Czy humanistyka jest potrzebna
© Shutterstockz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 5/2016 (8)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Łukasz Pawłowski, dr socjologii, psycholog, sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”
Likwidowanie kierunków humanistycznych, by lepiej odpowiadać na potrzeby rynku, uważam za poważny błąd. To tak, jakby chcieć arbitralnie ustalić, jak sprostać wyzwaniom przyszłości, choć równocześnie słyszymy, że gospodarka, a za nią rynek pracy, zmieniają się nieustannie. Pojawiają się firmy – jak Airbnb czy Uber, a wcześniej Google i Facebook – które rewolucjonizują całe branże.
Już obecne pokolenie musi niekiedy zmienić zawód kilka razy w życiu, zaś przyszłe będą na nowo definiować całą swoją karierę. Na amerykańskich uniwersytetach mówi się to studentom otwarcie: dziś jesteście dziennikarzami, ale być może za dwa lata będziecie fotografami, a potem zatrudnicie się w teatrze. Skoro więc rynek jest tak dynamiczny, to teza, że studia techniczne „ustawią” nas na całe życie, jest nieprawdziwa. Po ich ukończeniu gospodarka może wyglądać zupełnie inaczej, a kierunek obecnie uznawany za przyszłościowy za 10 lat może będzie passé. Dziś w Polsce absolwent informatyki (pytanie, na jakim poziomie nauczanej) znajdzie dobrze płatną pracę. Ale później? Kto wie. Czy będzie miał poszukiwane umiejętności, znał te właściwe języki programowania? W dodatku na świecie roboty, w tym samouczące się aplikacje, zaczynają już w części zadań zastępować inżynierów czy lekarzy.
Inna kwestia dotyczy tego, czego uczyć humanistów. Dat i faktografii? To oczywiście bez sensu. Lecz jeśli – jak pisze Martha Nussbaum w książce „Nie dla zysku. Dlaczego demokracja potrzebuje humanistów”, wydanej w tym roku przez Fundację Kultura Liberalna – humanistyka ma przede wszystkim kształcić zdolność zrozumienia położenia drugiego człowieka, empatii, wczuwania się w jego potrzeby czy podchodzenia do problemów z otwartą głową, to przecież właśnie takich umiejętności potrzebuje współczesna gospodarka.
Studia humanistyczne przygotowują do szerszej gamy wyzwań niż wąskie kierunki, których nazwa dobrze brzmi, ale niewiele się na nich nauczymy. Jeżeli humanistyka ma być umiejętnością dyskutowania, formułowania myśli, pisania (tych cech Polakom bardzo brakuje, a przydałyby się i umysłom ścisłym), to likwidowanie takiego nauczania nie ma sensu. Trudno sobie wyobrazić społeczeństwo, w którym każdy żyje swą bardzo wąską specjalizacją i nie ma obszaru wspólnego.
Choć nie dysponuję badaniami, jaki procent innowatorów, założycieli startupów, multimilionerów kończył studia humanistyczne, wystarczy się rozejrzeć. Jan Kulczyk był prawnikiem, Krzysztof Domarecki to prawnik i filozof, a wielu ludzi sukcesu nie ma nawet dyplomu. Przykłady ze świata to Steven Spielberg, Woody Allen, Steve Jobs, Mark Zuckerberg. Takie są realia – przedsiębiorcy z najróżniejszych branż często nie mają formalnego wykształcenia w dziedzinach, które świetnie rozwijają, i są wśród nich umysły „nieścisłe”.
Dyplomowani humaniści wcale nie muszą być oderwani od życia i dobrze odnajdują się na rynku pracy. Być może dlatego, jak podaje prof. Magdalena Środa, liczba chętnych do studiowania filozofii na Uniwersytecie Warszawskim jest najwyższa od lat. Zaś Martha Nussbaum we wspomnianej książce pisze, że odejście od kierunków humanistycznych na rzecz mocnej technicyzacji i parametryzacji nauczania, to kryzys gorszy niż ostatni kryzys finansowy. Ten z 2008 r. dało się opanować. Ale koncentrowanie się wyłącznie na specjalizacjach technicznych byłoby na dłuższą metę zabójcze nie tylko dla naszych gospodarek, lecz także dla systemów demokratycznych. Bez dobrze nauczanej humanistyki stracimy zdolność, by ze sobą rozmawiać i nawzajem się rozumieć.
Marcin Nowacki, wiceprezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, dyrektor Warsaw Enterprise Institute
Wybór kierunku studiów to sprawa indywidualna połączona z predyspozycjami i tym, w czym każdy się odnajduje. Trudno jednak taki wybór oderwać od realiów gospodarczych. Te zaś są jasne – stale rośnie zapotrzebowanie na osoby z wykształceniem ścisłym, maleje zaś popyt na humanistów.
Należy zatem ograniczać liczbę absolwentów kierunków humanistycznych. Celowo ujmuję to w ten sposób, gdyż nie sądzę, by całkowita likwidacja jakichś wydziałów miała sens, ale ma go właśnie zmniejszenie liczby przyjmowanych na nie studentów. Są przecież osoby, z których nigdy nie zrobi się np. inżynierów czy programistów, więc odbieranie im możliwości kształcenia na wyższym poziomie nie ma racji bytu.
Pamiętamy, choćby z czasów liceum, kiedy decydowaliśmy o dalszym kierunku swojego życia, że spora grupa wahała się, jakie studia wybrać. Te osoby równie dobrze mogły iść na studia humanistyczne, jak i techniczne. I właśnie tej młodzieży należałoby coś zasugerować. Na przykład poprzez zawężenie dostępu do jednych studiów na rzecz wsparcia innych kierunków.
Chodzi o jasne przedstawienie alternatywy. Czy młodzi ludzie chcą zyskać łatwość poruszania się po rynku pracy, czy zderzyć się z rzeczywistością, co zrodzi rozczarowanie i frustrację. Oczywiście rynek zmienia się i nie wiadomo, jakie profesje będą poszukiwane, powiedzmy, za dekadę. Ale, o ile w konkretnych zawodach trudno określić popyt, to pewne trendy są nieubłagane. Nie ma więc sensu kształcić na potęgę np. politologów, socjologów czy specjalistów od zarządzania i marketingu. To dotyczy zarówno Japonii, bogatego Zachodu, jak i nas.
Badania amerykańskie, cytuję za US Bureau of Labor Statistics’ Occupational Employment and Wage Estimates, pokazują, że 30 najlepiej płatnych zawodów pochodzi z branż medycznej, lotniczej, inżynieryjno-architektonicznej, IT, finansów i prawa. Z kolei portal Pracuj.pl dowodzi, że w Polsce najwyższych zarobków mogą oczekiwać reprezentanci sektora IT i finansów. I dalej: według raportu BKL – Badanie Ludności oraz Manpower najwięcej absolwentów bez pracy jest po turystyce i rekreacji (28 proc.), socjologii (20 proc.) i pedagogice (17 proc.). Wśród poszukiwanych zawodów zaś, pomijając te niewymagające wyższego wykształcenia, gdzie i tak królują technicy, najbardziej pożądani są inżynierowie. To nie skreśla żadnego rodzaju wykształcenia, ale wskazuje na trend i rzeczywisty popyt na rynku pracy.
Stąd tak ważna jest rola i refleksja samych uczelni. Trudno mi sobie wyobrazić odgórną dyrektywę nakazującą im coś zlikwidować lub stworzyć (na marginesie – największe uczelnie świata szczycą się właśnie bogatą ofertą kierunków), ale to one mają kompetencje do tego, by gromadzić informacje o rynku pracy, zarobkach i odpowiednio na nie reagować. Niektóre szkoły, także w Polsce, prowadzą już dialog z pracodawcami i starają się dopasowywać liczbę miejsc na danym kierunku do potencjalnego popytu na absolwentów w przyszłości. Zaś pracodawcy są gotowi uczestniczyć w edukacji, nie tylko poprzez współtworzenie programu nauczania, ale i prowadząc zajęcia.
Przykłady przedsiębiorców z wykształceniem humanistycznym, którzy odnieśli sukces, są nieco mylące. Nie ma bowiem takiej szkoły czy kierunku, który uczy wprost bycia przedsiębiorcą czy innowatorem. To raczej duch przedsiębiorczości, który przejawiać mogą absolwenci dowolnych kierunków, gotowość do podejmowania wyzwań, wysokiego ryzyka, odraczania w czasie gratyfikacji. To wiąże się z charakterem człowieka. Uczelnie mogą tu najwyżej dać pewne narzędzia i nauczyć posługiwania się nimi.
Więcej możesz przeczytać w 5/2016 (8) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.