Czy tablet może jeszcze wywołać efekt "wow"?

Czy tablet może jeszcze wywołać efekt "wow"?
Tak, może. Spakujcie plecaki, a zaraz dowiecie się dlaczego.

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Oto Pogwizdów, poznajcie się!

Tutaj chodziłe…

Ach, no jasne, to jest ten moment, w którym podśmiewujecie się z nazwy. Zapewne „Pogwizdów-wygwizdów”, czyli w domyśle „niezłe zadupie”, tak? Spoko, przestało to na mnie robić wrażenie. Powiem więcej, nawet możecie mieć trochę racji, ponieważ nazwa wsi – podobno – wzięła się stąd, że dawniej wiatr gwizdał w tym rejonie niemiłosiernie. Wiecie, górski region i te sprawy.

Jeśli wierzyć Wikipedii, pierwsza wzmianka o miejscowości pojawiła się jeszcze w XV wieku. W latach 1848-1849 Pogwizdów nawiedził wielki głód, który przetrwały wyłącznie dwie rodziny. Obecnie to sympatyczna wieś zlokalizowana przy granicy z Czechami: mamy OSP, własny klub piłkarski, gazetkę parafialną, a po ulicach jeździ nawet kilka leasingowych SUV-ów. Jest sympatycznie i spokojnie.

Okej, czyli genezę i pierwsze uszczypliwości mamy za sobą, wróćmy do ważniejszych kwestii.

Tutaj chodziłem do podstawówki. Kiedy w piątej klasie obowiązkową lekturą była „Ania z Zielonego Wzgórza”, akurat zaczytywałem się w „Milczeniu owiec”. Na teście z lektury był niezły przypał.


W takich okolicznościach przyrody uczyłem się jeździć na BMX-ie. Tak, jako kilkulatek miałem BMX-a co z automatu sytuowało mnie na szczycie nastoletniej piramidy towarzyskich zależności i konwenansów.


To mój pokój. Tu powstawały pierwsze teksty do szkolnych gazetek i plany o byciu astronautą, ewentualnie światowej sławy piłkarzem.

Albo nie, bez zdjęcia w pokoju, za duży bałagan.

A to ja, Kuba, redaktor My Company Polska. Jedni twierdzą, że najlepszy dziennikarz pisma, zdaniem innych „to niepoważny gość w kolorowych koszulkach i z tatuażami, więc wolelibyśmy, żeby z przedstawicielem firmy porozmawiał ktoś inny…”. Nie mnie oceniać, kto ma rację, jednak wolę chyba tę pierwszą opinię.


Choć obecnie pracuję i mieszkam w Warszawie, bardzo często odwiedzam rodzinne strony. Bo lubię, bo mam córkę chrzestną, która powinna wreszcie zrozumieć, że oprócz Taylor Swift warto słuchać też czegoś innego, np. Oasis lub Arctic Monkes, bo nikt nie robi takich mielonych jak babcia (choć mam wrażenie, że z wiekiem zwiększa się jej przyzwolenie na słoność, ale nie mówcie jej tego).

W życiu kieruję się zasadą, że nie warto skupiać się na półśrodkach. Jeszcze się nie ożeniłem, bo Margot Robbie wciąż nie odpisuje mi na Instagramie. Nie kupiłem mieszkania, bo nie stać mnie na penthouse z widokiem na ocean. A – co najważniejsze dla tego artykułu – nie mam samochodu, bo albo Ferrari albo żadne.

Jestem więc skazany na transport publiczny. Kiedyś sporo korzystałem z BlaBlaCara, ale po pierwsze znudziło mi się small talkowe pytanie „do Warszawy do pracy czy tak po prostu?”, będące litwąojczyznąmoją każdego blablacarowego wyjazdu, a po drugie – podróż wolę wykorzystać na pracę. W dziennikarstwie jest trochę tak, że kiedy wybija osławiona 17, nie gubimy pantofelków w drodze przed telewizor, tylko nadal harujemy.

Dlatego nowy HUAWEI MatePad Pro 13.2”PaperMatte Edition przywitałem z wielką nadzieją. Zapraszam w podróż relacji Pogwizdów-Warszawa!

Czy muzyka z laptopa może się udać?

Powrót do stolicy rozpoczynamy o 7:30 wstaniem z łóżka prawą nogą. Szybkie ogarnięcie się, jeszcze szybsza kawa i wyjście z domu bez śniadania, co z pewnością zaowocuje kilka godzin później wiadomością od mamy na WhatsApp o treści: „Nic nie zniknęło z lodówki, znowu wyszedłeś bez śniadania???” MatePada chowam do plecaka – bez problemu mieści się w przegródce na laptopa.

Pociąg Kolei Śląskich zabiera nas z Pogwizdowa o 8:36. To jeszcze nie pora na pracę, dlatego zaczynamy od muzyki. Czy słuchanie Spotify na tablecie jest wygodne? Oczywiście nie, ale muszę przyznać, że sprzęt od Huawei cechuje zaskakująca dobra jakość dźwięku. Jako że mój przedział jest pusty, odłączam na chwilę słuchawki i – szczerze mówiąc – gdybym miał zamknięte oczy i nie wiedział, skąd dobiega dźwięk, strzeliłbym, że z całkiem niezłego głośnika Bluetooth. Już wtedy wiem, że MatePad posłuży mi wieczorem po prostu jako radio. 

O 9:30 pierwsza przesiadka – w Czechowicach-Dziedzicach. Dziewięć minut później nadjeżdża pociąg do Katowic. W nim, jak zawsze o tej porze, panuje niemały tłok, więc tym razem nie wyciągamy tabletu. Jeszcze ktoś mnie szturchnie i co wtedy. Zresztą raz na jakiś czas dobrze poprzebywać z własnymi myślami (i myślami pani Danuty, która opowiada koleżance, jakie ma plany na cały boży dzień, to już jednak zupełnie inna historia).

Po kilkudziesięciu minutach dojeżdżamy do Katowic i tu właściwie dochodzimy do kluczowego momentu tekstu, bowiem sprawdzimy jak tablet od Huawei sprawdzi się w boju. Znaczy pracy. Choć perypetie, jakie przechodzę przy autoryzacji niektórych tekstów sprawiają, że słowo bój również by się sprawdziło... Mamy godzinę na przesiadkę do Warszawy, więc rozsiadamy się w jednej z kawiarni w pobliżu dworca.

Największym atutem nowego MatePada jest zdecydowanie jego ekran, moim niekoniecznie wyrachowanym technologicznie okiem – dopracowany pod absolutnie każdym względem. Nawet gdybym chciał się do czegoś doczepić, to nie mam jak. To ekran idealny, „Huawei top” jak powiedziałby pewien dziennikarz sportowy. Perfekcyjna jakość i jasność w każdych warunkach, świetne, żywe kolory, no i ta matowość, która z miejsca powoduje efekt wow, również – jak sądzę po nienachalnych zerknięciach w moją stronę – u osób z sąsiednich stolików. Jestem totalnym antyfanem, jeśli chodzi o korzystanie z rysików w tego typu gadżetach, bo w większości przypadków powoduje to u mnie raczej frustrację, aniżeli usprawnienie pracy. Matowość sprawia, że macie poczucie pisania po prostu po zwykłej kartce, co jako osoba wciąż chodząca na wywiady z tradycyjnym notesem, doceniam szczególnie.

Pewnie zostanę zjedzony przez techno ekspertów, ale w moim odczuciu takie funkcjonalności jak właśnie matowy wyświetlacz są - uwaga, będzie ładne słowo - gamechangerami w branży. Jako użytkownik - nazwijmy mnie, niehardcore’owy - przestałem już trochę zwracać na możliwości stricte sprzętowe. Po pierwsze, trochę mam wrażenie, iż maksymalna wydajność to cecha, jaką producenci chcą osiągnąć wyłącznie dla samych siebie – nigdy nie kupowałem najlepszych dostępnych na rynku telewizorów, ponieważ i tak nie wykorzystałbym ich pełnego potencjału, podobnie jest zresztą z laptopami. Po drugie, dosyć sporo w życiu widziałem i w sumie naprawdę trudno mnie zaskoczyć. Nie, drogi producencie, szybkie ładowanie czy bateria wytrzymalsza niż Justyna Kowalczyk na 50 km stylem klasycznym, nie robią już na mnie większego wrażenia. BTW - na kimś robią?

Za to matowy ekran w tablecie, w takim wykonaniu, jak zrobił to w nowym tablecie Huawei? No, to już inna bajka. To nie tylko świetna, sprawiająca fenomenalne wrażenie funkcjonalność, ale także nowinka wyróżniająca ten sprzęt od innych. Właśnie takie rzeczy sprawiają, że w zalewie testów, jakie mam okazję przeprowadzać, podczas kolejnego piątkowego piwa opowiem znajomym o MatePadzie, a nie o jakimś innym urządzeniu. A to chyba efekt, jaki chciałaby osiągnąć każda marka technologiczna.

Nieważne czy oglądamy klip na YouTube, piszemy tekst, czy kurczę po prostu dotykamy go, skrolując wyszukiwarkę – wyświetlacz to nieustające wow. I pewnie takowym pozostanie, dopóki nie stanie się standardem we wszystkich mobilnych urządzeniach. Czyli, mówiąc wprost, jeszcze bardzo długo.

Czas w Katowicach poświęcamy na zrobienie notatek przed wywiadem, jaki czeka za horyzontem. O bardziej konkretnych elementach mojej pracy – i wykorzystaniu w nich HUAWEI MatePad Pro 13.2”PaperMatte Edition – opowiem w kolejnym tekście. Ten jest momentem na ogólne wrażenia, a te są świetne. Być może mi się odmieni, kiedy spędzę z tym urządzeniem nieco więcej czasu, za to na tym etapie, spokojnie mógłbym zrezygnować z laptopa na rzecz tabletu od Huawei. Fantastyczny ekran, płynne działanie, wygodna klawiatura (do tego przywiązuję szczególną uwagę), mnóstwo czasu bez ładowania, no i świetny design i lekkość – serio, absolutnie nie potrzebuję niczego więcej.

Po mniej więcej godzinie pracy koncepcyjnej, wsiadam do pociągu do Warszawy. Dużym atutem sprzętu od Huawei jest odłączana klawiatura, która świetnie sprawdza się np. właśnie w przedziale. Okej, może i stukanie w klawisze, trzymając urządzenie na kolanach nie jest zbyt wygodne, natomiast w momencie, kiedy tablet stawiamy na stoliku przy oknie, a klawiaturę bliżej siebie - np. na kolana - wtedy komfort staje się zupełnie inny. Trochę bałem się, że taka mobilna klawiatura nie spełni moich oczekiwań - jestem osobą, która na pisaniu spędza większość godzin pracy, więc jestem szczególnie wyczulony na jakość klawiatur. W tym przypadku wszystko działa bez zarzutu, szybko przyzwyczajam się do układu. To zresztą atut, który można wykorzystać także w mieszkaniu - nic nie stoi na przeszkodzie, żeby siedząc wygodnie na kanapie z klawiaturą, tablet trzymać na stoliku obok.

O godzinie 14:38 docieramy do Warszawy, gdzie kończy się nasza podróż. Z rzeczy istotniejszych, prywatny smartfon, którego używałem do odpisywania na wiadomości, przeglądania internetu oraz słuchania podcastów, stracił więcej procent baterii niż MatePad.

HUAWEI MatePad Pro 13.2”PaperMatte Edition jest urządzeniem, który z czystym sumieniem mogę polecić każdemu, kto często pracuje mobilnie: w podróży, kawiarniach, podczas urlopu (tego nie popieram, na wakacjach warto wykorzystać inne jego możliwości). Nawet cena nie jest przesadnie odstraszająca, co jest o tyle fajne, że ilekroć widzę jakąś nowinkę technologiczną, to często dominuje myśl z gatunku, parafrazując pewnego słynnego Polaka,  „sprzęt dobry, tyle cena, kurczę, nie taka”.

To co, gdzie jedziemy w kolejną podróż?

ZOBACZ RÓWNIEŻ