Fryzjerzy wyklęci
fot. Adobe Stockz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 7/2020 (58)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Tablice z podobnymi inskrypcjami być może już niedługo zawisną na ścianach polskich domów. Będzie to szczególna pamiątka lockdownu naszej gospodarki, którego jedną z głównych ofiar stały się salony fryzjerskie i kosmetyczne. A według danych z marca 2020 r. takich podmiotów gospodarczych było aż 87 tys. Wszystkim z dnia na dzień zakazano prowadzenia działalności, i to pod groźbą surowej kary grzywny, nawet w wysokości 30 tys. zł. Na sankcje narażeni byli nie tylko sami fryzjerzy, ale także ich klienci. Na drzwiach wejściowych wielu salonów pojawiły się napisy „Zamknięte”. W Krakowie jednak ktoś postanowił uszczegółowić tę informację, zamieszczając przewrotny i żartobliwy komunikat: „Zamknięte do odwołania rządu”.
Czasami kartka służyła jedynie do stworzenia pozorów. W środku bowiem wiele się działo. Zasłonki spuszczone, właściwa karteczka wisi na drzwiach (czasami: „Remont”), a w środku trwała wytężona praca. Polacy – wbrew potocznemu przeświadczeniu o umiłowaniu przez nich wolności – niestety bardzo dobrze poczuli się w pandemicznym totalitarnym państwie: orwellowskim świecie COVID-19(84). Często wskutek donosów sąsiadów, twardo stojących na jedynie słusznych pozycjach legalistycznych albo z powodu zwykłej złośliwości, zaczęły się naloty policji na wciąż działające salony fryzjerskie. Funkcjonariusze atakowali z zaskoczenia, szybko forsowali drzwi tak, aby móc złapać groźnych przestępców na gorącym uczynku. Niektórzy z nich trzymali w ręku narzędzie zbrodni – dymiące jeszcze nożyczki. Współsprawcy – z mokrą głową – siedzieli na fotelach i przecierali oczy ze zdumienia. A przecież tego nie wolno robić w czasie pandemii!
Takich przypadków w całej Polsce były dziesiątki. Fryzjerzy, którzy bardziej bali się bankructwa niż koronawirusa, postanowili więc zmienić taktykę swojego działania – przeszli z wojny pozycyjnej na podjazdową. Lewicowo nastawieni mali przedsiębiorcy masowo sięgnęli zatem po podręcznik Ernesto Che Guevary zatytułowany „Wojna partyzancka”. A w nim można wyczytać: „Zasadniczymi elementami walki partyzanckiej są: zaskoczenie, wypady nocne oraz coś w rodzaju wiarołomności. W tym celu strony uciekają się nie tylko do jawnej przemocy, ale starają się także stosować wszelkiego rodzaju podstępy. Strategia i taktyka wojskowa uczy wykorzystywać słabe strony nieprzyjaciela”.
Fryzjerzy postanowili więc jeździć do swoich klientów. Ale tylko do tych najbardziej zaufanych i odpowiedzialnych. W słuchawce padało więc pytanie: „Kiedy mogę wpaść po książkę?”. Odpowiedź brzmiała – „Sam ją dziś przywiozę”. W domu klienta warto było zastosować dodatkowe środki ostrożności, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Hasło: Robespierre! Odzew: gilotyna! – to jego łatwiejsza do zapamiętania wersja. Dla miłośników historii obdarzonych lepszą pamięcią właściwszy był cytat z krwawego francuskiego jakobina: „Terror bez cnoty jest zgubny, cnota bez terroru jest bezsilna”. Sesje fryzjerskie odbywały się zazwyczaj w większym gronie. Ostrzyc się albo nawet „położyć farbę” chciała nie tylko najbliższa rodzina, ale także „przyjaciele i znajomi królika”, a nawet czasami jakieś domowe zwierzątko. Takie zgromadzenie mogło być bardzo podejrzane – uwaga na zawistnych długowłosych sąsiadów! Samochody były więc parkowane na sąsiednich ulicach, ale preferowany był przyjazd tramwajem. Dla zachowania pozorów na stół wędrowała najczęściej jakaś flaszka, wafelki, chipsy i cukiereczki. Jakby co, to mamy rodzinne spotkanie, a ten pan tylko przechodził przypadkowo z nożyczkami! W tle często puszczano nastrojową muzykę. Popularna była znowu, jak w czasach stanu wojennego, piosenka Przemysława Gintrowskiego „Gdy tak siedzimy nad bimbrem” z następującą frazą: „Gdzieś niedaleko/Patrol jednego z nas zatrzymał/Pijemy jego zdrowie/W więzieniu to mu się przyda”. Symbolem fryzjerskiego lockdownu zostanie zapewne jednak inny krótki hip-hopowy utwór Artura Andrusa, który powstał w ramach akcji #hot16challenge2. Był on wyrazem naszych lęków i najskrytszych pragnień związanych z końcem epidemii COVID-19. „Jak się wreszcie świat pozbiera, jak się przyszłość wypogodzi, będę siedział u fryzjera – osiem godzin!”.
Więcej możesz przeczytać w 7/2020 (58) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.