Reklama

Nowe premium, czyli małe auta we flotach

Peugeot 308
Peugeot 308 ma wyposażenie bogatsze niż limuzyny sprzed kilku lat. To oczywiście podwyższa cenę takiego samochodu / Fot. mat. pras.
Flotowe auta to nieduże samochody z niezbyt wyszukanym wyposażeniem. Widujemy na ulicach oklejone firmowym logo Škody Fabie, Ople Corsa czy Hyundaie i20. Zachodzi jednak zmiana: ceny aut rosną, poprawia się wyposażenie, a pracownicy chcą wygodniejszych narzędzi pracy.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 1/2026 (124)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Reklama

Rosnące ceny samochodów, coraz bardziej restrykcyjne normy emisji spalin oraz bezpieczeństwa, wielki skok technologiczny – to wszystko sprawia, że nawet nieduże samochody popularnych marek osiągnęły obecnie poziom, który kilka lat temu był domeną klasy premium. Teraz nawet popularne marki mogą poszczycić się modelami, które mają bardzo bogate wyposażenie, a jakość ich wykończenia jest na naprawdę bardzo wysokim poziomie. Dla wielu menedżerów flot to może być problem, bo w zasadzie na rynku nie ma już aut za rozsądną cenę. I to mimo tegorocznych, nieznacznych spadków cen. Sytuacji nie zmieniają też nieliczne wyjątki, jak choćby niektóre modele Dacii oraz małe auta z Chin.

Segment budżetowy znika

Jeszcze sześć, siedem lat temu kompaktowego Volkswagena Golfa w rozsądnej wersji można było kupić za 70-80 tys. zł. W 2025 r. nie ma takiej możliwości. Ceny kompaktowych aut są nawet o 40-50 proc. wyższe, a bogato wyposażone samochody pokroju Kii Cee’d, Toyoty Corolli czy Peugeota 308 kosztuję ponad 150 tys. zł. Kiedyś za te pieniądze można było kupić komfortowego Volkswagena Passata, a więc auto klasy średniej.

Zresztą za małe pieniądze nie da się już kupić nawet tzw. miejskich samochodów, które niegdyś dominowały w dużych flotach. Dziś nawet takie modele, jak Škoda Fabia, Opel Corsa, Renault Clio czy Hyundai i20 kosztują ponad 70 tys. zł i to w wersjach z najsłabszymi silnikami i ubogim wyposażeniem. Wystarczy kilka dodatków, więcej koni mechanicznych i inny niż podstawowy lakier, by zbliżyć się do kwoty rzędu 100 tys. zł. Dla wielu przedsiębiorców taka kwota za małe auto to nie jest wydatek bez znaczenia.

Producenci tłumaczą jednak, że nie mogą już sprzedawać samochodów naprawdę tanich. Dlaczego? Koszty produkcji wzrosły, obowiązkowe wyposażenie wymagane przez regulacje UE też jest drogie, a wymagania użytkowników wzrosły. Teraz nawet w miejskim, tanim samochodzie musi być ekran systemu multimedialnego, niezbędny system głośnomówiący do telefonu oraz interfejs umożliwiający podłączenie smartfona do dużego ekranu. To też kosztuje. Istotny jest także komfort. Pewnie niektórzy pamiętają, że jeszcze dekadę temu klimatyzacja i automatyczna skrzynia w miejskim aucie to był niewyobrażalny luksus. Dziś to w zasadzie standard.

Wyposażenie jak w klasie premium

Widać to na konkretnych przykładach. Teraz w samochodach kompaktowych w zasadzie zawsze w standardzie mamy bardzo rozbudowane systemy wsparcia kierowcy. Nie trzeba już upominać się o aktywny tempomat, asystenta utrzymania pasa ruchu, czy też o liczne systemy antykolizyjne (samoczynnie hamujące w razie wykrycia przeszkody). Zwykle w pakiecie dostaniemy też układ wykrywający pieszych, rowerzystów oraz samochody znajdujące się w tzw. martwym polu bocznych lusterek. To wszystko ułatwia kierowanie autem, ale też sporo kosztuje. Kiedyś, gdy te systemy wymagały jeszcze dopłaty, sam aktywny tempomat (z radarem mierzącym odległość do innych aut) kosztował dobre kilka tysięcy złotych.

Klienci doceniają też różne gadżety. Tak realnie nikt przecież nie potrzebuje efektownego, diodowego oświetlenia wnętrza, jednak wiele osób docenia, gdy można w kabinie włączyć takie ambientowe oświetlenie, którego barwę można zmienić z poziomu systemu multimedialnego. Ten ostatni to też nie jest przecież coś, bez czego nie da się poruszać po drogach. A jednak niemal każdy chce mieć na środku kokpitu przynajmniej 10-calowy ekran podłączony do odpowiednio szybkiego komputera, który zapewni sprawne działanie systemu i ładną szatę graficzną. Warto dodać, że jeszcze dekadę temu rozbudowane multimedia rzadko kosztowały mniej niż 10 tys. zł. A tymczasem w coraz większej liczbie modeli mamy też cyfrowe, konfigurowalne wskaźniki zamiast zwykłych tarcz ze wskazówkami pokazującymi aktualną prędkość oraz obroty silnika.

Na tym jednak nie koniec. Unijne normy emisji spalin wymuszają stosowanie coraz droższych rozwiązań w samych silnikach. Na popularności zyskują zatem napędy hybrydowe, ale również „miękkie” hybrydy, czyli jednostki spalinowe, korzystające ze wspomagania elektrycznego silnika o małej mocy. Te rozwiązania faktycznie obniżają zużycie paliwa, co jest ważne dla aut flotowych, ale także zwiększają koszt produkcji.

Dobrym przykładem ewolucji, jaką przechodzi teraz rynek motoryzacyjny, nawet w segmencie popularnych marek, jest choćby Toyota Corolla – kiedyś budowana dla flot, jako auto niezawodne, oszczędne i dość proste, teraz zaś ma w standardzie bogate wyposażenie oraz świetny, hybrydowy napęd. Podobnie jest i w przypadku Volkswagena Golfa, który w wersjach takich jak Style lub R-line ma niewiele wspólnego z ubogo wyposażonym modelem, który trafiał do flot jeszcze kilka lat temu.

Podobnie dzieje się w segmencie B. Weźmy choćby popularną Toyotę Yaris. Kiedyś często kupowano tani wariant z małym silnikiem na benzynę i podstawowym wyposażeniem. Teraz Yaris ma tylko oszczędny, hybrydowy napęd i standardową w jego przypadku automatyczną skrzynię biegów. Większość małych aut wyposażona jest, i to nawet w podstawowych wersjach, w zaawansowane systemy bezpieczeństwa, dotykowe ekrany i internetową łączność.

Skok cen

Okazuje się, że znaczny wzrost cen samochodów w ostatnich latach jest wprawdzie problemem dla osób odpowiadających za floty, ale też szansą na bardziej efektywne wykorzystanie środków transportu. Przykładowo, więcej systemów wspomagających kierowcę to wyższy poziom bezpieczeństwa pracowników, a zatem i mniejsze ryzyko wypadków. To z kolei oznacza mniej przestojów i lepsze wykorzystanie posiadanej floty. Auta rzadziej będą odstawiane do warsztatu.

Większy komfort może również wpływać na poprawę efektywności pracowników. Dla wielu sprzedawców samochód to przecież drugie biuro (a czasem i pierwsze), w którym każdego tygodnia spędzają wiele godzin. Dobrze wyposażone auto można też przedstawić pracownikowi jako kolejny benefit.

Poza tym, dość bogate wyposażenie zgodne z wymogami rynku oznacza mniejszą utratę wartości, a to zwiększa wartość rezydualną i ostatecznie korzystnie wpływa na łączne koszty posiadania (TCO – total cost of ownership). Kiedyś auta z flot bywały trudne do zbycia właśnie ze względu na ubogie wyposażenie.

Kolejna kwestia: nowoczesne napędy. Szczególnie w przypadku hybryd możemy liczyć na niższe spalanie, zwłaszcza w mieście. Oszczędny silnik ma zatem dobry wpływ na wspomniany kosz eksploatacji. Co więcej, niektóre hybrydy, jak np. te stosowane przez Toyotę, słyną ze swojej niezawodności ze względu na dość prostą konstrukcję. To obniża koszty serwisu.

Wyższa cena samochodu nie musi zresztą zawsze oznaczać, że realny koszt dla firmy będzie o wiele większy. Zwykle małe i średnie przedsiębiorstwa korzystają z różnych sposobów finansowania floty. Na liście możliwych rozwiązań są najem długoterminowy, leasing oraz subskrypcja. W przypadku najmu oraz usług abonamentowych nie płacimy za posiadanie samochodu w długim terminie, lecz za jego eksploatację. Płacąc raty, spłacamy utratę wartości, koszt ubezpieczenia, podstawowego serwisu oraz prowizję sprzedawcy i instytucji finansowej. Po zakończeniu umowy po prostu oddajemy auto i bierzemy następne, całkowicie nowe. Sprzedaż używanego samochodu to problem dilera. To dobry sposób na utrzymanie mobilności w firmie bez zamrażania gotówki.

Problem czy szansa

Oczywiście wyższe ceny zakupu samochodów mają i złe strony. Przede wszystkim to większa nominalnie utrata wartości, a przez to także bardziej kosztowne raty. W praktyce dziś auto segmentu C kosztuje tyle, co samochód klasy premium średniej klasy dekadę temu. Nowoczesne finansowanie tylko częściowo niweluje tę różnicę. Kolejne sprawa: rosnące składki ubezpieczeniowe, które zwykle liczone są jako procent całkowitej ceny samochodu. I na koniec: wysokie koszty serwisu, bo przecież bardziej skomplikowane, naszpikowane technologią samochody są o wiele droższe w naprawach niż modele sprzed kilkunastu lat.

Pewnie dlatego firmy coraz częściej decydują się na i tak dość kosztowne samochody miejskie i kompaktowe, zamiast na droższe SUV-y i crossovery. Jeśli spojrzeć na statystyki sprzedaży, to spadki sprzedaży takich modeli powoli wyhamowują. To dlatego, że nowoczesna Corolla czy Golf dają poziom komfortu i technologie, jakie wcześniej stosowano głównie modnych, sporo droższych SUV-ach. Z punktu widzenia przedsiębiorców kompakty mają jeszcze jedną, istotną zaletę: statystycznie potrzebują na 100 km 1-1,5 l paliwa mniej niż porównywalne SUV-y. Przy znacznych przebiegach to oszczędność liczona w tysiące złotych.

Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że typowe hatchbacki segmentów B i C znikną z rynku, a wyprą je droższe crossovery i SUV-y. Teraz rynkowy trend powoli się odwraca. Małe, lecz świetnie wyposażone samochody pozostały na rynku, zdrożały, lecz mimo to są atrakcyjne zarówno dla flot, jak i klientów indywidualnych. Nie są już jednak wybierane dlatego, że są tanie, ale doceniamy ich komfort, niezawodność oraz bezpieczeństwo.

My Company Polska wydanie 1/2026 (124)

Więcej możesz przeczytać w 1/2026 (124) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

Reklama

ZOBACZ RÓWNIEŻ

Reklama
Reklama