czasach dumnych ze swej mądrości. Ba, nawet u poszczególnych jednostek erudycji towarzyszy często… Jakby to ująć… Brak oleju w głowie. Szczerze mówiąc jest to bardzo ludzka cecha. Była, jest i pewnie jeszcze długo będzie. Po prostu jesteśmy jednocześnie mądrzy i głupi. Tak mamy.

By nie być gołosłownym. Weźmy za przykład dwie osoby z Wielkiej Brytanii, która w swym czasie była motorem postępu, ostoją nauki i w związku z tym zadzierała nos bardzo wysoko, co zresztą jestem w stanie zrozumieć. Pewnie wszyscy słyszeli o Arthurze Conan Doyle’u, który zasłynął przede wszystkim, jako autor książek o Sherlocku Holmesie. Holmes, jak widomo, był umysłem na wskroś ścisłym, mistrzowsko posługiwał się dedukcją i nie stronił od wykorzystywania w śledztwach zdobyczy nauki.

Natomiast sam Doyle wręcz przeciwnie. Był spirytualistą i namiętnie wywoływał duchy. W ówczesnej Anglii była to dość powszechna rozrywka, lecz Doyle w swej pasji zabrnął bardzo daleko. Nie tylko rozmawiał z Dickensem, który podobno prosił go o dokończenie swych powieści, ale także zaprzyjaźnił się z pochodzącym ze starożytnej Mezopotamii Phineasem.

Był też do głębi przekonany, że rusałki istnieją. Latami zaczajał się na nie z aparatem fotograficznym przy strumykach. A nawet napisał dzieło zatytułowane „Nadejście rusałek”. Nie bez powodu dzieło zostało zapomniane. Ale przygody Sherlocka Holmesa wciąż na nowo się ekranizuje. W XXI w. mieliśmy już wspaniały serial z Benedictem Cumberbatchem oraz świetny film Guya Ritchiego z Robertem Downeyem juniorem i Jude Lawem. Wciąż nagrywa nowe audiobooki. Wciąż wydaje kolejne wznowienia. I kolejne pokolenia się nimi zaczytują. A przecież facet zaczajał się przy ruczajach na rusałki. No po prostu idiota. I geniusz. Jednocześnie.

Cofnijmy się jednak bardziej. W imponujące czasy oświecenia i rewolucji przemysłowej. Oto jest 1755 r., znajdujemy się w gmachu Ashmolean – pierwszego w dziejach muzeum uniwersyteckiego założonego w Oxfordzie niecałe sto lat wcześniej. W takim miejscu ludzie muszą być naprawdę łebscy, a już na pewno dyrektorzy takich instytucji. I właśnie dyrektor Ashmolean wrzucił do ognia wypchanego ptaka dodo, ponieważ zaczął mu podśmierdywać. Samo w sobie wydaje się to mało profesorskie, ale kiedy dowiemy się, że był to ostatni dodo, jaki istniał, bo gatunek ten wyginął nieco wcześniej – wtedy mamy ochotę wykonać gest, który – skoro już jesteśmy w angielskich klimatach – zwie się facepalmem.

Powiem szczerze, że lubię tego dyrektora. Podobnie jak uwielbiam Conan Doyle’a, jako twórcę najsłynniejszego detektywa wszech czasów. Lubię ich, bo są dla mnie wspaniałym alibi. Czy może raczej rozgrzeszeniem. Nie mam się za kompletnego cymbała, a nawet – szczerze mówiąc – uważam się za człowieka dość oświeconego. A jednak wiele razy w życiu zrobiłem rzeczy, które można uznać za straszliwie głupie. I gdy nie oni, byłym z tymi niedorzecznościami dość samotny. A tak. Jestem w całkiem dobrym towarzystwie.

I jeszcze zrozumiałem coś całkiem przydatnego. Jeśli ktoś mądry nas zawiódł, bo zrobił coś niemądrego, to nie możemy mieć do niego pretensji. Bo czyż można mieć za złe człowiekowi, że jest człowiekiem?

My Company Polska wydanie 12/2024 (111)

Więcej możesz przeczytać w 12/2024 (111) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ