Moja prawda nie jest mojsza, czyli dialog międzykulturowy

dialog międzykulturowy
Dialog międzykulturowy / Fot. Shutterstock
Międzynarodowe środowisko pracy to dla wielu Polek i Polaków codzienność, Zwłaszcza odkąd nad Wisłą mieszka wielu Ukraińców. – Firma, w której są reprezentanci różnych kultur, może być świetnym miejscem rozwoju zawodowego. Pod warunkiem, że zechcemy się czegoś nauczyć od innych – mówi dr Magdalena Łużniak-Piecha, psycholożka społeczna z Uniwersytetu SWPS.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 5/2025 (116)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Gdy dr Magdalenę Łużniak-Piechę pytam, jakie powinienem mieć podejście do reprezentantów innych kultur, odpowiada cytatem z prof. Miltona Bennetta, socjologa z Portland State University: „Nie traktuj swoich współpracowników tak, jak ty chciałbyś być traktowany. Traktuj ich tak, jak oni chcieliby być traktowani.”

Cytat jest nieprzypadkowy. Prof. Bennett już wiele lat temu stworzył skalę opisującą dojrzałość człowieka w zakresie wrażliwości międzykulturowej. Nosi ona nazwę Developmental Model of Intercultural Sensitivity (DMIS) i jest bardzo przydatna, także w biznesie. Pozwala bowiem chociażby się przyjrzeć, na ile pracownicy firmy są gotowi rzeczywiście włączyć do swojego zespołu osoby z innych kultur, przyjąć inny niż swój punkt widzenia albo po prostu czegoś się nauczyć od osób, które reprezentują jakąś odmienność.

Pierwsze trzy poziomy na skali DMIS reprezentują etnocentryzm. Cechuje je większe lub mniejsze zamknięcie na porozumienie z osobami reprezentującymi odmienne normy czy przekonania. Trzy wyższe – to etnorelatywizm. Oznaczają większą lub mniejszą dojrzałość międzykulturową. Czym poszczególne poziomy się charakteryzują i w jaki sposób „awansować” na skali Bennetta?

Poziom pierwszy: Zaprzeczenie

Dr Magdalena Łużniak-Piecha, psycholożka społeczna, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS na kierunku Zarządzanie i Przywództwo, tłumaczy, że pierwszym etapem jest denial, czyli zaprzeczenie. Osoba znajdująca się na tym poziomie po prostu nie uznaje inności. Ktoś myśli inaczej? Niemożliwe! A jeśli nawet to nie chce mieć z nim nic wspólnego. Oczywiście, dziś każdy wie, że na świecie istnieją osoby reprezentujące inne wartości czy kulturę. – Ale dla osoby będącej na poziomie zaprzeczenia są to ludzie nienormalni, zwariowani, dziwni i niebezpieczni – tłumaczy psycholożka.

Bo przecież nikt „normalny” nie myśli inaczej niż ja. Zaprzeczenie może być naprawdę silne. – Poznałam kiedyś menedżera, który tłumaczył, że był w wielu krajach świata, ale nigdy nie odczuł szoku kulturowego. Ktoś, kto go dobrze znał, rzucił złośliwie po cichu, że ci, którzy mieli z nim styczność, doznawali szoku aż nader często – mówi dr Łużniak-Piecha.

Poziom drugi: Obrona

Nieco wyższy poziom etnocentryzmu nosi nazwę „obrony” (defence). Zakłada świadomość, że inni ludzie mogą mieć inaczej, niż my. „Inny” jest jednak w jakiś sposób „groźny”, a różnice kulturowe trzeba protekcjonalnie identyfikować, oceniać i korygować. W jaki sposób? – Głównie oświecając tych „nieświadomych innych” – tłumaczy dr Magdalena Łużniak-Piecha. I dodaje, że w najlepszym wypadku taka postawa powoduje upraszczanie i polaryzowanie świata, który dzieli się na „normalnych nas” i „nienormalnych innych”. – Bardziej jaskrawe przejawy „obrony” przed innym to nawracanie ogniem i mieczem, a nawet ludobójstwo – mówi specjalistka.

A w warunkach biznesowych? Dr Magdalena Łużniak-Piecha tłumaczy, że w murach korporacji postawa obrony przyjmuje często kształt komunikatu z pozoru neutralnego, a nawet pseudokomplementu. I podaje przykład, który sama kiedyś usłyszała od osoby współpracującej z Japończykami. „Wiesz, oni jedzą te surowe ryby, zamiast zjeść coś normalnego. Ale pracują fantastycznie, jak roboty!”. – Na poziomie kontaktów międzynarodowych takie sformułowanie, choć w zamyśle autora nie ma wydźwięku negatywnego, może być przyczyną nieporozumień, a nawet konfliktu – ostrzega specjalistka.

Poziom trzeci: Minimalizacja

Dr Łużniak-Piecha podkreśla, że w korporacjach międzynarodowych szczególnie częsty jest jednak trzeci poziom etnocentryzmu, czyli „minimalizacja różnic”. – Te zachowania na pierwszy rzut oka są mało widoczne i właśnie dlatego są tak szkodliwe – przestrzega. Na niższych poziomach nieufność kulturowa wyrażana była bowiem wprost. Tu jest ukryta, a nawet przybiera pozory otwartości, życzliwości i pomocy. Co więcej, niekiedy charakteryzuje nawet osoby działające w organizacjach pozarządowych i zajmujących się działalnością międzykulturową. - Postawy te wynikają z przekonania, że tak naprawdę wszyscy jesteśmy tacy sami, mamy podobne potrzeby i wyznajemy te same wartości. Skoro więc ja czegoś potrzebuję, to inni zapewne też – wyjaśnia dr Łużniak-Piecha. I podaje przykład komplementu, jaki często słyszą cudzoziemcy w naszym kraju. „Mówisz tak świetnie po polsku, że właściwie nie słychać akcentu”. – To z pozoru niewinne sformułowanie może być jednak ryzykowne. Zakłada przecież, że marzeniem każdego obcokrajowca jest biegłe opanowanie naszego języka i roztopienie się w tłumie Polaków – zauważa psycholożka. – W podtekście takiej wypowiedzi znajduje się przekaz, że są „równi i równiejsi”, a „moja prawda jest mojsza” – uściśla.

Przykładem ryzykownych działań w duchu minimalizacji różnic może być organizowanie przez dział HR „firmowych wigilii” dla osób, które wywodzą się z innych kręgów kulturowych. Albo wieczory integracyjne w pubach, na które zapraszane są pracownicy pochodzący z państw, w których kobiecie nie wypada pójść do restauracji bez mężczyzny lub gdzie nie pije się alkoholu. – Część takich osób po prostu nie przychodzi, często nie mówiąc, dlaczego. Wywołuje to święte oburzenie, w końcu zorganizowaliśmy świetną imprezę, wydaliśmy na nią kupę firmowych pieniędzy, a osoby, które zaprosiliśmy, tego nie doceniły… Niewdzięcznicy! – ironizuje ekspertka.

Postawę „minimalizacji różnic” widać zresztą nie tylko w zespołach międzykulturowych. – Brytyjska kancelaria prawna, znana m.in. z tego, że obsługuje rodzinę królewską, zdecydowała kiedyś, że w ramach integracji, w każdy piątek, osoby LGBT+ mają zapraszać pozostałych pracowników do gejowskiego pubu. Presja była tak duża, że poszczególne działy zaczęły nerwowo poszukiwać w swoich szeregach gejów. Wszystko po to, żeby nie wypaść źle na tle innych… Nie muszę dodawać, że sami zainteresowani byli, delikatnie rzecz biorąc, całą tą sytuacją mocno zdegustowani – wyjaśnia specjalistka.

Wszystkie te historie łączy jedno: proponując jakieś rozwiązanie, nie zapytano o opinię samych zainteresowanych. – „Minimalizacja” nie zakłada bowiem, że ktoś może mieć inne potrzeby niż ja – podkreśla dr Magdalena Łużniak-Piecha.

Poziom czwarty: Akceptacja

Powyżej poziomu etnocentryzmu zaczyna się dojrzałość międzykulturowa. Według prof. Miltona Bennetta, są to stadia etnorelatywizmu. To termin stworzony przez niego samego i raczej nie znajdziemy go w słowniku. Chodzi w nim o uznanie, że nasz punkt widzenia jest tylko jednym z wielu możliwych.

Pierwszy poziom etnorelatywizmu to akceptacja różnić (acceptance). Oznacza szacunek dla punktu widzenia osób z innej kultury, mimo pewnego dystansu, który niekiedy nadal czujemy. To także świadomość, że sami również jesteśmy uwikłani w jakąś kulturę. Dr Magdalena Łużniak-Piecha podaje przykład, jak działać dojrzale międzykulturowo. – Można np. zapytać pracującego w naszej firmie muzułmanina: „W naszym kraju jest zwyczaj organizowania firmowych spotkań bożonarodzeniowych, ale nie jestem pewien, czy czułbyś się na nim komfortowo. Może wolałbyś jakąś inną formę integracji?”. Takie pytanie świadczy o akceptacji różnic i jednocześnie gotowości przyjęcia ewentualnej odmowy – radzi specjalistka.

Poziom piąty: Adaptacja

Adaptacja (accommodation) to poziom dojrzałości o jeden szczebel wyższy. Zakłada, że rozszerzamy swój światopogląd. A więc nie tylko jesteśmy gotowi dostosować się do potrzeb innej osoby, ale też – w pewnym sensie – umiemy spojrzeć na problem przez jego pryzmat. – To, oczywiście, wymaga świadomego nabywania wiedzy dotyczącej innej kultury i cudzych obyczajów – wyjaśnia dr Łużniak-Piecha. – Osoba na tym poziomie zna pewne kody kulturowe i komunikacyjne, co ułatwia porozumienie. W środowisku biznesowym umie dobrać argumenty do rozmówcy, w pewnym sensie stawiając się w miejscu partnera, co skądinąd np. w negocjacjach jest niezwykle cenną i przydatną umiejętnością – wyjaśnia.

Bycie na poziomie adaptacji wymaga pewnego wysiłku. Oznacza na przykład konieczność zainwestowania czasu w poznanie innej kultury. Zdaniem dr Łużniak-Piechy, to minimalny poziom niezbędny do tego, by być dobrym HR-owcem albo menedżerem w organizacji międzynarodowej, ale też odpowiedzialnym podróżnikiem, kulturoznawcą czy dziennikarzem zajmującym się tematyką międzynarodową. – Swoim studentom psychologii mówię często, że powinni od siebie wymagać co najmniej stadium adaptacji – zdradza wykładowczyni. – Oznacza to konieczność czytania książek czy konsultowania się z fachowcami, ale naprawdę daje dobre rezultaty. Nie tylko zresztą w biznesie, ale też np. w trakcie podróży. Osoba dojrzała międzykulturowo powinna poznać choćby kilka słów w miejscowym języku, wiedzieć, czego nie wypada robić w lokalnym miejscu kultu czy choćby w mieszkaniu osób, które nas goszczą – dodaje.

A w biznesie? – Poziom adaptacji oznacza, że zanim wyślę swoich menedżerów do pracy za granicą, zorganizuję im szkolenie. To się wydaje oczywiste, jednak w praktyce bywa trudne, bo korporacje często dążą do standaryzacji – wyjaśnia dr Łużniak-Piecha. Tymczasem wiedza o miejscowej kulturze przydaje się nawet przy projektowaniu biura. – W Danii szef będzie zapewne siedział z innymi pracownikami na open space, ale już w Rosji zarząd powinien mieć gabinety na najwyższym piętrze. To tylko z pozoru drobiazgi – zauważa psycholożka. Podaje też w tym kontekście przykład nieudanej kampanii marketingowej firmy „Pampers”, która w Japonii reklamowała swoje pieluszki, przekonując, że dzięki nim matka będzie miała więcej czasu dla siebie. – Dla Amerykanki czy Francuski nie ma tu kontrowersji. Tymczasem Japonki się obraziły, usłyszały bowiem przekaz, że są leniwe i nie chcą się troszczyć o dzieci – wyjaśnia.

Poziom szósty: Integracja

Dr Magdalena Łużniak-Piecha tłumaczy, że najwyższy poziom wrażliwości kulturowej to integracja. Co oznacza? – Że udało nam się na tyle przestawić perspektywę z jednej kultury na inną, że wrażliwość na innego stała się już naszym nawykiem – mówi. Często udaje się to osiągnąć wytrawnym dyplomatom, dobrym menedżerom działającym w międzynarodowych firmach, ale też świadomym podróżnikom. Pomocna jest tu nie tylko wiedza, ale też doświadczenie życiowe, np. edukacja w różnych krajach świata albo praca w otoczeniu szanującym różne tradycje i kultury – dodaje psycholożka.

Specjalistka podkreśla, że nie każdy i nie zawsze przechodzi przez wszystkie poziomy DMIS linearnie „z dołu do góry”. – Niektórzy z nas mają szczęście wychowywać się w rodzinie, w której akceptacja międzykulturowa jest punktem wyjścia. Takie osoby nasiąkają więc szacunkiem do innych już od dziecka i – w pewnym sensie – etapy etnocentryzmu mają z głowy – tłumaczy dr Łużniak-Piecha. – Natomiast ktoś wychowany w duchu zaprzeczenia, ma od małego wpojone, że inny to wróg. Dla niego dojście do etnorelatywizmu może być bardzo trudne, a jeśli nawet się uda, to zajmie dużo czasu – zapewnia. – Łatwiej mają, oczywiście, osoby urodzone w rodzinach z doświadczeniem wielokulturowości, np. córka Japonki i Niemca, która przez część życia wychowywała się we Francji. Z obserwacji wiem, że tacy ludzie często błyskawicznie odnajdują się w innej kulturze – nadmienia psycholożka.

Na co uważać w korporacji

Dr Łużniak-Piecha podkreśla, że poziomy dojrzałości międzykulturowej można odnosić nie tylko do postaw indywidualnych, ale też do zjawisk społecznych. – Mamy kryzys na granicy z Białorusią, docierają do nas informacje, że – mówiąc delikatnie – państwo polskie nie traktuje dobrze uchodźców, którzy próbują się przedostać do Polski przez zieloną granicę. Ogromna część społeczeństwa przyjmuje postawę obrony, widząc w przybyszach zagrożenie. Inna tkwi natomiast na poziomie zaprzeczenia. Polega ona na tym, że się nie interesujemy tematem, udajemy, że go nie ma – wyjaśnia. Obie postawy są, oczywiście, groźne – przestrzega.

A czy podobnie groźne postawy zdarzają się również w środowisku biznesowym? – Niestety tak, choć często są trudniej zauważalne – rozwiewa moje złudzenia dr Łużniak-Piecha. I podaje przykład postawy etnocentryzmu, z którą można się spotkać w dużych, międzynarodowych firmach. – Kiedy przedstawiciel zarządu ogłasza: „U nas nie ma problemów komunikacyjnych, bo wszyscy świetnie mówią po angielsku”, to ja wiem, że mocno tkwi w postawie zaprzeczenia – sygnalizuje.

Warto to zmieniać, choćby za pomocą szkoleń biznesowych dotyczących dojrzałości międzykulturowej. Bo świat widziany z poziomu etnocentryzmu, choć wydaje się wygodny, jest niefunkcjonalny. Zwłaszcza w dzisiejszym zróżnicowanym świecie.

- - -

Vincent Helbig, influencer, autor książki „Wasz Niemiec. Jak pokochałem Polskę”, działacz na rzecz poprawy stosunków polsko-niemieckich. Przyjechał do Polski z Niemiec rok temu 

Gdy zaczynałem mieszkać w Polsce, najbardziej mnie zaskoczyło… 

że jest tak czysto, bezpiecznie oraz że panuje tu żywa (polska i katolicka) kultura. Poza tym zaskoczył mnie zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych. Byłem też zaskoczony, że obchodzi się Dzień Kobiet. 

Do dziś denerwuje mnie… 

że mimo starań w Krakowie wciąż mamy problem ze smogiem. 

Z czasem polubiłem…

że co chwilę Polacy coś świętują oraz że zupa to nie główne, ale pierwsze danie. (Uwielbiam rosół w niedzielę).  

Nigdy się nie przyzwyczaję do… 

tego, że mamy inne pojęcie punktualności oraz że nie mogę się przywitać przez próg.  

Jedna rzecz, którą przeniósłbym z Polski do mojego kraju… 

skuteczny sposób załatwiania spraw i (z umiarem) kombinowanie. Niemiec może ma dobry plan, ale jak on się sypie, to jest mu ciężko. A Polak potrafi i znajdzie sposób, by uratować sytuację. … i z mojego kraju do Polski szerszej możliwości pracy na niepełnym etacie (20 godz. lub 30 godz. w tygodniu). 

Nigdy nie zrozumiem... 

jak można jeść flaki. 

- - -

Borys Pavlichenko, Oficer Aml w jednym z banków. Przyjechał do Polski z Ukrainy 10 lat temu 

Gdy zaczynałem pracę w Polsce najbardziej mnie zaskoczyło... 

nie zauważyłem różnic kulturowych, gdyż całe życie pracowałem w korpo i zakładam, że kultura pracy i standardy jakości pracy są uniwersalne oraz zglobalizowane. To, co mnie zaskoczyło, to to, że poza nielicznymi wyjątkami do osób z zespołu, w tym do przełożonego, zwraca się po imieniu. 

Do dziś denerwuje mnie... 

chyba nic. 

Z czasem polubiłem... 

polską kuchnię. Przez jakiś czas miałem obsesję na punkcie włoskiej. 

Nigdy się nie przyzwyczaję do... 

chyba do wszystkiego już się przyzwyczaiłem. 

Jedna rzecz, którą przeniósłbym z Polski do mojego kraju... 

większość kolegów z pracy, z którymi się spotkałem, cechują się wysoką dokładnością i rzetelnością w pełnieniu obowiązków służbowych, zdolnością do uczenia się i doskonalenia oraz odwagą proponowania własnych inicjatyw. … i z mojego kraju do Polski większość dorosłego życia spędziłem już w Polsce, więc można powiedzieć, że nie poznałem wielu aspektów życia w moim kraju. 

Nigdy nie zrozumiem... 

chyba wszystko można z czasem zrozumieć.

- - -

Damiano Gentiletti, analityk danych w dużej korporacji. Przyjechał do Polski z Włoch 10 lat temu 

Gdy zaczynałem pracę w Polsce, najbardziej mnie zaskoczyło… 

że ludzie życzą mi smacznego, nawet gdy mnie w ogóle nie znają. 

Do dziś denerwuje mnie… 

że pracownicy dzielą się ze sobą informacją, ile zarabiają i obgadują nieobecnych kolegów. 

Z czasem polubiłem… 

to, że Polacy mają tysiąc sposób mówienia „hm-hm” i że każde mruknięcie wyraża coś innego. 

Nigdy się nie przyzwyczaję do… 

nieuprzejmego zachowania pracowników w urzędach. 

Jedna rzecz, którą przeniósłbym z Polski do mojego kraju... 

nowoczesne biura i darmowa kawa w biurze. … i z mojego kraju do Polski trzynaste wynagrodzenie! 

Nigdy nie zrozumiem... 

dlaczego Polacy jedzą risotto widelcem, a nie łyżką, i obiadów na słodko. 

- - -

Carolina Cortez-Majchrzak, przedsiębiorczyni, lektorka języka hiszpańskiego. Przyjechała do Polski z Peru 18 lat temu 

Gdy zaczynałam pracę w Polsce, najbardziej mnie zaskoczyło… 

jak często koledzy z pracy brali zwolnienia, nawet z powodu zwykłego przeziębienia. W Peru trudno o pracę, więc jak ktoś ją ma, pracuje niezależnie od stanu zdrowia. 

Do dziś denerwuje mnie… 

jak nieprzewidywalni są Polacy. Czasami witają cię serdecznie, a czasami bez powodu są opryskliwi, w ogóle się nie odzywają. Może tak macie z powodu zmiennej pogody? 

Z czasem polubiłam… 

polską bezpośredniość, ten swoisty chłód w relacjach zawodowych. Dziś podoba mi się, że w pracy nie ma tylu intensywnych emocji. 

Nigdy się nie przyzwyczaję do… 

spóźniania na spotkania. 

Jedna przydatna w pracy rzecz, którą przeniosłabym z Polski do mojego kraju… 

wygoda. Podoba mi się, że Warszawa jest taka mała i spokojna, zwłaszcza w porównaniu do Limy. Dzięki temu można tu załatwić wiele rzeczy w ciągu jednego dnia. Możesz pójść do biura, potem do notariusza, a następnie do banku. W Limie panuje tak duży ruch, że nie da się wszystkiego załatwić w ciągu jednego dnia. … i z mojego kraju do Polski życie towarzyskie. Brakuje mi spotkań ze znajomymi po pracy.

Nigdy nie zrozumiem... 

przesadnej punktualności na koniec dnia pracy. Wiele biur, urzędów, sekretariatów szkół, a nawet restauracji przestaje przyjmować klientów 10 min przed zamknięciem. Wszystko po to, żeby zakończyć pracę punktualnie. Tak, Polacy bardzo cenią swój wolny czas.

My Company Polska wydanie 5/2025 (116)

Więcej możesz przeczytać w 5/2025 (116) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ