O prędkości
fot. mat. prasowePowszechnie panuje kult zwiększania prędkości niemal wszystkiego. Kiedyś też temu ulegałem… Szybciej często znaczy gorzej, bez zauważania tego, co wokół piękne i wartościowe.
W piątkowy poranek jak zwykle słuchałem audycji prowadzonej przez mojego ulubionego redaktora Wojciecha Manna. Jak to on ma w zwyczaju, z przymrużeniem oka komentował różne zjawiska. Tym razem padło na prędkość, z jaką jeździmy naszymi pojazdami. Tak, jak wielu z nas, i ja kiedyś jeździłem zdecydowanie za szybko. Nie miałem wypadków, nie straciłem prawa jazdy – udało się „bezszkodowo”. Jednak było to głupie i nieodpowiedzialne. Teraz na poważnie biorę pod uwagę przepisy ruchu drogowego, bezpieczeństwo swoje, moich bliskich i innych ludzi, zatłoczenie dróg, zwłaszcza w dużych miastach, emisję spalin, zużycie paliwa, możliwość zaplanowania swojego czasu i wykorzystania go w bardziej sensowny sposób, niż stojąc w korku lub siedząc godzinami za kierownicą. Nawet na autostradzie jadę wolniej, niż bym mógł. W mieście samochód często zostawiam na parkingu i korzystam z coraz bardziej komfortowej komunikacji miejskiej. Wiosną zaś, latem i jesienią – z powszechnie już dostępnych rowerów. I bardzo mi z tym dobrze.
Pamiętam, jak jeżdżąc wszędzie samochodem, spóźniałem się na spotkania, bo zatrzymywały mnie korki. Pamiętam, jak się stresowałem, stojąc w nich bezczynnie i obserwując cwaniaczków, którzy jechali buspasem lub poboczem drogi, aby ominąć korek, a potem wpychali się w sznur aut. Pamiętam burzliwe kłótnie z takimi burakami próbującymi przechytrzyć innych.
Teraz stresu nie przeżywam, nie potęguję tłoku na jezdni, nie zajmuję miejsc parkingowych w centrum miasta, mniej przyczyniam się do zatruwania powietrza, mam czas na przeczytanie wiadomości… Jeśli już muszę jechać samochodem do centrum miasta, to jadę autem małym, które łatwiej zaparkować i które spala mniej paliwa. Nadmiar energii staram się wykorzystać inaczej niż za kółkiem.
O kimś, kto jednak wolał uliczne szaleństwa, przeczytałem wczoraj w lokalnych wiadomościach. Na drodze, którą mijam niemal codziennie, auto z czterema młodymi osobami z impetem uderzyło w słup. Efekt: dwie ofiary śmiertelne i dwoje rannych. Pytanie, dlaczego? Dlaczego w wypadkach drogowych w Polsce rocznie ginie 3 tys. ludzi? To tak, jakby co roku rozbijało się u nas kilkanaście dużych samolotów pasażerskich… Może jesteśmy źle wychowywani i źle edukowani? Wychowanie to nasza rola jako rodziców, ale i nas jako społeczeństwa. To kozaczenie za kierownicą to ewidentny dowód, że mamy z tym poważny problem. Głupio rozumiana wolność jest na razie powszechna.
Wielokrotnie zadawałem sobie pytanie, dlaczego sprzedaje się samochody pozwalające jechać z prędkością DRASTYCZNIE przekraczającą limity określone w przepisach. I niespodziewanie znalazłem artykuł o tym, by w sposób administracyjny zakazać sprzedaży i eksploatacji aut pozbawionych rozwiązań, które uniemożliwiałyby taką jazdę. Pod tekstem tym rozpętała się istna burza – duża część komentujących chciała „pełnej swobody”. Czy jednak o taką wolność nam chodzi? Chcesz się ścigać – jedź na tor wyścigowy albo na pustynię. Sam tak robię. I mam z tego wielką frajdę. Mam nadzieję, że wprowadzenie samochodów autonomicznych skutecznie rozwiąże ten problem nagminnego łamania przepisów.
Ale prędkość to nie tylko ta na drodze. To także szybkość, z jaką żyjemy, z jaką rozwija się gospodarka, z jaką biegnie informacja – ta prawdziwa i ta zmyślona... Powszechnie panuje kult zwiększania prędkości niemal wszystkiego. Kiedyś też temu ulegałem, ale po bardzo poważnej wewnętrznej dyskusji o swoich priorytetach doszedłem do wniosku, że ten kult jest bezrefleksyjny i nie chcę już takiego życia. Chcę żyć wolniej i jakościowo lepiej. A szybciej znaczy często dużo gorzej, bez zauważania tego, co wokół piękne i wartościowe. Kiedyś wstawałem o 5 rano, nie jadłem śniadania, pędziłem samochodem przez puste jeszcze miasto, by zacząć pracę za biurkiem już o 6, potem nie miałem czasu nawet na obiad, biegałem ze spotkania na spotkanie i wracałem do domu przed północą. Zaniedbywałem rodzinę, siebie, pracowałem dla organizacji... I to było kompletnie pozbawione sensu. Zero równowagi życiowej. W tej prędkości czy intensywności życia trudno znaleźć wartość dla siebie. W naszych marzeniach raczej wolimy żyć spokojniej – mieć głębszy emocjonalnie kontakt z drugim człowiekiem, czas na dobre jedzenie, książkę, film, muzykę, spacer, podróże, na własne hobby.
Ten, kto pędzi swoim autem 240 km/godz. wcale nie jest szczęśliwszy niż ja, który jadę swoim o połowę wolniej. Wiem, bo zwolniłem z własnego wyboru, a przyspieszam tylko wtedy, kiedy ma to naprawdę sens.