Populistyczna klątwa czy życiowa szansa?

Populistyczna klątwa czy życiowa szansa?
5
Globalizacja jest jak zdrowie, które powinniśmy wspierać, prowadząc na co dzień właściwy styl życia, zamiast sięgać po kolejne przeciwbólowe pigułki.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2015 (3)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Gdy mowa o globalizacji, większość ludzi wpada od razu w rolę niewinnej ofiary. Tym chętniej, im bardziej pragną usprawiedliwić – nie tylko we własnych oczach – ponoszone porażki lub przynajmniej brak wymarzonego sukcesu. W krajach Zachodu globalizacja jawi się też jako wytłumaczenie realnej utraty powszechnego wcześniej dobrobytu.     

W Polsce „globalizacja”, jak kiedyś „komuna”, symbolizuje wszystkie możliwe nieszczęścia, od nadmiernie wpływowych zachodnich korporacji po zbyt tanie Chiny. Podobno właśnie przez globalizację żyjemy teraz za szybko i pracujemy za dużo, w ciągłym lęku o przyszłość. To prawda, że nadejście globalizacji wymusiło na nas zupełnie inne wybory i że życie nabrało szalonego tempa, ale stało się tak przecież na nasze własne solidarnościowe życzenie. Historycznie rzecz biorąc, zimna wojna była bowiem najbardziej szczelną formą protekcjonizmu, zwalniając z obowiązku bezpośredniego konkurowania te wszystkie kraje, które znalazły się za „żelazną kurtyną” i weszły na drogę ekonomicznych eksperymentów. Za to po drugiej stronie kurtyny ludziom żyło się (z lęku przed komunizmem i bez żadnej realnej konkurencji z naszej strony), jak pączkom w maśle, w narastającym przekonaniu, że są lepsi.

A potem przyszedł 1989 r. i odkręcono gospodarczy kurek łączący te dwa światy, jak nienaturalnie rozłączone wcześniej naczynia. Tymczasem, z lekcji „makroekonomicznej fizyki”, wiadomo było, że wyrównywanie tak dużych dysproporcji – choćby pod względem dochodu narodowego czy realnych wynagrodzeń – będzie nie tylko nieuniknione, lecz także niełatwe dla wielu, jako okres poszukiwania nowego stanu równowagi. Na szczęście, nie weszliśmy w ten okres z poziomu zachodniego świata, gdzie klasa średnia okazała się największym przegranym. Jednak nie należeliśmy też wtedy do społeczeństw najuboższych, które globalizacja, od początku transformacji gospodarczej, wyciągnęła z najgorszej biedy (już ponad 2 mld ludzi) i gdzie proces odczuwalnego wzbogacania się wciąż trwa. Od początku byliśmy więc skazani na zazdrosne doganianie Zachodu i bycie jednocześnie ściganym przez jeszcze bardziej żądne życiowego sukcesu miliardy zamieszkujące biedniejsze kontynenty.

Lecz, czego sami na co dzień doświadczamy, uczestnictwo w tym wyścigu oferuje też olbrzymie możliwości. Od nowych dróg i autostrad budowanych nie tylko za nasze pieniądze po wakacyjne podróże i wielki rynek dla najlepszych polskich produktów.

Niestety, po 25 latach funkcjonowania i licznych kryzysowych ostrzeżeniach, globalizacja cierpi na poważną arytmię i odmawia nam już prawa do automatycznej koniunktury. Szczęściem w nieszczęściu, wiedza o ekonomii i gospodarce – jaką dotąd zdobyliśmy – podsuwa nam mimo wielu swych słabości sposoby na ucieczkę do przodu: innowacje, przedsiębiorczość i mądre zarządzanie państwem, jako podstawy narodowej konkurencyjności. Tylko że zbyt wielu – wbrew naszemu najlepiej pojętemu interesowi, zwłaszcza z perspektywy młodszych pokoleń – woli sięgać po gospodarcze środki przeciwbólowe podsuwane przez mniej odważnych polityków. Zamiast konkurowania szukają oni pomysłów na zakręcenie kurka globalizacji za cenę przyszłego, relatywnego zubożenia. Tym właśnie są: nawoływania Donalda Trumpa, kandydata Republikanów na prezydenta USA, by zakazać amerykańskim koncernom samochodowym budowy montażowni w Meksyku; usztywnienie przez Chiny kursu lokalnej waluty; ochrona francuskich producentów mleka czy szwajcarska dwulicowość podatkowa wobec miejscowych i międzynarodowych korporacji.

Dzisiaj granice stoją przed nami otworem i sami decydujemy, gdzie jest nasza wielka szansa, bez bycia skazanym na wewnętrzną emigrację. Bo globalizacja, wbrew powszechnym narzekaniom, to łączna konsekwencja wszystkich indywidualnych i grupowych dążeń do poprawy własnych warunków życia. Dlatego akceptowanie jej działania wyłącznie w jedną stronę, „pod siebie”, jest formą rasizmu: odmawiamy innym prawa do tego, o co sami zabiegamy. Ze szkodą także dla nas.

My Company Polska wydanie 3/2015 (3)

Więcej możesz przeczytać w 3/2015 (3) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ