Słaba waluta szkodzi i pomaga

© Shutterstock
© Shutterstock 36
Złotego wzmacniały zrównoważony bilans wymiany z zagranicą, wyższe niż w strefie euro stopy procentowe i głębsza deflacja. Ściągały zaś w dół słaby napływ funduszy unijnych, niepewność inwestorów co do dalszej polityki gospodarczej państwa i ogólnie nie najlepszy klimat na rynkach wschodzących. Jest skądinąd nadzieja, że nasza waluta zdrożeje.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 1/2017 (16)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Po wejściu krajów Europy Środkowej do UE ich waluty zaczęły się szybko umacniać. Ekonomiści tłumaczyli to tzw. efektem Balassy-Samuelsona i uważali, że ta prawidłowość będzie trwała, dopóki wydajność pracy w nowych państwach Unii będzie rosła szybciej niż w starych. Polski złoty od 2004 do 2008 r. zyskał wobec euro ok. 50 proc. Umacniały się też czeska korona i węgierski forint, choć wolniej. 

Światowy kryzys finansowy spowodował jednak gwałtowne załamanie się walut  krajów Europy Środkowej. Złoty osiągnął swoje maksimum 28 lipca 2008 r., a potem, aż do lutego 2009 r., nieustannie tracił na wartości – w sumie 32 proc. Od 2009 r. nie ma stabilnego trendu jego kursu: nie idzie ciągle w górę, ale nie ma również gwałtownych spadków. Dziś złoty jest słabszy w stosunku do euro o 26 proc. w porównaniu z lipcem 2008 r., kiedy był historycznie najmocniejszy. W stosunku do dolara stracił aż 49 proc. swej wartości, a wobec franka szwajcarskiego ponad połowę. 

Jeżeli jednak za punkt odniesienia weźmiemy luty 2009 r., dziś nasza waluta jest mocniejsza w stosunku do euro o 8 proc. W stosunku do dolara najsłabsza była w styczniu 2016 r., zaś wobec franka w styczniu 2015 r., zaraz po tym, jak Szwajcarski Bank Narodowy przestał bronić kursu swej waluty. 

Dlaczego złoty spada lub rośnie

Analitycy finansowi starają się przewidzieć, jak w średnim okresie będzie się kształtował kurs złotego, ale to raczej wróżenie niż wiarygodne prognozy. Podobnie jak w przypadku większości walut, kurs ten jest płynny, kształtowany na rynku w zależności od popytu i podaży. Na jego poziom wpływa saldo bilansu handlowego Polski, napływ lub odpływ kapitału zagranicznego, w tym funduszy europejskich, stopy procentowe banku centralnego, a także sentyment na rynkach finansowych. Ten ostatni czynnik jest trudny do przewidzenia i wydaje się nie do końca racjonalny. W przeszłości były okresy, gdy złoty tracił na wartości tylko dlatego, że kłopoty finansowe przeżywały Turcja, Węgry, a nawet odległa Argentyna. 

Światowy kryzys finansowy miał swoje źródło w Stanach Zjednoczonych, a potem szalał w strefie euro. Ale efektem było osłabienie złotego. Wytłumaczenie jest proste. Inwestorzy mają ograniczone zaufanie do walut krajów zaliczanych do wschodzących. Gdy na rynkach, także tych rozwiniętych, zaczyna się niepokój, wycofują się z państw uważanych za mniej stabilne, przenosząc się do bezpiecznych schronów. Takim schronem wydaje się frank szwajcarski, który od czasu światowego kryzysu finansowego zyskał wobec euro 45 proc., a wobec dolara 5 proc. 

W ostatnim roku dolar umocnił się wobec euro, choć przez kilka lat tracił. To odwrócenie się trendu wynikało ze zmiany polityki banków centralnych: amerykańskiej Rezerwy Federalnej i Europejskiego Banku Centralnego. Fed zaczęła ograniczać swe zakupy obligacji na rynku wtórnym, a EBC właśnie rozpoczął takie operacje. Ponieważ dla złotego ważniejsze jest euro (znaczna większość handlu zagranicznego jest w nim rozliczana), wzmocnienie dolara spowodowało, że nasz pieniądz silniej tracił w stosunku do amerykańskiej waluty niż europejskiej. 

Wojny walutowe

Wiele krajów chce mieć walutę słabszą, gdyż to pomaga eksporterom. Przedsiębiorca ze strefy euro, sprzedając na rynek USA towar, który kosztuje go 1 tys. euro, wyceni go w Stanach na 1,1 tys. dol., bo kurs euro do dolara wynosi 1:1,1. Przed dwoma laty, gdy wynosił 1:1,4, ten sam towar wyceniał na 1,4 tys. dol. Dzięki osłabieniu euro produkty europejskie na rynku amerykańskim staniały, co było dodatkowym bodźcem dla eksportu z UE. 

Ta sama zależność dotyczy, rzecz jasna, także polskich eksporterów. Spadek wartości złotego w okresie kryzysu finansowego i światowej recesji był jednym z głównych czynników pozwalających utrzymać nasz wzrost gospodarczy. W 2009 r. polski eksport, liczony w euro, skurczył się prawie o 25 proc., liczony w dolarach – aż o 29 proc., ale liczony w złotych wzrósł o 4,5 proc., przyczyniając się tym samym do zwiększenia naszego PKB. Gdybyśmy rodzimy produkt krajowy liczyli w euro lub dolarach, okazałoby się, że w 2009 r. mieliśmy głęboką recesję. Ale nasze płace, zyski przedsiębiorców i dochody państwa liczone są w walucie krajowej. Obniżenie się wartości nabywczej naszych dochodów mogliśmy wówczas odczuć, podróżując za granicą. W kraju spadku nie było. 

Celowe osłabianie waluty, aby pomóc własnym eksporterom i gospodarce, jest postrzegane przez inne państwa jako działanie nie fair. W ten sposób można narazić się na restrykcje głównych partnerów handlowych, którzy mogą wydać wojnę walutową, czyli też osłabiać własną walutę. 

O manipulowanie walutą oskarża się Chiny, a także Japonię. W ciągu ostatniego roku chiński juan stracił do dolara prawie 8 proc. wartości. Państwo Środka, osłabiając swą walutę, ratuje się przed kryzysem, a w pewnym sensie stara się go eksportować do swego największego partnera handlowego, czyli USA. W Stanach działania Chin są od dawna krytykowane i tamtejsi politycy grożą restrykcjami, w tym nałożeniem na chińskie towary wysokich ceł. 

Kurs maleje, inflacja w górę

Słaba waluta cieszy eksporterów, ale martwi importerów, konsumentów produktów sprowadzanych z zagranicy, a przede wszystkim – firmy i osoby prywatne zadłużone w walutach obcych. Taniejąca waluta może być też przyczyną inflacji. Ta ostatnia na razie nam nie grozi, ale gdyby kurs złotego wobec euro i dolara drastycznie poszedł w dół, z pewnością stałaby się poważnym problemem. W 2009 r. recesja w Europie Zachodniej doprowadziła do spadku cen towarów i usług, czyli do deflacji. W Polsce, choć jej gospodarka też poważnie zwolniła, inflacja wzrosła do 4,5 proc., znacznie przekraczając cel inflacyjny wyznaczany przez Narodowy Bank Polski. Był to oczywiście efekt gwałtownego spadku kursu złotego. Rada Polityki Pieniężnej znalazła się w trudnej sytuacji. Inne banki centralne mocno cięły stopy procentowe, by w ten sposób stymulować wzrost gospodarczy. Ale w Polsce coraz wyższa inflacja uniemożliwiła podobną operację. RPP obniżyła wprawdzie stopy pod koniec 2008 r., ale pozostały one na znacznie wyższym poziomie niż w strefie euro. 

Większość polskiego eksportu jest rozliczana w euro, ale duża część importu w walucie amerykańskiej, w stosunku do której złoty w ostatnich latach osłabł bardziej niż wobec europejskiej. W dolarach rozliczamy zwłaszcza import ropy naftowej i gazu, a także eksport niektórych polskich surowców. Od połowy 2014 r. ceny ropy naftowej na rynkach międzynarodowych zaczęły gwałtownie maleć. Dziś, mimo trendu wzrostowego trwającego od kilku miesięcy, baryłka ropy jest przeszło 2-krotnie tańsza niż w czerwcu 2014 r. Spadek cen ropy prowadził wszędzie do obniżenia cen paliw płynnych. Litr benzyny, który w lipcu 2014 r. kosztował przeciętnie 5,5 zł, staniał pod koniec 2015 r. do 4,33 zł. Ten spadek byłby głębszy, gdyby w tym czasie dolar nie podrożał z 3,05 zł do prawie 4 zł. 

Wzrosty cen paliw, jakie obserwowaliśmy w październiku 2016 r., wynikały nie tylko z faktu, że drożała ropa, ale też stąd, że drożał dolar. W ciągu miesiąca złoty stracił do niego 2,5 proc. swej wartości. 

Zadłużeni w walutach

Jeśli ktoś w 2006 r. zaciągał 30-letni kredyt mieszkaniowy o wartości 200 tys. franków szwajcarskich, zadłużał się na 488 tys. zł. W ciągu 10 lat spłacił jedną trzecią kredytu i dziś jest winny bankowi „tylko” 133 tys. franków, lecz po przeliczeniu daje to 533 tys. zł. 

W lipcu 2016 r. gospodarstwa domowe miały długi nominowane w walutach zagranicznych w wysokości 39 mld euro, czyli 179 mld zł. Gdyby kurs euro wzrósł do 4,5 zł, dług gospodarstw domowych nominowany w walutach zagranicznych zwiększyłby się do 185 mld zł. 

Pod koniec I kwartału zadłużenie zagraniczne Polski – sektora rządowego i pozarządowego – wynosiło blisko 300 mld euro. Oczywiście nominowane było w różnych walutach, choć europejska przeważała. W relacji do PKB sięgnęło 73 proc. Nasze zadłużenie nie jest dramatycznie wysokie, ale ci, którzy mają zobowiązania w walutach obcych, marzą o umocnieniu złotego. 

Sprawa jest szczególnie delikatna dla sektora rządowego, czyli dla budżetu państwa. Dług publiczny przekracza 50 proc. PKB i istnieje ryzyko, że może w kolejnych latach przekroczyć 55 proc., co zmusiłoby władze do podjęcia nadzwyczajnych kroków naprawczych. 34 proc. długu publicznego jest nominowane w walutach zagranicznych. W końcu lipca było to 50,1 mld euro, 14,5 mld dol., 2,8 mld franków szwajcarskich i 412,6 mld jenów. Gdy kurs złotego osłabia się wobec euro o 10 gr, dług publiczny rośnie o 5 mld zł, czyli 0,275 proc. PKB. Ten ułamek może zadecydować o przekroczeniu progu 55 proc. Aby tego uniknąć, rząd, wykorzystując do tego podległy mu Bank Gospodarstwa Krajowego, często interweniuje pod koniec roku na rynku walutowym, by w ostatnim dniu roku (do którego odnoszą się statystyki długu), złoty był w miarę silny. Przypomina to zbijanie wagi przez boksera, który nie chce znaleźć się w wyższej grupie wagowej. 

Bez stałego trendu

Od października 2015 r. do października 2016 r. polska waluta staniała w stosunku do dolara o 6,5 proc., w stosunku do euro o 2,2 proc., a wobec franka o 2,6 proc. Nie jest to drastyczne osłabienie. W stosunku do najważniejszej dla nas waluty –  euro – kurs złotego wahał się od 4,21 do 4,49. Kilkakrotnie euro szło w górę, kilka razy spadało. Polską walutę wzmacniały zrównoważony bilans wymiany z zagranicą, wyższe niż w strefie euro stopy procentowe i głębsza deflacja. Ściągały zaś w dół słaby napływ funduszy unijnych, niepewność inwestorów co do dalszej polityki gospodarczej państwa i ogólnie nie najlepszy klimat na rynkach wschodzących – np. obawa o stan chińskiej gospodarki i wciąż nierozwiązany problem zadłużenia Grecji. 

W 2017 r. być może rząd przedstawi w Brukseli projekty, które pozwolą na szersze pozyskanie funduszy. To powinno wzmacniać złotego, choć do prognozy kursu trzeba podchodzić sceptycznie. Zawsze może się zdarzyć coś, czego dziś nie jesteśmy w stanie przewidzieć. 

 

My Company Polska wydanie 1/2017 (16)

Więcej możesz przeczytać w 1/2017 (16) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ