Kręci mnie progres [WYWIAD]

fot. Michał Mutor
fot. Michał Mutor 75
Miałem 16 lat, kiedy stworzyłem swój pierwszy zespół. Był w nim czterdziestokilkuletni programista i grafik oraz marketingowiec – obaj przed trzydziestką. Największym wyzwaniem było ich znalezienie i przekonanie, by poświęcili czas na mój projekt – mówi 18-letni Krystian Gontarek, który pomysł na pierwszy startup pokazał w wieku 10 lat.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 8/2019 (47)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Co mówisz, kiedy stajesz przed publicznością?

Cześć jestem Krystian, mam 18 lat, wiem, że nie wyglądam na osobę, która ma duże doświadczenie w programowaniu i prowadzeniu startupów, ale zajmuję się tym od 10. roku życia. Realizuję własne projekty, które często są próbą rozwiązania codziennych problemów. Robię warsztaty z programowania dla rówieśników, aplikacje na iOS i zajmuję się web developmentem, czyli tworzeniem witryn i aplikacji internetowych – tak mniej więcej brzmi formułka, którą wygłaszam na powitanie podczas wydarzeń i warsztatów, które prowadzę. 

Podobno twoja działalność zaczęła się od tego, że chciałeś wiedzieć, dlaczego twój tata znika na weekendy. 

Mówił, że jeździ na wydarzenia startupowe i tłumaczył, na czym polegają, ale nie mogłem sobie tego do końca wyobrazić, więc wpadłem na pomysł, że kiedyś zabiorę się z nim. Tata się zgodził, ale powiedział, że jeśli ograniczę się do obserwacji imprezy, nie zrozumiem w pełni, o co w niej chodzi. Co innego jeśli przedstawię swój pomysł na startup. Myślę, że gdybym był trochę starszy, nie zdecydowałbym się wystąpić ze swoim projektem przed dorosłą publicznością. Stwierdziłbym, że to nie jest miejsce dla mnie, ale wtedy specjalnie nad tym nie rozmyślałem. Miałem 10 lat i byłem ciekawy. Tak zostałem chyba najmłodszym aktywnym uczestnikiem startup weekendów w Polsce. 

Czego dotyczył twój projekt?

Aplikacji do rekomendacji gier Gameteller. Sam ją wymyśliłem, ale tata pomógł mi przygotować jednominutowy pitch (prezentacja pomysłu, zwykle przed inwestorami – przyp. autora) zadając odpowiednie pytania i układając moje przemyślenia w całość. Były w nim elementy storytellingu – wspominałem, jak stałem przed wielką półką w supermarkecie i nie wiedziałem jaką grę wybrać. Kiedy jest się bardzo młodym i ma się ograniczone fundusze, to jest to trudny wybór. Moja aplikacja miała go ułatwiać.

Zostałeś dobrze przyjęty i zebrałeś ludzi, którzy przez trzy dni trwania imprezy wspólnie z tobą pracowali nad twoją aplikacją. 

Ciągnęliśmy ten projekt jeszcze trochę ponad pół roku, ale okazał się technicznie dość trudny do zrealizowania. Potraktowałem go jako eksperyment, pas startowy do dalszych działań.

W jednym z wywiadów twój tata powiedział, że wtedy też poczułeś się trochę wypalony i musiałeś zrobić sobie przerwę.

Tak. Poświęcałem mniej więcej 4 godz. dziennie na prowadzenie projektu i kodowanie. Media zrobiły wokół mnie trochę szumu, poznałem ludzi z IT, którzy mi kibicowali i nie chciałem ich wszystkich zawieść. Czułem presję, ale rodzice przypomnieli mi, że mój projekt jest typowo hobbistyczny, robię go dla siebie. Mówili, że jeżeli oni ode mnie niczego nie oczekują, to dlaczego miałbym się zastanawiać nad tym, czego oczekują ode mnie obcy ludzie. Powiedzieli, że w każdej chwili mogę to wszystko rzucić i zająć się czymś innym. 

Ale tego nie zrobiłeś.

Nie. Zrobiłem sobie przerwę na wakacje, a po powrocie do szkoły zacząłem prowadzić warsztaty z kodowania Kids On Bits dla dzieci z mojej szkoły. Pomysł wyszedł od taty, podczas rozmowy o tym, że wiedzę najłatwiej się przyswaja, gdy trzeba ją komuś przekazać. Tylko do pewnego stopnia pomagał mi w przygotowywaniu konspektów, bo nie jest koderem, a podczas zajęć był kimś w rodzaju mojego asystenta. Umówiliśmy się, że jeśli zajdzie potrzeba, pomoże mi ogarnąć sytuację.

Ile trwały warsztaty?

Dwie godziny raz w tygodniu przez cały rok szkolny. 

To duże wyzwanie dla 11-latka.

I zobowiązanie. Najtrudniej było zapanować nad grupą. Musiałem trochę wcielić się w rolę nauczyciela – jednocześnie starać się zrealizować materiał i zadbać o to, by wszyscy mnie słuchali. 

Jak na tę twoją aktywność reagowali rówieśnicy i nauczyciele?

Raczej pozytywnie. Jednak na początku, kiedy pojawiły się pierwsze artykuły o mnie, poczułem się trochę przytłoczony zainteresowaniem, jakie budziłem. Potem znajomi zaczęli traktować moją działalność jako normalną pasję, taką samą jak gra na instrumencie czy w piłkę nożną. Nauczyciele mnie wspierali. Nie robili problemów, gdy w gimnazjum musiałem sobie zrobić miesięczną przerwę od szkoły, by móc codziennie uczestniczyć w warsztatach, które odbywały się w ramach programu akceleracyjnego, do którego dostałem się ze swoim startupem. Z negatywnymi uwagami spotkałem się głównie w internecie – jednym nie odpowiadało, że „jakiś dzieciak próbuje się wymądrzać”, inni twierdzili, że ktoś za mnie te wszystkie projekty prowadzi. 

No właśnie, wątek taty jest bardzo silny w twojej historii.

Oboje rodzice zachęcali mnie od początku, żebym był bardziej aktywnym niż pasywnym użytkownikiem internetu – żebym generował treści, a nie tylko je konsumował i podsuwali różne książki o kodowaniu, ale rzeczywiście główny udział w moich projektach miał tata. To oczywiste, że mając 10 lat, bez jego podpowiedzi nie wiedziałbym nawet od czego zacząć, ale nie wyręczałem się nim. Są wydarzenia, które organizujemy razem i wtedy dzielimy się zadaniami, ale przy startupach tata głównie służył radą, naprowadzał, zadawał odpowiednie pytania. Z każdym kolejnym projektem jego rola malała. 

Ile było tych startupów?

Cztery. Dwa bardziej hobbistyczne – jeden dotyczył Gametellera, drugi YupiZone – apki, która miała pomagać ludziom grającym w planszówki umówić się na rozgrywkę i dwa doprowadzone do bardzo zaawansowanego etapu: KidGifter, którego celem było stworzenie narzędzia do robienia list prezentów i Spotie.me – ułatwiającego rekrutację programistów. Prowadząc ten ostatni projekt, całkowicie, poza kwestiami formalno-prawnymi, odciąłem się od taty. Pierwszy raz musiałem na poważnie zarządzać ludźmi, bo we wcześniejszych projektach większość decyzji była podejmowana wspólnie przez całą ekipę. 

W jakim wieku byli członkowie twojego zespołu?

Był czterdziestokilkuletni programista oraz grafik i marketingowiec – obaj przed trzydziestką. Największym wyzwaniem było ich znalezienie i przekonanie, by poświęcili czas na mój projekt. 

Odpłatnie?

Nie dostawali pensji. Ludzie pracujący w startupach zamiast stałego wynagrodzenia mają często udział w zyskach. Tak samo było u mnie. Dzisiaj najtrudniej jest znaleźć koderów. Według statystyk Komisji Europejskiej w Europie brakuje ich 50 tys. Nawet ja dostawałem propozycje pracy na stanowisku senior developera od rekruterów, którzy zobaczyli mój profil na Linkedin i nie sprawdzili, ile mam lat. Swojego kodera poznałem na platformie internetowej, gdzie każdy może streamować swój projekt, czyli pokazywać jak nad nim pracuje, udostępniając podgląd ekranu, i zbierać komentarze. Z grafikiem i marketingowcem poznałem się podczas jednego ze startup weekendów. Myślę, że oni wszyscy zdecydowali się na pracę przy Spotie.me także dlatego, że byli ciekawi, jak się pracuje z takim młodym człowiekiem. 

Nie mieli problemu z tym, że 15-latek im mówi, co mają robić?

Wydaje mi się, że nie. Chociaż zdarzały się sytuacje kryzysowe. Pamiętam straszny bałagan spowodowany tym, że zadania nie były wykonywane systematycznie np. jedna osoba pracowała w 2–3-dniowych sprintach – wtedy dostarczała mnóstwo zadań, a potem była dłuższa przerwa. Nie miałem nad tym kontroli – nie wiedziałem, kiedy i co będzie skończone. Postanowiłem porozmawiać z tą osobą, ale nie chciałem być złym policjantem. Zacząłem się zastanawiać, jak ja chciałbym być potraktowany na jej miejscu, jakie słowa by mnie nie uraziły i nie zdemotywowały. Wtedy uświadomiłem sobie, że właściwie nie wiem, jak wygląda jej dzień, ile ma czasu na ten projekt – pracowaliśmy zdalnie, na co zresztą wciąż narzekałem, rozmawialiśmy głównie za pomocą komunikatorów i głównie o konkretach. Zacząłem więc rozmowę od zadania tych wszystkich pytań, które miały mi pomóc zrozumieć sytuację drugiej strony. Potem powiedziałem, czego ja potrzebuję, że zależy mi na systematycznej pracy i kontroli nad realizacją zadań. 

Udało się wypracować kompromis?

Tak. Chociaż dojście do fajnego systemu współpracy zajęło nam trochę czasu. 

Dlaczego ostatecznie zrezygnowaliście z wypuszczenia aplikacji?

Główną przyczyną był brak czasu. Pracowaliśmy nad Spotie.me prawie dwa lata. Mieliśmy już wersję beta i grupę testerów. Dotarliśmy do takiego momentu, kiedy mogliśmy wypuścić produkt na rynek. To oznaczało też, że każdy z nas musiałby zacząć wkładać w projekt dużo więcej czasu niż wcześniej, żeby wszystko utrzymać na sensownym poziomie. Nie byliśmy gotowi na to poświęcenie. Ja nie chciałem też stawiać wszystkiego na jedną kartę, rozwijać się tylko w jednym kierunku. Ludzie mnie czasem pytają: „dlaczego te startupy nie wyszły?”, a to jest źle sformułowane pytanie. Zamrożenie każdego z tych projektów to nie była dla mnie porażka, tylko kolejny stopień, doświadczenie, które mnie rozwijało.

Czym teraz się zajmujesz?

Kodowaniem, prowadzeniem warsztatów i współorganizowaniem z tatą takich wydarzeń jak startup weekendy dla dzieci, na których w ciągu trzech dni przewija się od 100 do 300 osób. Na początku czerwca zrobiliśmy 2-dniowy Green Power Hackhatone dla dzieci i dorosłych, którzy mieli wspólnie pracować nad różnymi problemami środowiska. Ostatnio bardzo wkręciłem się też w konferansjerkę. Niedawno w Wyższej Szkole Bankowej we Wrocławiu prowadziłem spotkanie podczas wydarzenia „Praktycznie najlepsze wykłady! Przyjdź i posłuchaj influencerów w WSB”. W sierpniu zaczynam staż, tym razem nie związany z programowaniem. 

Kiedy ty to wszystko robisz?

Wciąż eksperymentuję z różnymi metodami zarządzania czasem. Kiedyś planowałem na kartce cały dzień godzina po godzinie, teraz korzystam z aplikacji Todoist. Nie odkładam niczego na później – po powrocie ze szkoły od razu zabieram się za to, co mam do zrobienia, narzucam sobie duże tempo, by szybko wszystko skończyć i móc się zrelaksować. Intuicyjnie zacząłem też podporządkowywać poszczególne dni, tygodnie czy nawet miesiące jakiejś wiodącej aktywności np. w tym roku po raz trzeci odbywam w sierpniu staż, a w lipcu wyjeżdżam ze znajomymi.

Napisałeś z tatą książkę: „Gotowi na zabawę w biznes? Startup!”. W jakim stopniu byłeś zaangażowany w finansową stronę projektów, które tworzyłeś? 

Zawsze brałem udział w rozmowach o kosztach i o tym, w jaki sposób produkt ma na siebie zarabiać, natomiast nigdy nie spoczywała na mnie żadna odpowiedzialność, nie czułem presji związanej z tym, że muszę kontynuować jakiś projekt, bo ktoś w niego zainwestował. Myślę, że biorąc pod uwagę mój wiek, to było najlepsze wyjście.

Czy dziś byłbyś się w stanie utrzymać z tego co zarabiasz?

Myślę, że tak, ale byłby to niski standard życia. Pracuję głównie dorywczo, weekendowo, bo jednak dużo czasu zajmuje mi szkoła. Zarabiam, głównie prowadząc warsztaty, organizując wydarzenia, prowadząc konferansjerkę i robiąc programistyczne zlecenia. Mam sporą wygodę, bo nie muszę z niczego rezygnować. Dbam o to, by każdej z tych dziedzin równomiernie się rozwijać.

Jakie masz marzenie?

Od dziecka chcę polecieć w kosmos. Drugie marzenie to wyjazd do Silicon Valley. 

Co uważasz za swój największy sukces?

Zawodowy? Zebranie pierwszego zespołu i zgarnięcie w wieku 16 lat stażu w software housie. Wysłałem kilkadziesiąt życiorysów, ale obawiałem się, że nikt nie będzie chciał zatrudnić niepełnoletniej osoby na miesiąc do pracy. A jednak się udało i byłem z siebie bardzo dumny. Moim osobistym sukcesem jest chyba to, że się nie wypaliłem. Podczas programowania 70 proc. czasu poświęca się na rozwiązywanie różnych problemów, co bywa demotywujące. Myślę, że pomógł mi tajski boks, który uprawiam 4–5 razy w tygodniu – on dodaje mi energii i pozwala utrzymać równowagę między wysiłkiem intelektualnym a fizycznym. Zawsze też starałem się znaleźć jakiś progres w sobie. Czasem sam go dostrzegałem, a czasem ktoś mi w tym pomagał. Postęp to jest chyba właśnie to, co mnie najbardziej kręci i motywuje.

 

My Company Polska wydanie 8/2019 (47)

Więcej możesz przeczytać w 8/2019 (47) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ