O elitach
Materiały prasowe„Cysorz to ma klawe życie oraz wyżywienie klawe! Przede wszystkim, już o świcie dają mu do łóżka kawę. A do kawy jajecznicę, a gdy już podeżre zdrowo, to przynoszą mu w lektyce bardzo fajną cysorzową”.
Pamiętacie ten tekst? Napisał go kiedyś niezapomniany Andrzej Waligórski, współpracownik kabaretu Elita. Kończy się tak: „dobrze, dobrze być cysorzem, choć to świnia i krwiopijca!”. Ale nie o kabaretach będę pisał, choć są już nie tylko rozrywką, lecz także dobrym biznesem i mógłby powstać interesujący tekst o tym, jak zarabiać duże pieniądze, bawiąc siebie i otoczenie. Będzie o elitach i „cysorzach”.
Temat elit jest ostatnio bardzo nośny. Nie tylko w Polsce. Zjawisko to zaprząta też moją głowę i to od przynajmniej kilku lat. Będąc młodym człowiekiem, byłem buntownikiem i trudno mi było zaakceptować poglądy tzw. elit. Jednak im byłem starszy, tym bardziej je doceniałem. A raczej doceniałem pewną ideę elity, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że rzeczywistość mocno odbiega od moich wyobrażeń. Bo trudno znaleźć osoby, które z czystym sumieniem spełniałyby zawarte w tej idei kryteria. Najbrutalniejsze zderzenie z rzeczywistością przeżyłem kilka lat temu, będąc jeszcze szefem GPW. Otóż zaproszono mnie na domową kolację w gronie części „śmietanki” polskiej finansjery. Jako człowiek (zbyt) zapracowany nie miałem zwykle czasu na tego typu rozrywki. Czas wolny wolałem poświęcać rodzinie i przyjaciołom. Ale tym razem nie wypadało odmówić, więc z bukietem kwiatów dla gospodyni domu zjawiłem się w progu. Gdy zasiadłem do stołu, przez dwie godziny byłem świadkiem czegoś, czego nigdy nie zapomnę. Zdecydowanie nie była to uczta dla ducha. Miałem ochotę wyjść już po przystawce, ale postanowiłem wytrwać do deseru. I to nie dlatego, że lubię desery, tylko aby przyjrzeć się elicie z bliska. Nie dotrwałem do końca tego spotkania i jako pierwszy, zapewne popełniając nietakt, opuściłem zacne towarzystwo...
Jestem prostym człowiekiem, choć wrażliwym i ciekawym otaczającego mnie świata. Bywałem w rozmaitych sytuacjach i poznałem ludzi z różnych środowisk – nawet skrajnie różnych. Los tak chciał (a może ja sam), że zacząłem zbliżać się do środowiska elit. A kiedy się zbliżyłem, okazało się, że w ich towarzystwie nie smakuje nawet najsmaczniejszy deser... Jego wykwintność w najmniejszym nawet stopniu nie komponuje się ze słowem i czynem. Resztę pozostawię Państwa wyobraźni. Wtedy zdałem sobie sprawę, że żyję w świecie, który jest mocno zafałszowany. Ci, którzy piastują bardzo wysokie stanowiska i kreują się na członków elity, nad wyraz często (a przywołując ową kolację – w większości przypadków) nie mają z nią nic wspólnego. Kreowanie publicznego wizerunku z wykorzystaniem mediów i agencji PR to tylko technika, która skrywa ponurą rzeczywistość. Wyrazem głębokiej frustracji wywołanej tą sytuacją był tekst, jaki popełniłem kilka lat temu na temat bagna porośniętego pięknymi kwiatami.
Nie oznacza to, że elit nie ma lub nie są potrzebne. Istnieją, ale nie tam, gdzie wydaje się, że są. I są bardzo potrzebne. A jakie powinny być? Jak to określił kiedyś prof. Czesław Znamierowski, powinny to być elity „rycerskie”, a nie „pasożytnicze”. Chodzi o stosunek do reszty społeczeństwa. Natura daje niektórym ludziom większe zdolności tworzenia wartości, efektywnego działania etc. Ci, którzy zostali obdarzeni tymi zdolnościami, mogą je wykorzystywać wyłącznie dla siebie, ale mogą też pomagać innym. Jeśli zdobędą władzę, powinni służyć społeczeństwu, a nie na nim pasożytować. Powinni tworzyć nowe godne idee i pielęgnować już stworzone. Dawać innym dobry przykład i troszczyć się o harmonijny rozwój społeczeństwa. Zdecydowana większość ludzi chce życia w spokoju i szczęściu. Elity powinny o to dbać. I powinny być otwarte. Można urodzić się w rodzinie bogatej lub należącej do „wyższej” klasy (w różnych społeczeństwach różnie to wygląda), ale to nie czyni nikogo członkiem elity. Do tego trzeba i można samemu dojść. Jeśli tak będzie, to elity w naturalny sposób będą szanowane, jako ci, którzy poświęcają swoje zdolności i czas dla ogółu. A zatem nie „świnie i krwiopijcy”, tylko, cytując ponownie Andrzeja Waligórskiego – „rycerzy trzech”.