Dług technologiczny. Przychodzi menedżer do programisty i...?
Dług technologiczny, czyli u mnie działa, fot. Shutterstockz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 8/2022 (83)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Oczywiście to wyłącznie żartobliwe podejście do tematu, ale jak w zasadzie w każdym kawale – jest w nim cząstka prawdy. Adam Kruszewski to doświadczony programista, współzałożyciel startupu RevDeBug, którego jednym z celów jest zapobieganie narastania w firmach długu technologicznego. Software house dosyć szybko stał się popularny w branży, jednak w pewnym momencie zaczął pozyskiwać coraz więcej zagranicznych klientów, których rozwiązania były instalowane w serwerowniach na całym świecie. A to rodziło problem z dostępem…
– Jeśli jakiś partner zgłaszał nam wystąpienie błędu, który musieliśmy naprawić w określonym czasie, często okazywało się to dla nas problematyczne właśnie ze względu na brak dostępu. Sama naprawa zwykle nie była trudna, wszystko rozbijało się o odpowiednio szybkie zdiagnozowanie problemu. Pół żartem, pół serio powiem, że jeśli pytasz programistę o powstały błąd, to on najpewniej odpowie ci: „u mnie działa”. U nas też działało, ale u klientów nie – wspomina startupowiec.
Kruszewski przekonuje, że naprawa tego typu błędów to dosyć często bardzo prosta sprawa – ograniczająca się wręcz do poprawy linijki w kodzie – jednak problemem bywa właśnie nieumiejętność wzajemnej komunikacji. Po czyjej stronie leży wina? – To zależy, którą stronę spytasz – słyszę w odpowiedzi.
Według badania CISQ (Consortium for Information and Software Quality, niezależna grupa specjalistów z największych firm IT, którzy badają wyzwania stojące przed branżą) roczny koszt błędów w oprogramowaniu w USA to ponad 1,5 bln dol. rocznie. Jest to wzrost o ok. 300 mld dol. w stosunku do 2018 r.
Konkurencja jak nigdy wcześniej
Według badań aż 51 proc. deweloperów zrezygnowało lub rozważało odejście z pracy z powodu długu technologicznego. Co więcej aż 82 proc. programistów stwierdziło, że brak odpowiedniego rozwoju i wdrażania nowych narzędzi znacząco wpływa na ich brak satysfakcji z pracy. Autorzy tego typu badań przekonują, że zarówno dług cyfrowy, jak i narzędzia oferowane przez pracodawców do walki z nim są stawiane przez programistów na równi obok wynagrodzenia czy możliwości rozwoju. – Coś w tym jest, choć ja ująłbym sprawę inaczej. Przed zatrudnieniem się w danej firmie nigdy przesadnie nie analizowałem, na ile ona jest zagrożona wystąpieniem długu technologicznego. A wiesz dlaczego? Rotacja w branży jest gigantyczna, doświadczenie mam dosyć spore, więc raczej nie mam problemów z wyszukiwaniem zleceń. Jeśli praca nad zadaniami jest utrudniona, to po prostu zmieniam zleceniodawcę. Dług cyfrowy nigdy bezpośrednio nie wpłynął na moją decyzję o zatrudnieniu, ale przedsiębiorstwa muszą zwracać na niego uwagę, w innym wypadku będą po prostu tracić najbardziej kompetentne kadry – zdradza zaprzyjaźniony programista.
Taką opinię potwierdza poniekąd Kit Merker, dyrektor operacyjny Nobl9, który wcześniej pracował m.in. w Microsofcie, Google’u i JFrog. – Aby zatrudnić wielkie talenty, firmy muszą zapewnić wydajne środowisko deweloperskie. Jednym z największych wyzwań stojących przed organizacjami próbującymi zatrudniać programistów jest konkurowanie i wygrywanie wojen talentów. Pracownicy mają większy wybór, ponieważ mogą pracować zdalnie i ponad granicami. Dlatego przedkładają sensowną, zrównoważoną pracę nad bardziej tradycyjne wyróżniki, takie jak wynagrodzenie lub dodatki w biurze. W skrócie: deweloperzy wybierają ciekawszą pracę – tłumaczy Merker. – Podmioty MSP konkurują nie tylko z polskimi firmami informatycznymi, ale również międzynarodowymi korporacjami, dlatego ich oferta musi się wyróżniać, być bardzo dobra. W ostatnich dwóch–trzech latach bariery geograficzne i ekonomiczne praktycznie zniknęły i wiele organizacji rekrutuje pracowników na całym świecie – dodaje Rafał Barański, CEO w braf.tech, ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa IT.
Stworzenie odpowiednich warunków pracy jest tym ważniejsze, że zewsząd powtarza nam się, jak dużym problemem są niedobory kadrowe. Według raportu DESI 2020 obecnie na europejskim rynku brakuje ok. 600 tys. deweloperów. W samej Polsce – jak szacują analitycy branży – brakuje ok. 50 tys. fachowców związanych z programowaniem i technologiami informatycznymi.
Pożegnanie z ignorancją
Z raportu Polcomu i Intela „Inwestycje IT w kierunku rozwoju polskich firm w latach 2021–2022. Chmura i nowe technologie” wynika, że już ponad 80 proc. firm oczekuje, że menedżer IT będzie rozumiał nie tylko technologię, ale też biznes. Niestety ze znalezieniem odpowiednich ludzi wciąż jest duży problem.
Jakie wnioski można jeszcze wyciągnąć z badania? Aż 82 proc. ankietowanych deklaruje, że sprawny menedżer powinien potrafić przekuć swoją wizję na korzyści biznesowe. Ponadto 83 proc. respondentów uważa, że rolą menedżera IT jest spajanie technologicznie wszystkich działów przedsiębiorstwa.
– To jest trochę jak w małżeństwie – potrzeba prawdziwego zaangażowania obu stron, żeby udało się stworzyć trwały i dobry związek. Nie zapominajmy, że programistom też zależy na tym, żeby tworzyć aplikacje, które są użyteczne – mówił w poprzedniej części naszego raportu Marcin Żuchowicz, CEO e-point SA.
Tyle teoria, ale jak o to małżeństwo dbać? Oczywiście uniwersalne poradniki nie istnieją, natomiast zapytaliśmy programistów, czego oczekują od biznesu. Co mogłoby sprawić, że współpraca ułoży się z korzyścią dla wszystkich.
– Przede wszystkim oczekuję wsłuchiwania się w nasze potrzeby. Niestety bardzo często jest tak, że przychodzi do mnie szef i mówi, że chciałby wdrożyć jakieś „innowacyjne” rozwiązanie, gdyż jego znajomy
– również szef, tyle że innej firmy – już z niego korzysta i jest bardzo zadowolony. Zawsze staram się tłumaczyć, że fakt, że jakaś technologia sprawdziła się w jednej organizacji, nie oznacza, że w drugiej również poprawi wydajność. Powiem więcej, zwykle jest tak, że w podobnych przypadkach implementacja rozwiązania przyniesie odwrotne skutki do zamierzonych – mówi Łukasz, programista z Wrocławia.
To jeszcze – jak słyszę – „pół biedy”, gdyż, powiedzmy, relatywnie łatwo odwieść szefa od pochopnej decyzji. Problemy mają zaczynać się wtedy, kiedy jest nacisk na wprowadzenie nowego produktu tylko dlatego, że konkurencja z niego korzysta. – Wiem, że to bardzo stereotypowe myślenie, ale w mniejszych, lokalnych przedsiębiorstwach rzeczywiście jest tak, że często zwraca się uwagę na pewne rozwiązania tylko dlatego, bo konkurencja już je ma. Mam to szczęście, że obecnie pracuję dla pewnej dużej korporacji, więc nie narzekam na brak obowiązków, ale jakiś czas temu łapałem się najróżniejszych zleceń. Jeden z menedżerów, z którymi miałem wówczas okazję współpracować, bardzo często dzwonił do mnie i mówił: „bo oni już mają taki system, taki program, my chyba też powinniśmy”. Lepsze wyniki finansowe konkurencji usprawiedliwiał jakimiś wydumanymi informatycznymi Złotymi Graalami, tymczasem najwięcej winy było w nim samym, gdyż nie potrafił efektywnie zarządzać współpracą z takimi ludźmi jak ja – wspomina Adam, UX designer z Warszawy.
Oczywiście problemem nie jest niska świadomość kadry zarządzającej dotycząca technologii, ale brak zainteresowania pogłębianiem swojej wiedzy i dosyć duża ignorancja. W idealnym świecie menedżerowie regularnie uczestniczyliby w szkoleniach dotyczących trendów w IT, a programiści słuchaliby biznesowych poradników o tym, jak sprawnie zarządzać firmą. Ale – jak powszechnie wiadomo – idealne światy istnieją wyłącznie w komediach romantycznych i to też nie od samego początku, bo przecież stają się takie dopiero podczas szczęśliwego zakończenia.
– Ignorancja to rzeczywiście istotny problem. Kiedyś wdrożyłem jeden system na prośbę tego mojego nadgorliwego przełożonego. Tak dla świętego spokoju, poza tym byłem już wówczas mocno zmęczony współpracą. System – do efektywnego działania – zakładał jednak regularne aktualizacje. Kiedy przyszło wykonać pierwszą aktualizację, mnie już w firmie nie było. Pewnego ranka otrzymałem telefon od wtedy byłego już szefa. Krzyczał na mnie, że jestem bardzo niekompetentny, gdyż nie poinformowałem go, iż takowe aktualizacje będą konieczne. Bo gdyby wiedział, to pewnie nie zdecydowałby się na wdrożenie – uśmiecha się Adam.
Słuchaj mnie, cierpliwie dzień po dniu
Jak to zwykle w takich historiach bywa, morał brzmi tak: „konieczny jest kompromis”. Czasem może być tak, że dana technologia co prawda w 90 proc. odpowie na obecne potrzeby przedsiębiorstwa, ale w 10 proc. jedynie pogłębi dług technologiczny, co w długofalowej perspektywie może mieć dla organizacji zgubne skutki. Mądry menedżer IT zasugeruje prezesowi, że lepiej postawić na rozwiązanie, które odpowie na obecne potrzeby jedynie w 60 proc., za to nie spowoduje dalszego cyfrowego „zadłużania się” firmy.
A mądry prezes posłucha.
Więcej możesz przeczytać w 8/2022 (83) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.