Pułapka dobrobytu. Ostatnie słowo Zalewskiego

Igor Zalewski
Igor Zalewski. / Fot. mat. pras.
U mojego psa jestem na służbie w charakterze odźwiernego.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 10/2022 (85)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Wiele razy w ciągu dnia (i nocy) otwieram mu drzwi na balkon. Ponieważ to alaskan malamut, pierwotny pies północny, obficie wyposażony w kudły, ceni sobie chłód. I rezyduje na balkonie nawet w zimowe przymrozki, czym budzi zgrozę mojej żony przekonanej, że prędzej czy później wparuje do nas lotny oddział jakiejś fundacji prozwierzęcej, wyposażony w broń automatyczną. I dokona na nas szybkiej egzekucji za torturowanie psa zimnem.

Kiedy jest już chłodniej żona (oczywiście nie ze strachu przed fundacją, tylko z typowo matczynej nadopiekuńczości) wciąga psa do domu, a ten niechętnie zasypia na podłodze. Ale kiedy już mu się znudzi, przychodzi do mnie w środku nocy, budzi mnie cichym mruknięciem w stylu Chewbacci i oczekuje, że otworzę mu drzwi na balkon. A on tam się ułoży otulony chłodem, dokładnie unikając rozłożonego dla niego posłania.

Tak było i niedawno. Przyszedł, zamuczał, (czasem wydaje też krowie dźwięki) trącił nosem, obudził. Wstałem i powlokłem się do salonu. Otworzyłem mu drzwi. A on wyszedł, stwierdził, że pada i jest mokro, zrobił kółeczko i wszedł z powrotem do pokoju.

Zbaraniałem. Dotychczas żadne wichry, śnieżyce i ulewy nie robiły na nim najmniejszego wrażenie. Jeśli tylko mógł, układał się w śnieżnej zaspie. Deszczu raczej nie dostrzegał, a na pewno nie było to coś, co przeszkadzało mu w cieszeniu się zimnem. A tu nagle, aż się wzdrygnął. Wyraźnie zdegustowany położył się spać w pokoju. Oczywiście obok przygotowanego dlań posłania. Nie zmieniło to jednak faktu, że byłem w szoku.

Pojąłem, że oto byłem świadkiem destrukcyjnej roli dobrobytu.

Zastanowiłem się i pojąłem, że oznaki tego zjawiska widziałem już wcześniej. I nie mam tu na myśli swojego brzucha, którego trudno nie zauważyć. Trzymajmy się przykładu mojego psa. U zarania swego żywota żarł absolutnie wszystko. Zwykłą suchą karmą poważał tak bardzo, że można było ją wykorzystywać w charakterze treningowych smaczków, którymi nagradza się wykonanie komendy. Przy karmie mokrej, mięsnej, po prostu świrował ze szczęścia. Podczas spaceru nieustannie lustrował nochalem teren w nadziei na znalezienie czegoś do jedzenia (swoją drogą czego to ludzie nie wyrzucają na trawnik!) i rzucał się łapczywie na kromkę suchego chleba, także jeśli ten był zapleśniały. Nawet lekarstwa były dla niego przysmakiem.

Ale potem okazało się, że uwielbiam dzielić się z nim własnym jedzeniem. On oczywiście też to polubił. Szybko pojął, że prawdziwe frykasy znajdują się na ludzkim stole, a ja zrozumiałem, że relacja człowieka z psem polega głównie na wzajemnym obserwowaniu, co się je. Wystarczyło zaszeleścić papierem czy torbą foliową, by natychmiast się pojawiał z obezwładniającym spojrzeniem niby pełnym miłości, a tak naprawdę mówiącym gromko „ja też chcę!!!”.

No i gdy dostaje teraz psie jedzenie – które kiedyś doprowadzało go do ekstazy – zerka z niedowierzaniem, że można popełnić taki nietakt i dać mu coś takiego. Musi być bardzo głodny, by wygrzebać z miski „mokre”, z precyzją Azjaty jedzącego pałeczkami omijając „suche”. A tabletkę wydłubuje nawet, gdy jest ukryta w plasterku szynki. 

Dobrobyt to potężna siła, która może demoralizować, osłabiać, rozleniwiać i niszczyć. Zaczyna się niewinnie, np. od tego, że nie chce się spać na mokrym balkonie. Ale stąd już całkiem niedaleko do zawalenia się cywilizacji.

My Company Polska wydanie 10/2022 (85)

Więcej możesz przeczytać w 10/2022 (85) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ