Warchałowski, Airly: "Biznes i powietrze nie mają granic" [WYWIAD]
Od lewej: Michał Misiek, Wiktor Warchałowski, Aleksander KoniorImprezowy akademik, zagracone mieszkanie, biuro w starej kamienicy niedaleko krakowskiego Rynku – tak zaczyna się historia Airly, jednego z najbardziej obiecujących polskich startupów. Airly to aplikacja do badania jakości powietrza. Wskazuje ona, jaki poziom smogu jest w danym momencie za oknem. Startup pozyskał niedawno 2 mln dolarów w rundzie pre-seed od grupy inwestorów, wśród których znalazła się m.in. rodzina Richarda Bransona. Z Wiktorem Warchałowskim - CEO Airly - rozmawiamy nie tylko o początkach jego biznesowej drogi, bo to również historia wyrzeczeń i różnych przeciwności losu w tle.
Wywiad jest dostępny w formie pisanej oraz w wersji audio. Rozpoczynamy tym samym nową serię, w której przybliżamy sylwetki startupowców, których umieściliśmy w naszym rankingu "25 najlepszych polskich startupów 2020".
JEŚLI CHCESZ WYSŁUCHAĆ ROZMOWY W FORMIE PODCASTU, OTO LINK DO NAGRANIA
-----
Czy to prawda, że pomysł na Airly narodził się podczas przygotowań do maratonu?
Zgadza się. To był czwarty rok studiów, już końcówka. Cała nasza trójka (Wiktor współtworzył firmę z Michałem Miśkiem i Aleksandrem Koniorem - red.) myślała, co ze sobą dalej robić – czy chcemy pracować w korporacji czy rozwijać coś swojego. Na Cracovia Maraton zapisaliśmy się, nie mając żadnego doświadczenia w bieganiu, ale podeszliśmy do tego bardzo profesjonalnie, bo rozpisaliśmy dokładne programy treningowe, oglądaliśmy filmiki instruktażowe. Przed każdym treningiem – wykorzystując państwowe stacje pomiarowe - sprawdzałem jakość powietrza. Mieszkałem wtedy na miasteczku studenckim AGH, tymczasem najbliższa stacja pomiarowa znajdowała się kilka kilometrów dalej. Ale to nie był jedyny problem.
To znaczy?
Dane nie były przekazywane w czasie rzeczywistym. Powiedzmy, że kończyłem zajęcia na uczelni o 17 i od razu chciałem iść pobiegać, a ostatnie informacje miałem z godziny 15. W trójkę przedyskutowaliśmy ten problem i zbudowaliśmy pierwsze urządzenie pomiarowe. Zamontowałem je na parapecie swojego pokoju w akademiku. Tak wyglądały początki Airly. Maraton ukończyliśmy i postanowiliśmy, ze zmierzymy się z kolejnym maratonem, jakim jest budowanie własnej firmy.
Interesowała was wcześniej kwestia czystości powietrza?
Nawet wczoraj rozmawiałem z inwestorami, którzy śmiali się, że czasem lepiej nie znać stanu naszego powietrza. Wychowałem się w Mielcu, to niewielka miejscowość w województwie podkarpackim. Tam problem jakości powietrza jest właściwie od zawsze. W gimnazjum często graliśmy z kolegami w piłkę i nawet w sobotnie poranki czuć było smród złego powietrza.
Jak wspominasz początki budowania firmy? Tego – jak sam to nazwałeś – maratonu?
To było totalne szaleństwo! Wielokrotnie czyta się o przedsiębiorcach, którzy zaczynali w garażach i innych tego typu miejscach. My najczęściej spotykaliśmy się w mieszkaniu Michała – mój pokój w akademiku odpadał, bo współlokatorzy albo się uczyli albo imprezowali. Po pierwszym finansowaniu od Anioła Biznesu wynajęliśmy biuro w starej kamienicy niedaleko Rynku Głównego w Krakowie. To była konieczność, bo Michał zaczął narzekać, że urządzenia, które tworzyliśmy zagracają mu mieszkanie.
I wtedy zaczęła się orka?
Spędzaliśmy tam po kilkanaście godzin dziennie, próbując łączyć biznes z uczelnią. Świetnie wspominam ten czas, zachowało się pewnie jeszcze parę zdjęć. Po jakimś czasie zatrudniliśmy pierwszych pracowników, do dziś jestem zaskoczony, że wówczas we współpracę z nami weszło wiele doświadczonych osób. Biuro w starej kamienicy nie brzmi zbyt interesująco.
Żartujesz? Rynek Główny w Krakowie brzmi mega interesująco.
Zaczęliśmy zatrudniać personel jesienią 2016 roku. Jesień w Krakowie? Nie zawsze jest piękna. Poza tym mieliśmy tylko jedno małe okno, widok nie powalał. Uwierz mi, to nie było najbardziej urokliwe miejsce w Krakowie (śmiech).
Z drugiej strony, trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce dla firmy badającej czystość powietrza, niż Kraków. Patrząc na to, co dzieje się w mediach społecznościowych to chyba kolebka polskiego smogu.
Problemem naszych mediów i inwestorów jest przeświadczenie, że żyjemy w najgorszym miejscu na świecie pod kątem jakości powietrza. W niektóre dni w roku to prawda, ale to przecież tylko wycinek całości. Poza tym często oceniamy stan powietrza na podstawie pyłów zawieszonych - biorąc pod uwagę tylko ich ilość to rzeczywiście jesteśmy w niechlubnej czołówce krajów europejskich, razem z Bułgarią czy Rumunią. Trzeba jednak pamiętać, że są też inne zanieczyszczenia tj. tlenki azotu czy tlenki siarki – pod tym względem Polska wypada naprawdę całkiem dobrze. Ostatnio rozmawiałem z moim promotorem, który stwierdził, że w południowej Polsce nie ma miejsc niezanieczyszczonych – są tylko miejsca niezmierzone.
Takie humorystyczno-ironiczne podejście jest chyba dla nas typowe. Kilka lat temu ówczesny szef satyrycznego portalu ASZdziennik powiedział mi, że tematem, który najbardziej „grzeje” jest smog. Przeszliśmy już drogę od śmiania się ze smogu do bania się smogu?
W minionym roku problem zanieczyszczenia powietrza z pewnością spadł na dalszy plan. Zastanawiam się, w jakim stopniu jest to spowodowane koronawirusem, a w jakim po prostu ta kwestia się ludziom przejadła. Na pewno zmiana świadomości, która zadziała się w Polsce jest nieprawdopodobna. Liczba osób świadomych problemu mocno wzrosła w ciągu ostatnich kilku lat. To duży sukces – nasz i lokalnych aktywistów. Memy, które krążą w Internecie są pewnego rodzaju sposobem na radzenie sobie z problemem. Choć trzeba zauważyć, że granica jest wyjątkowo cienka, bo problem jest śmiertelnie poważny. Często słyszę głosy, że nie wolno śmiać się ze zjawiska, które zabija rocznie 40 tys. Polaków. Co jest w pewien sposób słuszne, bo przecież gdybyśmy zaczęli żartować z nowotworów, to raczej nikt by się nie śmiał.
Problem jest śmiertelnie poważny, więc pewnie łatwo było o przekonanie inwestorów?
Po pierwszych rozmowach z potencjalnymi inwestorami byłem zrezygnowany. Wiele osób uważało, że nasz produkt nie ma racji bytu, że nie będzie się sprzedawać. Zarzucano nam też brak doświadczenia. Uwierzył w nas dopiero Wojtek Burkot, wtedy już były zarządzający krakowskim oddziałem Google'a. To nas bardzo zmobilizowało, a chwilę później pozyskaliśmy pierwszych klientów. Myślę, że środowisko nature capital często podejmuje decyzje na podstawie medialnych publikacji dotyczących odnoszących sukcesy inicjatyw. Nie patrzy się krok do przodu.
To już wam chyba nie grozi, bo już dawno staliście się – jak sam to ująłeś – odnoszącą sukcesy inicjatywą. W październiku informowaliśmy na naszych łamach, że pozyskaliście 2 mln dolarów na dalsze działania. Wśród inwestorów znalazła się m.in. rodzina Richarda Bransona.
Tu już nawet nie chodzi o pieniądze. Dostaliśmy kolejne potwierdzenie, że nasza praca ma sens. Znacząco poszerzyliśmy zespół, idziemy w dobrym kierunku. Połowa ostatniego finansowania to grant z Narodowego Centrum Rozwoju, który w całości zostanie przeznaczony na badania i rozwój.
Jaśniej, proszę.
Opracujemy sieć mobilnych urządzeń dokonujących pomiaru jakości powietrza. Nasi klienci wyrażają zainteresowanie takim rozwiązaniem. Będzie się to wiązało z koniecznością opracowania nowych technologii, ale wierzę, że damy radę. Myślę, że to kwestia najbliższych miesięcy. Oprócz tego mamy kilka pomysłów w obszarze pomiarów, ale na razie trzymamy je w sekrecie. No i oczywiście coraz odważniej szturmujemy świat.
Zagraniczne rynki są wam przyjazne?
Wciąż eksperymentujemy i sprawdzamy pewne modele. Rynek europejski – w porównaniu do rynku amerykańskiego – jest dużo trudniejszy. To wynika z faktu, że w każdym kraju ludzie porozumiewają się w innym języku, są nierzadko inne regulacje prawne. Musimy dostosowywać się do różnych miejsc. Naszym drugim największym rynkiem, oczywiście po Polsce, jest Rumunia, gdzie zainstalowaliśmy kilkaset urządzeń. Tam jednak pracujemy przede wszystkim z indywidualnymi użytkownikami, a nie samorządami czy władzami miast. Blisko współpracujemy także z Norwegią, ogromne zainteresowanie płynie z Wielkiej Brytanii. Mamy sieć urządzeń w Indonezji, kolejne zainstalujemy w Hong Kongu. Biznes i powietrze nie mają granic.
Pytanie tylko, co jest ważniejsze: czy biznes czy powietrze? W pierwszej kolejności pojawiacie się w krajach, gdzie problem z zanieczyszczeniami jest wyjątkowo istotny, czy tam, gdzie po prostu jest nisza na taką firmę jak wasza?
Pewnie zabrzmi to niepoprawnie, ale – mówiąc szczerze – idziemy tam, gdzie pojawia się zainteresowanie. Być może właśnie stąd wynika taki rozstrzał geograficzny. Cały czas uczymy się procesów biznesowych, nie ma jasnej granicy oddzielającej misję od robienia interesów. Moje rozmowy z inwestorami głównie polegają na zadawaniu pytań i chęci nauki. Staram się być bardzo otwarty i pokorny. Moją rolą - jako prezesa zarządu - jest zbieranie opinii z całego świata i przepuszczanie ich przez DNA Airly.
Jak ważne miejsce w tym DNA zajmuje współpraca z samorządami? Mówimy tu o rozwoju na całym świecie, Polacy utożsamiają smog z dużymi miastami, tymczasem nawet na wsiach urządzenia mierzące czystość powietrza często świecą na czerwono.
Odpowiem tak: smog jest problemem przede wszystkim wsi i małych miasteczek. Utożsamia się go z miastami, bo kiedyś tylko tam budowano państwowe mierniki jakości powietrza. Głównym źródłem pyłów zawieszonych jest emisja wynikająca ze spalania węgla i drewna, czasem śmieci. W miastach, gdzie dostęp do miejskich sieci ciepłowniczych to chleb powszedni, ta emisja jest mniejsza.
Jakie masz doświadczenia ze współpracy z samorządami? Bo mnie się wydaje, że lokalne dbanie o ekologię jest bardzo powierzchowne i ogranicza się do niewielkich działań. „Okej, postawiliśmy miernik zanieczyszczenia powietrza, wystarczy!”
Zwróć uwagę, że instalacja takiego urządzenia to na pewno krok w celu zwiększenia świadomości mieszkańców. Posiadanie takich danych – a Airly również ich dostarcza – to oczywisty walor edukacyjny. Co ciekawe, jakość powietrza po wstawieniu naszych urządzeń się poprawia, choć one przecież go nie czyszczą. Po prostu ludzie widząc tę czerwone światełko, o którym wspomniałeś, kilka razy się zastanowią zanim następnym razem wrzucą do pieca śmieci. Poza tym prowadzimy wiele pomocnych badań, które następnie udostępniamy samorządom.
Co ostatnio zbadaliście?
Badaliśmy zależność między COVID-em a zanieczyszczeniem powietrza. Wzięliśmy pod uwagę dane ze wszystkich naszych urządzeń, zmierzyliśmy strukturę społeczną powiatów, przeanalizowaliśmy mnóstwo zmiennych i doszliśmy do bardzo ciekawych wniosków. Wyszło nam, że zanieczyszczenie powietrza ma ogromny wpływ na liczbę zachorowań na koronawirusa. Nawet większy niż gęstość zaludnienia. Wnioski niebawem opublikujemy w formie artykułów naukowych, materiały są już w recenzji.
Kiedy kolejny maraton?
Przebiegłem w życiu dwa maratony. Jeden z nich dość mocno odbił się na moim zdrowiu, więc stwierdziłem, że na chwilę daję sobie spokój z bieganiem długodystansowym. Na pewno chciałbym jeszcze kiedyś ukończyć maraton londyński oraz ten oryginalny z Aten do Maratonu. Oby jak najszybciej!
Zdjęcia w tekście: Klaudyna Schubert