Raport Zielony Ład. Ty też możesz zarobić na zielonym

fot. Adobe Stock
fot. Adobe Stock
Choć wielu inwestorów uważa wciąż, że indeksy giełdowe ciągną w górę technologiczni giganci spod znaku Amazona i Facebooka, to szybciej od nich drożeją firmy, które mają szanse skorzystać na kolejnej rewolucji – zielonej.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2020 (63)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Nie minął nawet rok od szczytu klimatycznego w Katowicach, na którym prezydent Andrzej Duda tłumaczył uczestnikom, że węgiel jest zasobem strategicznym Polski dającym niezależność energetyczną w perspektywie najbliższych dwustu lat i gdy w październiku 2020 r. Wojciech Dąbrowski, prezes PGE, w towarzystwie wicepremiera, ministra aktywów Skarbu Państwa Jacka Sasina zadeklarował, że kierowany przez niego koncern zamierza osiągnąć neutralność klimatyczną do 2050 r. i całkowicie wygasić działalność związaną ze spalaniem węgla. Polska Grupa Energetyczna jest największym wytwórcą energii w Polsce, należy do niej 40 proc. rynku. Do osiągnięcia celu potrzebne są nie lada inwestycje zakrojone na 75 mld zł do 2030 r. To akurat tyle, na ile aktualnie wyceniane są wszystkie aktywa PGE, w tym węglowe. Mówiąc inaczej – grupa zamierza wykonać zwrot o 180 stopni. Podyktowany on został naciskiem społecznym – tłumaczył dziennikarzom Dąbrowski, ale powiedział coś jeszcze. – Banki nie są skore do kredytowania biznesu związanego z węglem. Jeśli nie zmienilibyśmy nic, za półtora roku ogłaszalibyśmy bankructwo.

Polska jest jednym z wielu krajów, które zamierzają przesterować swoją gospodarkę na neutralną klimatycznie, choć znaczącym stosunkowo niewiele na mapie emisji. Odpowiadamy za ok. 1 proc. emisji gazów cieplarnianych. 

Dlatego znacznie ważniejsza deklaracja napłynęła – zupełnie nieoczekiwanie – we wrześniu z Chin, które neutralność klimatyczną zamierzają osiągnąć do 2060 r. Oznaczałoby to 10-krotne zwiększenie mocy elektrowni słonecznych i 6-krotne elektrowni wiatrowych. Eksperci mają wprawdzie spore wątpliwości, na ile deklaracja ta jest możliwa do realizacji, ale jeśli nie faktyczna, to rewolucja mentalna już się wydarzyła, skoro najwięksi truciciele świata dostrzegają potrzebę zmian. Chiny odpowiadają wszak za niemal 29 proc. emisji dwutlenku węgla (i połowę zużycia węgla), a PGE Bełchatów jest największym emitentem gazów cieplarnianych w Europie. Kolejny bastion zwolenników paliw kopalnych padnie najprawdopodobniej po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich i parlamentarnych w USA. Z kolei najbardziej postępowa w tej dziedzinie Unia Europejska zapowiedziała zrewidowanie planów ograniczenia emisji dwutlenku węgla. W 2030 r. mają być one mniejsze o 60 proc. (a nie o 50 proc. jak dotychczas zakładano) w porównaniu z 1990 r.

Ile to będzie kosztowało

Cele są ambitne, a ich realizacja krytycznie ważna dla stabilności klimatu na planecie, a zatem i dla życia obecnych i przyszłych pokoleń. Ich realizacja nie będzie tania. International Renewable Energy Agency (IRENA) szacuje koszt inwestycji w przebudowę źródeł energii na 110–130 bln dol. do 2050 r. (większa kwota w scenariuszu głębokiej dekarbonizacji), co dawałoby 4,3 bln dol. rocznie, z czego 80 proc. miałoby przypaść na wytwarzanie i przesyłanie energii. Obecnie światowy PKB to niespełna 88 bln dol. (za 2019 r. – dane za Bankiem Światowym). Oznacza to, że wydatki na zieloną energię miałyby sięgać do 5 proc. światowego PKB co roku. 

A na energetyce rewolucja się przecież nie kończy. Produkcja energii i ciepła odpowiada za 25 proc. emisji dwutlenku węgla. Niemal równie duży udział, bo 24 proc., ma rolnictwo i gospodarka leśna (rolnictwo odpowiada za 4 proc. światowego PKB), 21 proc. to działania przemysłu, 14 proc. transportu, natomiast 6 proc. budownictwa. Każda z tych branż musi przygotować się do działania w nowym, zielonym rygorze.

Stąd też definicja zielonego ładu ma znaczenie dużo większe niż tylko produkcja i przesył energii, ale obejmuje także działania środowiskowe (np. produkcja ekologicznej żywności) i społeczne (np. wpływające na poprawę stanu zdrowia).

Przebudowa gospodarki na zeroemisyjną, przyjazną dla środowiska i – w nowym znaczeniu tego słowa – także człowieka, wymagać będzie inwestycji i zmiany przyzwyczajeń konsumentów. Odejście choćby od masowej produkcji żywności na rzecz produkcji lokalnej i zgodnej z określeniem BIO oznacza nie tylko inwestycje, lecz także wydatki konsumentów. 

Czy da się na tym zarobić

Biorąc pod uwagę, od jak dawna temat konieczności inwestycji w neutralność klimatyczną jest podnoszony, można się tylko dziwić, że moda na tego rodzaju inwestycje dopiero się kreuje. Do końca 2018 r. jeden z najpopularniejszych ETF tego typu (ETF – Exchanged Traded Fund, czyli fundusz zarządzany pasywnie, który stara się tylko odwzorować zachowanie indeksu, który śledzi) – Ishares Global Clean Energy w zasadzie stał w miejscu przez cztery lata od utworzenia. W 2019 r. zyskał jednak 36 proc. 

Prawdziwym przełomem okazał się 2020 r. Inwestujący na tym rynku również ponieśli straty w czasie marcowej paniki, ale od dołka przedwiosennej wyprzedaży do końca października wspomniany ETF zyskał 115 proc. W tych samych okresach indeks S&P 500 mierzący zachowanie akcji 500 największych przedsiębiorstw notowanych w Nowym Jorku, który był najlepiej zachowującym się dojrzałym rynkiem, wzrósł odpowiednio o 29 proc. i o 49  proc. Indeks akcji spółek czystej energii okazał się więc znacznie mocniejszy niż spółki tradycyjnej gospodarki. 

Nie dość jednak na tym – indeks giełdy spółek technologicznych Nasdaq 100 zyskał w tym czasie odpowiednio 38 proc. (w 2019 r.) i 62 proc. (od dna paniki w marcu do końca października). A przecież nie jest tajemnicą, że to spółki cyfrowej gospodarki dźwigały na sobie ciężar hossy z 2020 r. (przerywanej przez pandemię).

Ważne ograniczenie śladu węglowego

Inwestycje w ochronę środowiska to nie tylko energetyka odnawialna. Jest to pojęcie znacznie szersze i obejmuje np. zarządzanie odpadami (recykling). ETF związany z tym sektorem (VanEck Vectors Enviromental Services) nie odstaje w tym roku od zachowania S&P, a od dołka poprzedniej bessy (z 2009 r.) powiększył wartość 4-krotnie (S&P 500 nawet 4,5-krotnie). Jednakw składzie tego funduszu znajdziemy spółki, które radzą sobie znacznie lepiej niż inne. 

Firma Darling Ingridients, która zajmuje się m.in. produkcją i dystrybucją ekologicznej żywności, ale także odbiorem zepsutej żywności, od dna covidowej hossy powiększyła wartość rynkową 4-krotnie. Ten i inne przykłady pojedynczych firm, takich jak Tesla, której akcje podrożały 12-krotnie na przestrzeni 10 miesięcy (od października 2019 r. do sierpnia 2020 r.), pokazują, jakie możliwości drzemią w rynku i jak silny może on się stać, jeśli inwestycje środowiskowe z planów zmienią się w realizowane przedsięwzięcia. Ale jest też i niebezpieczeństwo – firm oferujących wyspecjalizowane produkty jest niewiele, a w spółki spełniające kryteria zielonego ładu chce inwestować coraz większa grupa inwestorów, co naturalnie grozi powstaniem spekulacyjnej bańki.

Bezpieczniejsze od akcji mogą okazać się tzw. zielone obligacje (ale także tzw. zrównoważone – nie każdy emitent ma możliwość przejścia na czystą energię, ważne jest jednak także ograniczanie śladu węglowego). Odpowiadają one obecnie za 3,5 proc. światowego rynku emisji obligacji, ale ten rynek szybko rośnie – o 50–60 proc. rocznie w ostatnich dwóch latach. Indeks zielonych obligacji mierzony przez S&P zachował się w czasie marcowej paniki wyraźnie lepiej nawet od indeksu obligacji o ratingach inwestycyjnych, a później szybciej odrabiał straty, co uczynił z nawiązką.

Zwycięzców będzie garstka

Wymienione przykłady dają pewne wyobrażenie o ograniczonych możliwościach inwestycji z punktu widzenia polskiego inwestora. W Polsce emisję zielonych obligacji przeprowadziła jak dotąd tylko jedna firma (Cyfrowy Polsat), zrównoważone obligacje wyemitował Tauron (ich oprocentowanie wzrośnie, jeśli Tauron nie ograniczy emisji dwutlenku węgla o 2 proc. rocznie i nie zwiększy udziału źródeł odnawianych w miksie energetycznym o 8 proc. rocznie); ich emisję planuje PKN Orlen. Na rynku akcji powoli rośnie grupa firm, które chcą skorzystać na modzie na zieloną energię. Najbardziej znaną firmą w tym segmencie jest Columbus Energy z New Connect, którego kapitalizacja sięgnęła w sierpniu 4,5 mld zł (na koniec października było to już 1,6 mld zł), przy aktywach wycenionych na 239 mln i 53 mln zł rocznego zysku EBITDA. Przy szybko rosnącej spółce wycena na poziomie 30x EBITDA może wydawać się właściwa (dla dojrzałych firm będzie to raczej 7-8x EBITDA), ale 90x EBITDA rynek uznał za przesadę. Kurs akcji startował z 1,4 zł w wakacje 2019 r., by rok później sięgnąć 110 zł (39 zł na koniec października 2020 r.). Znajdzie się z pewnością wielu przedsiębiorców chętnych, by powtórzyć sukces Columbusa, ale inwestorzy powinni zachować ostrożność. Każda moda przynosi wiele chybionych przedsięwzięć, spółek, które przejdą wieloletnią drogę podobną do Amazona, Apple czy CD Projektu będzie garstka. 

Czy więcej sensu może mieć inwestycja w akcje państwowych gigantów energetycznych, które zadeklarowały zamiar przejścia na zieloną stronę mocy? Ich finanse są stabilne, a możliwości inwestowania we własne źródła odnawialnych energii daleko większe. Ich akcje kosztują jedną czwartą (PGE) lub jedną trzecią (Tauron) tego, co w szczycie z 2015 r. I choć obie firmy wyceniane są na 20 proc. ich wartości księgowej (na 1 zł wydany na akcję przypada 5 zł ich majątku. W przypadku Columbusa proporcje są inne – na jedną złotówkę w akcjach przypadają cztery grosze majątku…). Obie cechuje także niski poziom zadłużenia, co daje możliwości finansowania inwestycji bez sięgania po emisje akcji, a inwestorzy podchodzą do ich papierów z rezerwą. W ich przypadku duże znaczenie ma polityka (nie przypadkiem akcje tanieją od wyborów z 2015 r.) i coraz mniejsze znaczenie GPW w europejskiej hierarchii rynków akcji.

Dlatego, z punktu widzenia inwestora z Polski, optymalnym rozwiązaniem wydaje się wejście z inwestycjami na rynki zagraniczne. Wystarczy do tego rachunek maklerski umożliwiający inwestycje na zagranicznych rynkach (czyli prawie każdy) i wybór odpowiedniego ETF, które można kupować i sprzedawać tak jak każde inne akcje. Wśród polskich towarzystw inwestycyjnych, na razie nie ma produktu związanego z zielonym ładem. Taką ofertę mają fundusze zagraniczne, także dostępne u polskich dystrybutorów. Zakup zagranicznego ETF czy zagranicznego funduszu inwestycyjnego wiąże się z ryzykiem kursowym – słabnący złoty oznacza wzrost zysków, a spadające kursy walut to niższe zyski z takiej inwestycji.

My Company Polska wydanie 12/2020 (63)

Więcej możesz przeczytać w 12/2020 (63) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ