Czy to koniec globalizacji? Nouriel Roubini prognozuje, co nas czeka w przyszłości

Globalizacja i jej twarze
Globalizacja i jej twarze, fot. Shutterstock
Najbardziej szkodliwa fragmentaryzacja gospodarki grozi nam w związku z nową zimną wojną, która w najbliższych dwóch dekadach będzie się nasilać między Chinami (i ich sojusznikami) a Stanami Zjednoczonymi (i większością Zachodu). Należy się spodziewaći bałkanizacji gospodarki światowej. I ten kryzys będzie się pogłębiał - twierdzi Nouriel Roubini.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2023 (90)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Zwolenników globalizacji czeka trudne zadanie. „Protekcjonizm rośnie w siłę. Od globalnego krachu finansowego z września 2008 r. wiele krajów, w tym Stany Zjednoczone, decyduje się na różne bezpośrednie i pośrednie bariery w handlu zagranicznym”, donosił „Financial Times” już w lipcu 2009 r.

Bunt przeciwko globalizacji wybucha na wielu frontach. Zaczęło się od krajów rozwiniętych, gdzie szeregowi członkowie związków zawodowych połączyli siły z ludźmi, którzy utracili pracę, a także osobami zatrudnionymi w słabo płatnych usługach. Tak zrodził się populistyczny ruch wymierzony w nieograniczoną globalizację, nazywaną czasem hiperglobalizacją. Członkowie tego ruchu odegrali istotną rolę w wyborze Donalda Trumpa na urząd prezydenta USA w 2016 r. oraz do rozluźnienia historycznych więzi Partii Republikańskiej z ideą wolnego handlu. Sprzeciw wymierzony w Chiny i imigrantów kradnących miejsca pracy („złych hombres” z Meksyku i Ameryki Środkowej, jak określił ich Donald Trump) spowodował, że globalizacja stała się łatwym celem dla wszystkich patriotów za dychę. 

Antyglobalistyczny populizm

Podobne zaniedbania, poparte potężną kampanią dezinformacyjną, skłoniły wyborców w Wielkiej Brytanii do wyjścia z Unii Europejskiej. Pod hasłami brexitu słabo wykształceni i wyszkoleni pracownicy fizyczni, klasy niższe i mieszkańcy terenów wiejskich opowiedzieli się przeciwko traktatom europejskim ustanawiającym wolny handel i swobodę przepływu pracowników w obrębie Unii Europejskiej. Brexit nastąpił formalnie w 2021 r., już w trakcie pandemii. Niedługo potem, gdy zaczęto znosić obostrzenia covidowe i popyt konsumencki zaczął rosnąć, w Wielkiej Brytanii wystąpiły duże braki pochodzących zza granicy kierowców ciężarówek, którzy zmagali się z licznymi wymaganiami wizowymi. „Masz modele biznesowe oparte na możliwości zatrudniania pracowników z innych krajów”, wyjaśniał na łamach „New York Timesa” David Henig, ekspert ds. polityki handlowej w European Center for International Political Economy. „Nagle zmniejszasz swój rynek pracy do jednej ósmej jego dotychczasowych rozmiarów. Obserwujemy teraz wpływ brexitu na modele biznesowe, których z braku czasu nikt nie dostosował do nowych realiów”. Nic dziwnego, że w latach 2021−2022 w Wielkiej Brytanii zaczęła rosnąć inflacja i pojawiło się ryzyko wystąpienia recesji. 

W całej Europie kontynentalnej populistyczne partie polityczne opowiadają się przeciwko wolnemu handlowi i migracji. We Francji liderka skrajnej prawicy Marine Le Pen obiecała zawiązanie koalicji lewicowo-prawicowej, mającej na celu ukrócenie wolnego handlu i usunięcie z kraju imigrantów. Jej niechęć do żydów i muzułmanów nie jest dla nikogo tajemnicą. Wybory prezydenckie z 2022 r. co prawda przegrała, ale propagowane przez nią nacjonalistyczne i populistyczne poglądy gospodarcze cieszą się dużą popularnością po prawej i po lewej stronie sceny politycznej. Viktor Orbán, węgierski polityk siłowy, wybrany po raz pierwszy w 2010 r. w bardzo młodej węgierskiej demokracji, w ogóle nie kryje się ze swoimi nacjonalistycznymi intencjami. W wywiadzie radiowym oświadczył, że nieprzyjęcie uchodźców i azylantów spoza Unii w ramach kwot wyznaczonych przez UE jest „moralnym obowiązkiem” jego kraju. Doprowadził do zmian konstytucyjnych, które umożliwiają mu pozostanie u władzy co najmniej do 2030 r. 

Konsensus nie taki piękny

Globalizacja przyniosła olbrzymie korzyści gospodarkom rynków wschodzących, ale nie zadowala to jej zdecydowanych krytyków. Właściciele kapitału na rynkach wschodzących oraz tamtejsi pracownicy produkcyjni ewidentnie skorzystali na globalizacji, przy czym ta pierwsza grupa skorzystała bardziej niż druga. Inni – w tym rolnicy – zostali w tyle. „Na niektórych rynkach wschodzących doszło do istotnego pogorszenia nierówności dochodowych, przy czym to pogorszenie wykazuje korelację dodatnią z globalizacją”, napisali Yavuz Arslan, Juan Contreras, Nikhil Patel i Chang Shu, autorzy „How Has Globalization Affected Emerging Market Economies?”, artykułu opublikowanego przez Bank Rozrachunków Międzynarodowych. 

Niektórzy próbują obwiniać za wszystko tzw. konsensus waszyngtoński, doktrynę z końca lat 80. XX wieku zawierającą plan dla rynków wschodzących w Ameryce Łacińskiej, która zyskała poparcie MFW, Banku Światowego oraz Departamentu Skarbu USA (wszystkie te instytucje mają swoje siedziby w Waszyngtonie). Sukces tej doktryny miał zależeć od luzowania ograniczeń kapitałowych i ograniczeń importowych, prywatyzacji firm państwowych, liberalizacji lokalnych gospodarek oraz pilnowania dyscypliny fiskalnej i monetarnej w celu duszenia inflacji. W szczególności rządy państw z grupy G-7 promowały tę doktrynę jako przepis na zamożność, zresztą przekonały do niej wielu ludzi w krajach rozwijających się. W ramach ankiety przeprowadzonej w 2013 r. na zlecenie King’s College London zapytano ponad 6 tysięcy osób z całego świata o to samo: „Jaki kraj lub kraje, jeżeli w ogóle, mają twoim zdaniem właściwe podejście do gospodarki i zatrudnienia, które należałoby naśladować w twoim kraju?”.

Zdecydowanie wygrały Stany Zjednoczone. „Ponad jedna trzecia Brazylijczyków […] i ponad dwie piąte Hindusów oraz Meksykanów zadeklarowało, że ich kraje powinny naśladować USA”, donosił „Financial Times”. „Podobnie myśli wielu mieszkańców Korei Południowej i RPA”. W praktyce jednak polityka sformułowana w ramach konsensusu waszyngtońskiego nie sprawdziła się tak pięknie. Nieograniczona swoboda przepływu kapitału przełożyła się na skrajne cykle koniunkturalne zarówno w całej gospodarce, jak i w finansach. W dobrych czasach pieniądze płynęły do krajów rozwijających się szerokim strumieniem, a w trudniejszych czasach stamtąd odpływały, co wywoływało wybuchy poważnych kryzysów finansowych i recesji. 

Hipokryci i wolny handel

Globalizacja nie jest zjawiskiem jednoznacznym. „Dzięki globalizacji wiele osób na świecie żyje dziś dłużej niż przedtem, a poziom ich życia jest znacznie wyższy”, zauważył ekonomista Joseph E. Stiglitz w swojej znakomitej książce „Globalizacja”. „Ludzie na Zachodzie mogą uważać niskie płace w zakładach firmy Nike za wyzysk, ale dla ogromnej liczby osób w rozwijającym się świecie praca w fabryce jest dużo lepszym rozwiązaniem od pozostawania na wsi i uprawiania ryżu”. 

Stiglitz szczegółowo opisuje liczne korzyści płynące z globalizacji, przy czym nie kryje jej negatywnych skutków. „Prawie dla każdego jest jasne, że coś poszło kompletnie nie tak, jak trzeba”, pisze Stiglitz. „Krytycy globalizacji oskarżają kraje Zachodu o hipokryzję – i mają rację. Kraje Zachodu nakłoniły biedne kraje do zniesienia barier handlowych, ale własne bariery utrzymały na niezmienionym poziomie, uniemożliwiając krajom rozwijającym się wywóz ich płodów rolnych i tym samym pozbawiając je rozpaczliwie potrzebnych dochodów z eksportu”. 

Wolny handel towarami wywołał na początku sprzeciw nisko i średniowykwalifikowanych pracowników produkcyjnych w krajach rozwiniętych. Na przykład pracownicy branży motoryzacyjnej zaczęli tracić pracę, gdy ich zakłady produkcyjne przeniesiono do Meksyku i innych państw mogących zaoferować tańszą siłę roboczą. Niezadowolenie rozlało się na znacznie większy sektor usług. Początkowo mieszkańcy krajów o niskich zarobkach zaczęli masowo zatrudniać się w telefonicznych centrach obsługi. Potem okazało się, że również firmy prawnicze mogą zlecić za granicą kwestie związane z obsługą dokumentów. Księgowi w Polsce mogą przygotowywać amerykańskie zeznania podatkowe, generując ułamek kosztów. Opisywać zdjęcia medyczne mogą technicy z dowolnego kraju. Usługi potrzebne w Dolinie Krzemowej mogą świadczyć programiści z całego świata. 

Wszystkie te ruchy ekonomiczne i społeczno-kulturowe wywołały rosnący sprzeciw wobec globalnej migracji ludności. Nie tylko „my” przenosimy nasze miejsca pracy za granicę, ale jeszcze „oni” przyjeżdżają tutaj i zabierają nam te miejsca pracy, które jeszcze się uchowały. Tak naprawdę nie brakuje danych, z których wynika, że imigranci chwytają się najmniej atrakcyjnych zajęć, których Amerykanie i Europejczycy po prostu nie chcą wykonywać. W historii roi się od przykładów grup migrantów przybywających do danego kraju, podejmujących najmniej atrakcyjne prace i powoli pnących się po drabinie społeczno-ekonomicznej, by zrobić miejsce kolejnej grupie migrantów. Te wszystkie fakty nie mają jednak takiej siły przekonywania jak retoryka – każda narodowa grupa mieszkańców (nawet jeśli sama przybyła do kraju stosunkowo niedawno) odczuwa pokusę zamknięcia za sobą drzwi. Inne zarzuty wobec migrantów dotyczą tego, że obciążają oni rynek mieszkaniowy, ochronę zdrowia, edukację i inne usługi publiczne – nikogo nie przekonują twarde dane, z których jasno wynika, że wkład gospodarczy migrantów dalece przewyższa koszty korzystania przez nich z usług publicznych. Tarcia wynikają często z głęboko zakorzenionych różnic kulturowych, rasowych i religijnych, które dzisiejszej większości nie są za bardzo w smak. 

Nacjonalizm zasobowy

Kapitał przepływa ponad granicami swobodniej niż ludzie, towary i usługi. Ekonomiści chętnie mówią o wynikających z tego korzyściach. Zagraniczne inwestycje bezpośrednie na rynkach wschodzących pomagają w zakładaniu nowych firm, budowie fabryk, przyciąganiu kompetentnych menedżerów, aktualizacji miejscowej technologii oraz zwiększaniu liczby miejsc pracy i dochodów. Jeśli o to chodzi, transgraniczna swoboda przepływu kapitału jest bardzo korzystna. 

Aktywiści antyglobalizacyjni potępiają motywy, którymi kierują się kapitaliści. Zdaniem antyglobalistów swobodę przepływu kapitału należałoby ograniczać i to we wszystkich kierunkach. Uważają, że zagraniczne inwestycje bezpośrednie wyrządzają znacznie więcej złego niż dobrego. W krajach rozwiniętych szkodzi to tym fabrykom i firmom, które przenoszą się do państw oferujących tańszą siłę roboczą. Na rynkach rozwiniętych sceptycy obawiają się nadużyć w wykonaniu korporacji międzynarodowych, które mogą wykorzystywać pracowników i eksploatować zasoby naturalne bez względu na długofalowe skutki takiego działania. W mniemaniu antyglobalistów suwerenność i szacunek do samych siebie to wartości większe niż miejsca pracy dla nisko wykwalifikowanej siły roboczej, które raczej nie będą oferowane długo, a przychody uzyskiwane dzięki zasobom nieodnawialnym oraz inwestycje kapitałowe mogą zniknąć równie szybko, jak się pojawiły (co często wywołuje kryzys finansowy). 

Nacjonalizm zasobowy zaczynał narastać, zanim jeszcze dzisiejsza fala oporu przetoczyła się przez Stany Zjednoczone i Europę. Dziesięć lat temu USA zablokowały ofertę firmy Dubai Ports ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, nieformalnego sojusznika Stanów Zjednoczonych, na zarządzanie kluczowymi amerykańskimi portami. W 2005 r. Stany Zjednoczone zablokowały sprzedaż amerykańskiej firmy energetycznej UNOCAL firmie China National Overseas Oil Corporation (CNOOC). Kanadyjski rząd zablokował sprzedaż ważnego producenta potażu oferentowi zagranicznemu. Co już w ogóle wydaje się nieco dziwne, władze Francji – kierując się względami bezpieczeństwa narodowego – zablokowały sprzedaż swojego flagowego giganta nabiałowego, Danone, innemu podmiotowi europejskiemu. 

Geopolityka nakłada ograniczenia

Dzisiaj wszelką debatę na temat globalizacji przyćmiewa ekonomiczna i geopolityczna rywalizacja Stanów Zjednoczonych i Chin. Dwie największe gospodarki świata wprowadziły ogólne ograniczenia w handlu towarami i usługami, czego skutki odczuli wszyscy światowi partnerzy handlowi tych krajów. Potyczki na froncie wymiany technologii, informacji i danych przyczyniają się do wzmacniania ruchu antyglobalistycznego. Wraz z pojedynkami USA i Chin na polach sztucznej inteligencji i innych dziedzin przyszłości grozi nam technologiczny podział. Dzisiaj wydaje się, że Chiny mają przewagę w pracach nad AI, dużo inwestują również w robotykę i automatyzację. Stany Zjednoczone ograniczają natomiast eksport technologii i półprzewodników do chińskich spółek technologicznych, takich jak Huawei. 

Część ograniczeń wprowadzonych jeszcze przez administrację Trumpa nadal nie została zniesiona. Administracja Bidena zaproponowała, że będzie subsydiować straty wynikające z innych ograniczeń, tak jak chińskie firmy są wspomagane przez Pekin. Chiny z pewnością podejmą działania odwetowe, na przykład penalizując chińskie firmy organizujące pierwsze oferty publiczne (IPO) na amerykańskich giełdach. W świecie, w którym narasta strategiczna rywalizacja między Stanami Zjednoczonymi i ich sojusznikami a Chinami oraz ich sojusznikami (Rosją, Iranem, Koreą Północną), rośnie również ryzyko nakładania sankcji handlowych wspierających trend deglobalizacji. Korea Północna i Iran zostały już objęte przez Stany Zjednoczone i Zachód szeroko zakrojonymi sankcjami, co zmusiło te kraje do ograniczenia wymiany handlowej do ich nieformalnych sojuszników, takich jak Rosja, Chiny i kilka innych awanturniczych państw. Od czasu ataku Rosji na Ukrainę istotnie przyspieszyło odłączanie Rosji od światowej gospodarki – proces, który rozpoczął się w 2014 r., wraz z zajęciem przez Rosję Krymu i Donbasu. 

Rosyjska inwazja na Ukrainę prowadzi do bardzo szybkiego odseparowania Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej od Rosji. Kraje członkowskie NATO nałożyły na Rosję dotkliwe sankcje handlowe i finansowe. Nawet handel źródłami energii – a przecież Unia Europejska była mocno uzależniona od rosyjskich dostaw ropy naftowej i gazu ziemnego – stopniowo słabnie, ponieważ Europa zaczyna rozumieć, że poleganie na rosyjskich surowcach energetycznych to zagrożenie dla jej bezpieczeństwa. 

Najbardziej szkodliwa fragmentaryzacja gospodarki grozi nam jednak w związku z nową zimną wojną, która w najbliższych dwóch dekadach będzie się nasilać między Chinami (i ich sojusznikami) a Stanami Zjednoczonymi (i większością Zachodu). Należy się spodziewać stopniowej, ale konsekwentnej bałkanizacji gospodarki światowej, ponieważ bieżący kryzys geopolityczny stale się pogłębia. 

W kwietniu 2022 r. Janet Yellen, amerykańska sekretarz skarbu, oświadczyła, że tradycyjne poglądy na temat korzyści wynikających z wolnego handlu i globalnych łańcuchów dostaw wymagają weryfikacji. Nieograniczony offshoring do krajów będących strategicznymi rywalami Stanów Zjednoczonych powinien ustąpić miejsca „friend-shoringowi” i „bezpiecznemu handlowi”. „Nie możemy pozwolić, by kraje dysponujące przewagą rynkową z uwagi na dostęp do kluczowych surowców, technologii lub produktów mogły negatywnie oddziaływać na naszą gospodarkę lub wywierać niepożądaną presję geopolityczną”, stwierdziła. „Budujmy i pogłębiajmy integrację gospodarczą i czerpmy wynikające z niej korzyści, ale na takich warunkach, które będą sprzyjać interesom amerykańskich pracowników. Współpracujmy z krajami, o których wiemy, że możemy na nie liczyć. Faworyzując »friend-shoring« łańcuchów wartości do szerokiej sieci zaufanych krajów, co umożliwi nam bezpieczne poszerzanie dostępu do rynków, obniżymy zagrożenie dla naszej gospodarki oraz dla naszych zaufanych partnerów handlowych”. 

To zupełnie nowy rozdział w historii globalizacji. Większość wymiany handlowej i inwestycji powinna się dokonywać w gronie przyjaciół i sojuszników, a z dala od strategicznych rywali. Stanowi to odzwierciedlenie napięć związanych z nową zimną wojną między Stanami Zjednoczonymi (i ich sojusznikami) a Chinami, Rosją i ich sojusznikami. 

Hamowanie globalizacji

Globalizacja jest zagrożona także wszędzie tam, gdzie zawodzi kompensacja wynagrodzeń i warunków pracy. Oczekiwanie od krajów ubogich, by wyrównały poziom wynagrodzeń i regulacji znany z krajów rozwiniętych, jest po prostu nierealistyczne. Zarobki są niższe wszędzie tam, gdzie niższa jest produktywność. Tego rodzaju skargi słyszane w Stanach Zjednoczonych i Europie to kolejny przejaw protekcjonizmu. 

Jeszcze jednym czynnikiem sprzyjającym protekcjonizmowi są regulacje środowiskowe. Porozumienia handlowe podpisywane przez Stany Zjednoczone i Zachód z krajami rozwijającymi się w coraz większym stopniu kładą nacisk na cele związane z walką ze zmianami klimatu. Ambitne cele dotyczące redukcji emisji gazów cieplarnianych prowadzą do tarć z przedstawicielami rynków wschodzących. Gospodarki Chin, Indii i innych rynków wschodzących cały czas rosną, a to będzie przekładać się na wzrost emisji. Na tym etapie rozwoju kraje te niechętnie patrzą na wszystko, co zwiększa ich koszty operacyjne. Tymczasem Unia Europejska proponuje wprowadzenie granicznego podatku węglowego, dzięki któremu europejskie firmy będą miały równe szanse w rywalizacji z konkurentami z rynków wschodzących. Podobne propozycje wysunął Kongres Stanów Zjednoczonych. 

Łącznie wszystkie te działania protekcjonistyczne hamują globalizację. W rezultacie dochodzi do niskobalizacji, wolnobalizacji, a w końcu dojdzie do deglobalizacji. Powody podejmowania opisanych powyżej działań protekcjonistycznych są zrozumiałe i wynikają po części z gniewu na powiększający się rozdźwięk między posiadaczami kapitału a zdecydowaną większością mieszkańców naszej planety. Jak to zawsze bywa, w przypadku problemów ekonomicznych potrzebny jest jakiś kozioł ofiarny. Przeciwnicy globalizacji tego kozła znaleźli i zapowiada się na to, że w przewidywalnych przyszłych uwarunkowaniach to ich będzie na wierzchu.

My Company Polska wydanie 3/2023 (90)

Więcej możesz przeczytać w 3/2023 (90) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ