Musimy wstać z kolan wobec cyfrowych gigantów
Sylwia Czubkowska / Fot. materiały prasoweNiedawno duża część gazet wydrukowała alarmujący komunikat mówiący, że politycy zabijają polskie media. To prawda?
Ta odezwa wydawców może być myląca. Nie jest tak, że rządzący robią zamach na wolność słowa.
A jak jest?
Szczerze mówiąc, równie niebezpiecznie. Ale zagrożeniem są nie tyle politycy, co bigtechy. W lutym tego roku na łamach „The New Yorkera” ukazał się felieton zatytułowany „Czy media są przygotowane na zagładę”. Zilustrowano go grafiką przedstawiającą meteoryt spadający na dinozaury. Tyle że dinozaury były zrobione z gazet.
Tradycyjne media wyginą jak dinozaury?
Nie chodzi tylko o media tradycyjne, w rozumieniu np. papierowych gazet. Chodzi o wszelkie, masowe media bazujące na pracy dziennikarskiej. Kiedyś uważałam, że pogłoski o ich śmierci są mocno przesadzone. Dziś już nie jestem taką optymistką.
Protest mediów wziął się stąd, że większość sejmowa nie poparła zmian w prawie autorskim, które miały pomóc wydawcom w walce z monopolistycznymi zagrywkami technologicznych gigantów, głównie Google i Mety. O co dokładnie chodzi?
W 2019 r., po kilku latach prac, Unia Europejska przyjęła słynną dyrektywę o jednolitym rynku cyfrowym DSM (Digital Single Market).
O co w niej chodzi?
W wątku, którym dziś się zajmujemy, najprościej mówiąc – o to, by bigtechy dzieliły się częścią swoich zysków z wydawcami, ale też chociażby z artystami, którzy produkują treści do internetu, generując platformom cyfrowym ogromne pieniądze z reklam lub sprzedaży usług. Jednocześnie Unia pozostawiła państwom swobodę w wyborze szczegółowych regulacji. W Polsce politycy zwlekali z wprowadzeniem przepisów w życie najdłużej spośród wszystkich unijnych państw. Tak długo, że teraz, gdy przyszło do wdrażania przepisów, resort kultury, w pośpiechu zaproponował taką wersję prawa, które najpierw oprotestowali filmowcy i muzycy, a pod koniec prac włączyli się także wydawcy prasowi. Wszyscy zasadniczo z tymi samymi argumentami: zabrakło przepisów pozwalających na to, by ich twórczość była faktycznie objęta wynagrodzeniami za eksploatację na platformach.
Czy spotkanie premiera z przedstawicielami mediów i zapowiedź zmian w przepisach powinna nas uspokoić?
To na pewno jakieś światełko w tunelu. Ale nie oszukujmy się, czeka nas długa i trudna walka. Przykłady innych krajów, które już od lat walczą z monopolem bigtechów, pokazują, że platformy cyfrowe łatwo nie odpuszczą. Zwłaszcza że gra nie toczy się tylko o lepsze czy gorsze uregulowanie konkretnej kwestii finansowej, ale o coś dużo ważniejszego. Chodzi o pewnego rodzaju nową umowę społeczną niezbędną do budowy cyfrowego świata. Ale też o suwerenność technologiczną współczesnych państw.
Czym jest suwerenność technologiczna?
Funkcjonujemy w świecie, w którym o suwerenności możemy mówić nie tylko w kategoriach państwowych, narodowych czy gospodarczych. Coraz częściej zadajemy sobie pytanie, czy państwa są dziś w stanie podejmować samodzielne decyzje w sprawach, którymi zajmują się bigtechy, czyli globalne cyfrowe korporacje, mające często monopolistyczną pozycję na międzynarodowym rynku. Te wielkie światowe...
Artykuł dostępny tylko dla prenumeratorów
Masz już prenumeratę? Zaloguj się
Kup prenumeratę cyfrową, aby mieć dostęp
do wszystkich tekstów MyCompanyPolska.pl
Co otrzymasz w ramach prenumeraty cyfrowej?
- Nielimitowany dostęp do wszystkich treści serwisu MyCompanyPolska.pl
- Dostęp do treści miesięcznika My Company Polska
- Dostęp do cyfrowych wydań miesięcznika w aplikacji mobilnej (iOs, Android)
- Dostęp do archiwalnych treści My Company Polska
Więcej możesz przeczytać w 8/2024 (107) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.