To nie jest strata czasu
z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 9/2020 (60)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Późną jesienią 1903 r. w „New York Times” opisywał próby zbudowania samolotu przez Samuela Pierponta Langleya, fizyka, astronoma oraz sekretarza Smithsonian Institution. Langley skonstruował bezzałogową maszynę z silnikiem parowym, którą wystrzelił w powietrze za pomocą katapulty na jeziorze Potomak. Niestety cała konstrukcja była zbyt krucha, eksperyment nie powiódł się, a wczesny samolot poszedł pod wodę. NYT w tekście zatytułowanym „Samoloty, które nie latają” pisał, że „to zabawne fiasko zbudowania maszyn latających czynione nawet przez szacownego sekretarza było całkowicie do przewidzenia”. Gazeta dowodziła, że te próby to strata czasu, skoro ptakom posiadającym skrzydła nauczenie się latać zajęło tysiące lat, to ludziom stworzenie „maszyn latających, które rzeczywiście latają zajmie – przy nieustającym wysiłku matematyków i inżynierów – od 1 do 10 milionów lat”. Tak, dobrze przeczytaliście, minimum milion lat.
Kilka tygodni później, 14 grudnia 1903 r., Wilbur Wright w skonstruowanym z bratem Orville’em samolocie Flyer przeleciał pierwsze 36 m, spychając go ze wzgórza w Kitty Hawk w Karolinie Północnej. Trzy dni później w powietrze wzbił się Orville, przelatując też kilkadziesiąt metrów. Tego samego dnia znowu poleciał Wilbur, który tym razem przeleciał aż 279 m w 59 sek.
To oczywiście było przełomowe wydarzenie w historii ludzkości. Ale ważny jest właśnie kontekst. Nikt absolutnie nie przewidywał, że za 50 lat osiągniemy w samolocie prędkość dźwięku, że wylądujemy na Księżycu, a sto lat później zobaczymy jak wygląda Pluton. Że komercyjne loty staną się powszechne. Kogoś, kto by postawił taką prognozę, uznano by za wariata. Cały ten pomysł z lataniem to była strata czasu.
To dlaczego nie myśleli tak bracia Wright? Ich trwająca całe życia fascynacja lataniem zaczęła się od jednego wydarzenia, gdy jako mali chłopcy dostali w prezencie od ojca helikopter zabawkę. Rozbierali ją i składali, budowali kopie oraz własne latawce. Rodzicom udało się ten ogień podtrzymać, bracia, choć ukończyli tylko szkołę średnią, cały czas mieli w sobie ciekawość naukową. W domu rodziny Wright znajdowały się dwie biblioteki – jedna z literaturą związaną z naukami ścisłymi i technologiami (matka Susan była córką konstruktora) oraz druga z różnorodną literaturą (ojciec Milton był redaktorem gazety). „Zawsze byliśmy gorąco zachęcani do rozwijania naszych zainteresowań intelektualnych, do zastanawiania się nad wszystkimi sprawami, które budziły naszą ciekawość” – wspominał Orville Wright.
Braci Wright nie interesował kontekst, który kreśliła prasa. Niepowodzenia swoje i innych traktowali jako lekcje. Zresztą bezpośrednim impulsem, który pchnął ich do rozpoczęcia prac nad pierwszym samolotem silnikowym, była śmierć niemieckiego pioniera lotnictwa, pilota szybowcowego Otto Lilienthala. Dla tych dwóch zwykłych chłopaków, którzy prowadzili wówczas sklep rowerowy, był to sygnał, by próbować dalej. Bo byli ciekawi, dlaczego się nie udało i przy tym strasznie kreatywni oraz zafascynowani lataniem. I dlatego to im się udało.
Kiedy w 1908 r. bracia dokonali pierwszego przelotu z pasażerem (i stali się sławni) nikt nie kwestionował ich technicznego geniuszu. Ale tzw. eksperci nie byli przekonani. To była „fanaberia niemająca zastosowania komercyjnego i wojskowego” (znowu NYT), bo przyszłością latania miały być sterowce. Z kolei medyk prof. Di Prallo w lokalnej prasie przestrzegał, że latanie zniszczy ludziom twarz. „Ludzie będą mieli bardzo zmrużone oczy, przerośnięty nos i wyłupiastą głowę”.
Na szczęście ludzkości udało się uniknąć tego losu, a historia zapomniała profesora. Jaka z tego lekcja? Wobec swoich dzieci bądźcie jak Milton i Susan Wright.
Więcej możesz przeczytać w 9/2020 (60) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.