Paulina Kirschke: "W Polsce łatwiej wypromować startup niż fundację" [WYWIAD]

Zajęcia organizowane przez Fundację im. Julii Woyk
Zajęcia organizowane przez Fundację im. Julii Woykowskiej, fot. materiały prasowe
Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że praca w fundacji jest normalną pracą. Przez wiele lat funkcjonowałam w szeroko rozumianym biznesie, dlatego nigdy nie chciałam tworzyć organizacji społecznej, która byłaby taką „fundacją popołudniową”, gdyż każda zmiana społeczna wymaga ciągłej pracy u podstaw - mówi Paulina Kirschke, prezeska Fundacji im. Julii Woykowskiej.

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Przykład działalności Jurka Owsiaka i Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy pokazuje, że dużej części społeczeństwa nie mieści się w głowie, że na pracy w ramach fundacji też można zarabiać pieniądze. Nie ma pani wrażenia, że „fundacja” i „biznes” to pojęcia niemożliwe w Polsce do pogodzenia?

Rzeczywiście, ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że praca w fundacji jest normalną pracą. Przez wiele lat funkcjonowałam w szeroko rozumianym biznesie, dlatego nigdy nie chciałam tworzyć organizacji społecznej, która byłaby taką „fundacją popołudniową”, gdyż każda zmiana społeczna wymaga ciągłej pracy u podstaw. NGOs-y w naszym kraju generalnie mają problem z wizerunkiem związanym z finansami.

Dlaczego?

Fundacje nie potrafią mówić o tych sprawach. Większość takich podmiotów siedzi cicho, robi dobrą robotę, ale kompletnie leży marketing, bo na niego nie starcza już po prostu sił i środków. Świetnie działających NGOs-ów jest mnóstwo, robią fantastyczne rzeczy, ale w ogóle ich nie widać, bo dla Polaków fundacja kojarzy się jedynie z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy, Caritasem i Polską Akcją Humanitarną.

Może takie organizacje po prostu nie widzą potrzeby chwalenia się osiągnięciami. Robią swoje i to wystarcza.

Problem leży trochę po stronie mediów, które opisują fundacje jako takie stowarzyszenia po cichu siedzące w dziuplach. Podam przykład: w Poznaniu kulturę wspiera kilkaset organizacji społecznych. Urząd miasta przyznaje wprost, że gdyby nie takie podmioty, działań kulturalnych w mieście byłoby bardzo mało. Tymczasem świadomość mieszkańców dotycząca tych procesów jest w zasadzie zerowa.

Wskazałbym inny problem związany z mediami – ilekroć mówi się o fundacjach, to głównie w kontekście afer. Często słyszymy, że jakaś organizacja wyciągnęła od ludzi pieniądze, a następnie zniknęła.

Musimy przede wszystkim zrozumieć, że organizacje społeczne to nie tylko zbieranie funduszy na leczenie chorych dzieci czy pomoc zwierzętom – to działania w najróżniejszych obszarach. Od tego roku jestem przewodniczącą komisji dialogu obywatelskiego przy pełnomocniczce prezydenta miasta ds. polityki równościowej – ciała zrzeszającego poznańskie organizacje społeczne. W komisji jest ponad trzydzieści podmiotów zajmujących się przeróżnymi kwestiami: aktywizacją ludzi ze spektrum autyzmu, prawami osób LGBT, większą obecnością kobiet w życiu publicznym. Ogląd dotyczący tego, czym zajmują się fundacje i stowarzyszenia musi się zmienić. Zdecydowanie łatwiej jest być w Polsce startupem, który kojarzy się przecież z innowacyjnością i super zdolnymi młodymi ludźmi.

Startupy udowadniają, że da się połączyć misyjność z rentownością. A fundacje?

Profesjonalne fundacje i przedsiębiorstwa społeczne łączą w sobie idee przeprowadzenia zmiany społecznej i pozyskania środków na ten cel, dlatego my bierzemy udział również w konkursach grantowych organizowanych przez samorządy. Prowadzimy przecież zadania, które powinny być finansowane ze środków publicznych, jak np. edukacja herstoryczna, opowiadanie o udziale kobiet w polskich powstaniach czy budowaniu tożsamości naszych miast i miasteczek. Nie odżegnujemy się również od działań, które mają zachęcić do partycypacji mieszkańców i mieszkanek, bo to bardzo ważny element budowania społeczeństwa obywatelskiego. Wspieranie finansowe czy wolontariackie zmiany społecznej nie jest jeszcze w Polsce bardzo popularne, ale mamy nadzieję, że i to się zmieni.

Kiedy zakładałam fundację, dla mnie jasne było, że będziemy prowadzić działalność gospodarczą – finanse powinny się spinać. Profesjonalne zachodnie fundacje to miejsca pracy dla wielu osób, więc tabelki excelowe muszą się zgadzać, nie można sobie pozwolić na brak płynności finansowej. Połączenie misji z kasą dla wielu ludzi jest abstrakcyjne, a przecież współcześnie normalne jest, że coraz więcej firm realizuje CSR-owe działania, ponieważ widzą, że one są potrzebne, a zmiana społeczna nie następuje przecież za darmo. Współpracują z nami specjalistki z ogromnym doświadczeniem. Zarówno ja, jak i moja koleżanka z którą tworzymy fundację - Agata Kominiak - mamy ponad 20-letnie doświadczenie zawodowe. Robimy to, na czym znamy się najlepiej, tylko że zamiast pracować w biznesie, współpracujemy z biznesem i wspieramy wspólnie zmiany społeczne.

Od początku miała pani konkretny biznesplan czy jednak w decyzji o starcie fundacji więcej było ryzyka?

Na fundację czy stowarzyszenie trzeba mieć dobry pomysł. Przed założeniem fundacji zrobiłam dokładny reaserch i zdałam sobie sprawę, że w Polsce działa niewiele organizacji mających na celu wsparcie i wzmacnianie dziewczyn oraz kobiet, po to, aby w większym stopniu były w stanie uczestniczyć w życiu publicznym. Oczywiście te obserwacje nie wzięły się z powietrza, ale z moich wcześniejszych doświadczeń. Ryzyko również było, jednak raczej związane z murem niechęci. Obawiałyśmy się głosów w stylu: „ale o co wam chodzi? Gadacie głupoty - przecież kobiety mogą brać udział w wyborach, wszystko możecie robić”.

Jak wygląda poszukiwanie partnerów do współpracy?

Obecnie większość projektów realizujemy w taki sposób, że patrzymy, które firmy w swojej CSR-owej polityce są zbieżne z naszym profilem, a następnie zapraszamy je do wspólnego działania. Zazwyczaj wychodzimy już z gotowym projektem. Z drugiej strony, z racji, że jesteśmy coraz lepiej rozpoznawalne, zaczynają się do nas zgłaszać inne podmioty chcące zrobić coś dla kobiet, zwłaszcza w okolicach 8 marca.

Przedsiębiorstwa traktują was z należytą uwagą czy raczej z obojętnością, bo działania CSR-owe są dla nich takimi, które po prostu trzeba odhaczyć?

To zależy. Często współpracujemy z największymi firmami, które mają świadomość dotyczącą odpowiedzialności społecznej. Zanim zrealizujemy wspólnie jakiś projekt, rozmowy często toczą się miesiącami – wypracowanie kompromisu jednak trochę trwa. Ale ja bardzo doceniam takie dyskusje, bo dzięki nim wiemy, jakie dokładnie organizacje mają zapotrzebowanie.

No i na co jest generalnie to zapotrzebowanie? NGOs-ów działa obecnie mnóstwo, kolokwialnie mówiąc – firmy mają w czym wybierać. Ostatecznie do podjęcia współpracy przekonuje ich wizja danej organizacji społecznej czy jednak to, że ona działa sprawnie, z poszanowaniem procesów biznesowych?

Przede wszystkim, ze światem biznesu dosyć trudno zapoczątkować kontakt, jeśli osób odpowiedzialnych w firmach za CSR nie zna się z wcześniejszych współprac. Przedsiębiorstwa, z którymi realizujemy wiele pomysłów to często podmioty, z którymi miałam już kiedyś styczność. Tak dotarłyśmy np. do Nokii. Jeśli miałabym coś doradzić organizacjom społecznym to dbanie o własną sieć kontaktów. Na biznes nie można się obrażać, gdyż często jest tak, że przez dłuższy czas nic się nie dzieje, nikt się nie odzywa, ale później bach – rozmowa się wywiązuje, zaczynają się wspólne działania. Firmom zależy na tym, żeby po drugiej stronie był odpowiedzialny partner, dlatego naszej fundacji bardzo pomaga fakt, że jej twórczynie wywodzą się ze świata biznesu. Często słyszę: „lubimy z wami współpracować, bo wiecie o co chodzi!”.

Spółki gamingowe bardzo często zatrudniają świetnych menedżerów, potrafiących zarządzać ludźmi i procesami, ale totalnie nie znających się na tworzeniu gier. I to się w większości przypadków całkiem nieźle sprawdza. Czy w fundacjach jest możliwy podobny model – przewodzi jej doskonale obeznany organizacyjnie prezes, ale w ogóle nieutożsamiający się z wizją?

Potrafię sobie wyobrazić taką sytuację w przypadku największych stowarzyszeń. Ludźmi trzeba zarządzać w określony sposób, projektów należy pilnować, więc jeśli tylko organizacja ma budżet na takiego fachowca, to niech korzysta z jego umiejętności. Natomiast gdybym ja miała oddać zadania komunikacyjne osobie, która nie czuje tego, czym się zajmujemy, to zdecydowanie miałabym z tym problem. Serce do pracy jest naprawdę bardzo ważne!

Na jakich projektach będziecie skupiać się w najbliższych miesiącach?

Stworzyłyśmy Akademię Woykowskiej, gdzie warszataty prowadzą fantastyczne specjalistki, np. Kinga Dębska, która opowiada o tym, jak być liderką w męskim świecie. W liceach organizujemy spotkania, podczas których wzmacniamy u dziewczyn cechy miękkie, aby mogły iść w świat z większą odwagą. Tworzymy też grę planszową pt. „Dziewczyny rządzą”, żeby pokazać, że zarządzanie spółkami czy w samorządach może być także kobiecą domeną i drogą do sukcesu. Realizujemy wiele najróżniejszych działań, dzięki czemu docieramy do wielu środowisk, a to też jest bardzo istotne. Szukamy na przykład firm, które zechciałyby sfinansować warsztaty programowania dla emigrantek, miedzy innymi z Ukrainy. Zapewniam, że jeszcze wiele się z naszej strony wydarzy!

ZOBACZ RÓWNIEŻ