La dolce vita

Słodycze
Słodycze / Fot. Shutterstock
Przyjemność zaklęta w małym ciasteczku, wykwintnej pralince inkrustowanej złotem, a nawet w niepozornej szarej kostce zwykłego cukru... Co sprawia, że niezależnie od przestróg medyków, wciąż sięgamy po słodycze? I ile jesteśmy gotowi za nie zapłacić.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2023 (99)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Owładnęła mną rozkoszna słodycz, odo- sobniona, nieumotywowana. Sprawiła, że w jednej chwili koleje życia stały mi się obojętne, klęski jego błahe, krótkość złudna; działała w ten sam sposób, w jaki działa miłość, wypełniając mnie kosztowną esencją; lub raczej ta esencja nie była we mnie, była mną. Przestałem czuć się miernym, przypadkowym, śmiertelnym – to Marcel Proust i jego „W poszukiwaniu straconego czasu”. A dokładnie opis tego, co się z pisarzem stało, gdy jako dorosły mężczyzna spróbował zamoczonej w lipowej herbacie magdalenki – małego francuskiego ciasteczka w kształcie morskiej muszelki. Magdalenka, którą znał z dzieciństwa, stała się przepustką do podświadomości i uchyliła drzwi do raju.

Psycholodzy uważają, że każdy z nas może doświadczyć efektu „magdalenki”, bo każdy z nas jako dziecko zajadał się jakimiś frykasami, których smak – nawet po latach – będzie wywoływał silne wspomnienia i przyjemne uczucia. Pytanie: Tylko dlaczego ten smak prawie zawsze jest słodki?

Nasza miłość do słodyczy wiąże się z pamięcią o pierwszym smaku, który poznajemy w życiu, bo słodkie jest przecież mleko matki. Węglowodany są także podstawowym źródłem energii pobudzającym produkcję serotoniny w mózgu, a więc hormonu szczęścia. Moda na walkę z kaloriami i antycukrowa propaganda niby mają zniechęcać do słodkości, ale – co tu kryć – sprawiają, że słodycze to jeszcze bardziej pożądany, bo zakazany owoc. Słodycze mogą dawać sporo przyjemności oraz umożliwiać delektowanie się chwilą.

Cukierniczka jak skarbonka

Kunsztowna i piekielnie droga pralinka właśnie to gwarantuje. Tym bardziej – to fakty – że cena cukru w tym roku podskoczyła aż o 38 proc., a kakao jest najszybciej drożejącym surowcem na nowojorskiej giełdzie.

Cukier jednak zawsze słono kosztował. Kiedyś był dużo cenniejszy niż dzisiaj i można go było nawet otrzymać w spadku. Ze względu na swoją wysoką cenę przechowywano go w małych skarbonkach, a więc cukiernicach zamykanych na kluczyk. Przez lata stanowiły one symbol luksusu i świadczyły o majętności domowników. Wyjmowanych z nich kawałków cukru – przypominających szlachetne kamyki – nie można było chwytać gołymi rękami. Było to zwłaszcza zakazane podczas biesiady przy suto nastawionym stole. Do tego celu służyły jedynie małe misternie zdobione szczypczyki.

Wszystko zaczęło się jednak najprawdopodobniej ok. 8000 r. p.n.e. od trzciny cukrowej rosnącej na terenach Nowej Gwinei. Dopiero za czasów Aleksandra Macedońskiego pojawiają się pierwsze wzmianki o cukrze, który mógłby być podobny do tego, który znamy dzisiaj. Oficer armii tego niezwyciężonego władcy – Nearchos opisał trzcinę cukrową jako roślinę, która daje miód, nie znał bowiem niczego innego. Warto wspomnieć, że przez bardzo długi czas w Europie wykorzystywano właśnie miód jako jedyną substancję służącą do słodzenia potraw i napojów.

Natomiast Pedanius, grecki lekarz, farmakolog i botanik, podczas swoich podróży w poszukiwaniu różnych medykamentów, opisał w swoim fundamentalnym dziele „De Materia Medica” skrystalizowany cukier i porównał go, o dziwo, do… soli. Stosowano go wówczas jedynie jako produkt medyczny i stąd wzięło się znane powiedzenie: „Nawet król łyżkami cukru nie jada”. To zaskakujące, że jeszcze w XIX w. trzcinę cukrową obszernie opisywano w podręcznikach poświęconych medycynie.

Już w średniowieczu natomiast wierzono w uzdrawiające moce tzw. manus christi – chrystusowej ręki, a więc zastygniętego syropu cukrowego w kształcie pałeczki albo dysku doprawionych zazwyczaj cynamonem, wodą różaną i fiołkami. Przepis na te słodkości znajdowano właśnie w księgach medyków a nie kucharzy. Miały zbijać gorączkę, leczyły z pasożytów, przywracały nadwątlone siły.

Najwięksi bogacze, podkreślając swoją pozycję społeczną, do syropu dosypywali sproszkowane perły lub płatki złota. Wykwintnie znaczy przecież drogo, a niekoniecznie smacznie. Henryk VIII, król Anglii, spożywał manus christi jako codzienną porcję swoich witamin.

Średniowiecze było okresem, w którym trochę zapomniano o słodyczach. Wyjątkiem były tu Włochy, gdzie kuchnia rozwijała się bardzo dynamicznie, budząc zazdrość i chęć naśladownictwa w innych krajach świata. Słodycze wracały tu do łask, ale nadal były zarezerwowane tylko dla najbogatszych. Robiono je, łącząc cukier z przyprawami i owocami oraz upatrywano się w nich nadal magicznych zdrowotnych właściwości. Miały one zapobiegać problemom przewodu pokarmowego.

Odrodzenie przynosi ze sobą prawdziwy rozwój przeróżnych słodkości i ich receptur, nie zmieniło się jednak najważniejsze – cukier nadal był bardzo drogi i zarezerwowany dla arystokracji. W XVI w. piekarze z Mediolanu opracowali przepisy na marcepan (stosowany do dzisiaj) oraz kruche bezy. Niedługo po nich pojawiła się pierwsza receptura na cukierki z kształcie pastylek.

Kiedy natomiast ceny cukru zaczęły spadać, dokonała się prawdziwa rewolucja na tym rynku. W XIX w. uruchomiono fabryki, które produkowały różne słodycze, w tym szereg różnego rodzaju cukierków. Warto przypomnieć, że pojawienie się krówek świat zawdzięcza Polakowi – Feliksowi Pomorskiemu – który poznawszy recepturę od swojego wuja rozpoczął ich własną, szeroką produkcję.

Prezent pierzastego węża

A jednak to nie krówki podbiły światowe podniebienia, ale czekolada. Historia tego produktu zaczyna się 4 tys. temu na półwyspie Jukatan, czyli tereny dzisiejszego Meksyku. Tam właśnie Olmekowie odkryli pierwsze krzewy kakaowca. Zaczęto spożywać jego ziarna, najpierw na surowo, a później w formie naparu. Jego pobudzające właściwości sprawiły, że mieszkańcy Ameryki Środkowej przypisywali mu boskie pochodzenie. Kakao miał bowiem podarować ludziom Quetzalcoatl – wielki pierzasty wąż. Syn Krzysztofa Kolumba, Ferdynand, w swoim dzienniku wspomina, jak po raz pierwszy zobaczył ziarna kakaowca podczas jednej z wypraw do Nowego Świata.

Ziarna zamorskiej rośliny przyjęły się następnie na dworze francuskim, gdzie spopularyzowała je królowa Anna Austriaczka. Stamtąd napój trafił do innych miejsc w Europie. W Londynie pierwszą pijalnię czekolady otwarto już w 1657 r. Mniej więcej w tym samym czasie Holendrzy zaczęli uprawiać krzewy egzotycznej rośliny na wyspach dzisiejszej Indonezji. Ówczesne kakao bardziej przypominało dzisiejszą pitną czekoladę. Podawano je z mlekiem, cukrem i utartym żółtkiem jaja, aby zachowało swoją gęstą konsystencję.

Przełom nastąpił w 1679 r., kiedy francuski kucharz marszałka du Plessis-Praslina wymyślił znane nam dziś wszystkim praliny. Natomiast dopiero 162 lata później w fabryce Brytyjczyka Josepha Frya powstała pierwsza tabliczka czekolady. Bardzo szybko stała się także dostępna nad Wisłą. W 1898 r. została założona przez Adama Piaseckiego najstarsza w Polsce fabryka cukiernicza. Kilka lat później uruchomił on Krakowską Fabrykę Cukrów i Czekolady A. Piasecki. Szybko stał się potentatem na rynku, a w jego fabryce powstawało ponad sto różnych produktów. W najlepszym momencie zakłady wytwarzały codziennie 1,5 tys. kg czekoladowych smakołyków. 40-letni wówczas krakowski król czekolady, zakochał się w jednej ze swoich pracownic – Danusi. W dowód miłości opracował recepturę czekoladki nadziewanej masą grylażową z cukru i zmielonych orzechów, o nazwie – co można łatwo przewidzieć – właśnie „Danusia”. Batonik można kupić do dziś.

Ciała przyjemność po mojej stronie

W tamtym okresie - lata 20. i 30. ubiegłego wieku – zwłaszcza przed Bożym Narodzeniem – następował istny wysyp reklam czekoladowych specjałów, które przecież miały wszystkim umilić te rodzinne wyjątkowe święta. Są warte przypomnienia. Ten pomysł był prosty. Pierwszy człon sloganu stanowiła nazwa firmowa – po prostu „Wedel” - a następnie pojawiały się różne jej dopełnienia: „Fabryka przyjemności”; „Dołącz do fali przyjemności”; „Poczuj dziecięcą radość”; „Razem smakuje lepiej”. Popularny był także slogan „Wedel czekolada – głębia przyjemności” i zabawna gra słów: „Ciała przyjemność po mojej stronie”.

Czekolada Wedla miała też łączyć skłóconych politycznie – jak zawsze – Polaków. Po wyborach w 1928 r. po Warszawie krążył anons: „Już ogłoszono tyle razy/ Wybory muszą być bez skazy/ Że każda lista miała wadę/ Wybrałem Wedla czekoladę”. Bo przecież: „Choć się na mnogie partie rodzina rozpada/ Zawsze wszystkich zjednoczy Wedla czekolada”.

Już ze współczesności wszyscy pamiętamy o sloganie Milki: „Podziękuj bliskim za magię świąt” oraz powiedzeniu: „A świstak siedzi i zawija je w te sreberka…”, które pojawiło się później w wielu różnych konotacjach. Historia tej słynnej czekoladowej firmy sięga prawie 200 lat. W 1825 r. w niemieckim mieście Neuenburg swoją pierwszą manufakturę otworzył szwajcarski cukiernik Philippe Suchard. Był świetny w swoim fachu, więc nic w tym dziwnego, że jego czekolada szybko podbiła serca lokalnych mieszkańców, a później cały świat. Jego sukces był związany z tym, że ówczesne słodycze smakowały zupełnie inaczej niż dziś. Były nieco cierpkie i miały ciemny kolor, gdyż nie dodawano do nich mleka. Dopiero w latach 90. XIX w. w firmie Sucharda powstały pierwsze tabliczki mlecznej czekolady, znacznie delikatniejszej i słodszej niż jej poprzedniczki. Wszystkie te wyroby były opatrzone nazwą „Suchard’s Alpen Milk Chocolate”.

Natomiast znana dziś wszystkim nazwa Milka pojawiła się w rejestrze nazw towarowych dopiero w 1901 r. Jest ona akronimem słów milch i kakao, co w języku niemieckim oznacza oczywiście mleko i kakao. Proste i genialne. Liliowe opakowanie przedstawiające łaciatą krowę rasy simentalskiej na tle wysokich gór pojawiło się znacznie wcześniej – logo to wymyślił sam Philippe Suchard, który uważał, że krowa kojarzy się nie tylko z mlekiem, ale też z jego rodzinną Szwajcarią i Alpami. W jego projekcie krowa miała jednak bardzo realistyczne biało-czarne łaty.

Ozdobiono ją fioletem o wiele lat później. Na ten pomysł wpadła w 1973 r. agencja reklamowa Young & Rubicam. O tym, jak bardzo nowy brand wdarł się do świadomości konsumentów, świadczą wyniki konkursu zorganizowanego w 1995 r. w Bawarii wśród tamtejszych dzieci. Zadanie było banalnie proste – miały tylko narysować krowę. Ponad 30 proc. zaprezentowało ją właśnie w abstrakcyjnych biało-fioletowych barwach.

Orzechy z Piemontu, ceny z kosmosu

Tabliczki zwykłej czekolady dostaniemy dziś w supermarketach na całym świecie. To już typowe, banalne i nudne. Czas więc na zupełnie nowe wyzwania!

Oto przegląd zmysłowej czekoladowej dekadencji. Za kilogram słodyczy z Exquisite Chocolates z Indii trzeba zapłacić 6 tys. dol., czyli ponad 25 tys. zł. Bywają robione na zamówienie. W ręcznie wykonanych pudełkach prezentuje się zaledwie 15 czekoladek w trzech różnych smakach, co ma symbolizować kolejne etapy ludzkiego życia. Ich specjalną recepturę stworzył – zdobywca gwiazdki Michelina – Philippe Conticini. Składniki czekoladek pochodzą z różnych części świata. Wśród nich znajduje się kawa uprawiana w regionie Gór Błękitnych na Jamajce, biała belgijska czekolada, a także orzechy laskowe z Piemontu.

W 2018 r. w Portugalii zaprezentowano najdroższą na świecie pojedynczą czekoladkę. Kosztowała prawie 9,5 tys. dol., a więc w przeliczeniu 40 tys. zł. W nadzieniu znalazła się wanilia z Madagaskaru oraz płatki złota. Pobito tym samym poprzedni rekord ustanowiony przez Fritza Knipschildta. Duńczyk stworzył czekoladkę wartą zaledwie 250 dol. Inny rekord – to czekoladowe jajo o wadze 50 kg sprzedane za 11 tys. dol.

Wreszcie pudding czekoladowy Fabergé, który także znalazł się w księdze rekordów Guinnessa, za jedyne 110 tys. zł. Twórcą niezwykłego przysmaku jest szef kuchni Marc Guibert, a można spróbować go w Wielkiej Brytanii. Pudding wykonany jest z aż czterech rodzajów ekskluzywnej belgijskiej czekolady. W jego skład wchodzi także kawior, jadalne złoto, znakomity szampan oraz brylant, który ma aż dwa karaty. Wygląd deseru stylizowany jest na jajko Fabergé, stąd też pochodzi jego nazwa.

Nie mają chleba, niech jedzą ciastka!

A co z innymi słodyczami? Okazuje się, że wypieki też potrafią osiągać horrendalne ceny. Takie np. paryskie Macaroons Pierre’a Hermé! Uważane są za najlepsze makaroniki na świecie. Można je zamówić u słynnego cukiernika w kilku smakach – ich najdroższa wersja kosztuje 7 tys. zł. Oczywiście taką cenę zapłacimy za makaroniki, które wychodzą spod ręki samego mistrza, który przez magazyn „Vouge” został nazwany „Picassem cukiernictwa”.

Żeby zjeść absolutnie niezwykłą muffinkę, trzeba udać się do Dubaju. Można ją dostać w Bloomsbury Café, a składa się z masła specjalnie sprowadzonego z Wielkiej Brytanii, organicznej mąki i wanilii. Dodatkowo ozdobiona jest wspaniałymi truskawkami. Jej powierzchnię pokrywa 24-karatowe złoto jadalne.

Wyjątkowego pączka o nazwie Krispy Kreme’s Luxe Donut dostaniemy w Wielkiej Brytanii. Jednak to nie jest jakiś tam zwykły donut, ponieważ jest wypełniony galaretką z luksusowego szampana Dom Perignon rocznik 2002. Ulubiony rocznik Bonda! Udekorowany płatkami złota pączek podawany jest również z „jadalnymi diamentami”. Deseru można skosztować w cukierni Selfridges Departament.

Na koniec babeczka Decadence D’Or, której cena wynosi ponad 3 tys. zł – to już Las Vegas. W jej skład wchodzi czekolada wykonana ze specjalnie wyselekcjonowanych ziaren kakaowca, które są bardzo delikatne w smaku i niezwykle rzadkie. Wnętrze ciastka nadziewane jest aromatycznym stuletnim likierem. Sposób podania jest równie zachwycający jak sam kunsztowny wypiek. To złota patera przybrana płatkami jadalnego złota oraz kropkami waniliowego kawioru z Tahiti. Mogłaby się na niej znajdować nawet głowa Jana Chrzciciela! Salome na pewno zatańczyłaby z radości.

Najdroższe na świecie praliny wykonane przy użyciu jadalnego złota, diamentów oraz wykwintnych trunków przypominają swoim wyglądem – i ceną – najprawdziwszą biżuterię. Tak też pokazała je w swoim filmie „Maria Antonina” Sofia Coppola. Francuska królowa w wielu scenach jest bowiem otoczona wspaniałymi słodyczami, które przypominają piękne klejnoty. Monarchini swoją doskonałą figurę i talię osy zawdzięczała bowiem bardzo specyficznej diecie składającej się właśnie z wykwintnych czekoladek i słodkich wypieków – zwłaszcza brioszek. Maria Antonina – choć przekazy są różne – zapisała się w annałach historii swoim słynnym powiedzeniem „Niech jedzą ciastka!”. Miała je wygłosiła na wieść o tym, że wielu paryżan nie ma co jeść, bo nie możne kupić chleba. Wówczas jednak we Francji obowiązywało prawo stanowiące, że w czasie głodu wszystkie piekarnie są zobowiązane do sprzedawania ciastek właśnie po cenie zwykłego chleba. Powiedzenie nie było więc raczej przejawem królewskiej pychy i wyniosłości oraz oderwania od rzeczywistości, lecz raczej swoistym przypomnieniem o zasadach prawniczego legalizmu.

Cukier krzepi? Cukier cieszy!

Przeciętny Polak – kierując się zatem wskazaniem Marii Antoniny - zjada obecnie rocznie ok. 4 kg ciastek. To sporo, jednak znacznie mniej niż przodujący pod tym względem na świecie Brytyjczycy. Rynek słodkich przekąsek i czekolady – jak oceniają eksperci – jest w Polsce wzrostowy. Ciągle popularny jest bowiem slogan wymyślony w 1931 r. przez pisarza Melchiora Wańkowicza dla Państwowego Monopolu Cukrowniczego. To oczywiście proste hasło: „Cukier krzepi”, które z dnia na dzień ozdobiło dworce i ulice niemal wszystkich naszych miast. Niczym wspaniałe bożonarodzeniowe dekoracje!

My Company Polska wydanie 12/2023 (99)

Więcej możesz przeczytać w 12/2023 (99) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ