Uśmiech proszę. Ostatnie słowo Zalewskiego

Igor Zalewski
Igor Zalewski. / Fot. mat. pras.
Jest w Rumunii taka wioska szeklerska, która nazywa się Rimetea. To znaczy tak się nazywa po rumuńsku. Po węgiersku nazywa się Torockó. Rimetea – przynajmniej dla mnie – brzmi ładnej.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 8/2022 (83)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Ale tu nikt tak nie mówi, bo podobno mieszkają tu tylko dwie rodziny rumuńskie. Tak się składa – miejscowych policjantów. Tak się też składa, że mieszkałem akurat obok posterunku. Jednak przez kilkudniowy pobyt nie słyszałem ani jednego słowa po rumuńsku. Tylko węgierski. Czy też raczej może szeklerski, ale dla takiego ignoranta jak ja, to to samo.

Wioska jest piękna. Tak piękna, że Robert Makłowicz podobno nagrywał tu jeden ze swoich programów. Stare wiejskie domostwa otaczają brukowany plac, same są otoczone przez zjawiskowe, skaliste góry. Niedaleko na wzgórzu piętrzą się ruiny średniowiecznego zamku. Po prostu esencja Transylwanii.

W Rimetei jest też Muzeum Etnograficzne. Kiedyś nie znosiłem chodzić do muzeów. Pamiętam, że to było strasznie nudne i potwornie bolały mnie nogi. W pewnym momencie coś mi się przestawiło w głowie (to było mniej więcej w tym samym czasie, kiedy nieco osłabło mi libido) i pokochałem muzea. Zwłaszcza takie prowincjonalne, które nie są za wielkie i nogi w nich faktycznie nie bolą. To w Rimetei jest malutkie. W gruncie rzeczy to trzy izby wypełnione wiejskimi meblami, ceramiką, starymi narzędziami oraz fantazyjnymi ubraniami. W takich ubraniach nikt tu już nie chodzi na co dzień, ale w każdej chacie jest szafa, z której wyciąga się tradycyjne stroje w święta. Co nie zmienia faktu, że koło kawiarni młodzi oglądają wspólnie filmy na TikToku.

W jednej z sal muzeum jest wystawa zdjęć. Starych zdjęć. Z końca XIX w. i pierwszych dekad wieku XX. Każde szanujące się lokalne muzeum ma taką kolekcję. I mimo że dzbanki czy kożuchy są fajne, ja najbardziej lubię te czarno-białe fotografie. Są zupełnie inne niż te nasze współczesne. I to nie dlatego, że brak im koloru. Na starych fotografiach ludzie się nie uśmiechają.

Próbują przekazać coś zupełnie innego niż my teraz. Ja w Rimetei strzeliłem sobie ze sto fotek, na których się śmiałem, stroiłem miny, robiłem wygibasy i ogólnie demonstrowałem, jak fajnie mi jest na moich wakacjach. Sto lat temu ludzie pozujący przed obiektywem byli poważni. Ubrani w co mieli najlepszego. Odświętni. Dostojni. Chcący pokazać, uwiecznić swą ludzką wartość. Także przy pomocy munduru, medalu, czy wypomadowanego wąsa.

Na starych zdjęciach uśmiechają się czasem młode dziewczyny. Ale tak jakoś nieśmiało, w zawstydzeniu, jakby w obawie, że zostaną zgromione przez starszych. Dominuje poważny wzrok, wbity kiedyś w soczewkę, dziś w widza. Błahość to ostatnia rzecz, z którą chcieli być kojarzeni. Ta wypracowana, wypozowana godność sprzed wieku niezmiennie mnie wzrusza.

Nie jestem historykiem fotografii, ale uśmiech zagościł na niej chyba wtedy, kiedy aparat stał się łatwiej dostępny. Sesja fotograficzna przestała być wiekopomnym wydarzeniem. Stała się łatwą codziennością, nawet jeśli potem jakiś magik wywoływał fotki w ciemni. 

Już nie trzeba było zastygać na długą chwilę. A nawet, kiedy robiono zdjęcia pozowane, to uciekano już od teatralnego dostojeństwa. Uśmiech proszę! – każdy słyszał to wiele razy w życiu. Mamy wręcz wdrukowane, że kiedy ktoś robi nam zdjęcie, powinniśmy się uśmiechać.

Otóż nie zawsze tak było. Co uświadomiłem sobie w małym Muzeum Etnograficznym w Rimetei. Czy jak wolicie w Torockó.

My Company Polska wydanie 8/2022 (83)

Więcej możesz przeczytać w 8/2022 (83) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ