Czy to będzie najmniej opłacalny startup świata? Państwo miałoby łączyć Polki i Polaków w pary
Związków coraz mniej, więc dzieci też mniej
Polska demografia szoruje po dnie. Według Głównego Urzędu Statystycznego współczynnik dzietności spadł w 2024 r. do 1,099 – najniżej w historii. To nie jest już poważne ostrzeżenie, ale zapowiedź tego, że w 2060 r. może nas być zaledwie 28,4 mln.
Naukowcy łamią sobie głowy co zrobić, by było nas więcej. Ekspertów cytowanych przez „Klub Jagielloński” łączy jedno: źródłem problemu nie są wyłącznie brak pieniędzy, żłobków czy ulg. Sedno leży gdzie indziej – Polacy tworzą coraz mniej związków, a to oznacza, że mniej z nich w ogóle dochodzi do etapu myślenia o rodzinie.
A przecież aplikacje randkowe nigdy nie były popularniejsze. Dr Anna Gromada z Polskiej Akademii Nauk zauważa, że nawet jeśli 70% młodych Polaków randkuje online, to w trwałych związkach z takich aplikacji zaczyna się zaledwie 9% relacji. To efekt działania algorytmów, które – jak podkreśla – promują nieskończony wybór zamiast jakości.
Dodatkowo badania zespołu dr Marty Kowal z Uniwersytetu Wrocławskiego pokazują, że choć blisko połowa par poznaje się dziś w sieci, związki te są krótsze i mniej stabilne niż te zawarte offline. A brak stabilności nie sprzyja decyzjom o dziecku.
Dlaczego popularne aplikacje zawodzą?
W rozmowie z „Klubem Jagiellońskim”* Mateusz Łakomy, ekspert ds. demografii, strategii i zarządzania, autor książki "Demografia jest przyszłością" – przypomina, że projektowanie dzisiejszych platform randkowych w ogóle nie jest nastawione na budowanie trwałych relacji. Jego zdaniem kluczowe decyzje w aplikacjach podejmuje się „w ułamku sekundy, na podstawie zdjęcia”, co kompletnie wypacza naturalny proces poznawania się. Dodaje, że gdy mężczyźni i kobiety wybierają partnerów do życia, wygląd wcale nie jest kryterium numer jeden – a algorytmy czynią z niego jedyny punkt startowy.
Z kolei Dr Gromada zwraca uwagę na inną słabość: model komercyjny. Aplikacje zarabiają tym więcej, im dłużej użytkownik zostaje singiem i aktywnie korzysta z płatnych funkcji. Stabilny związek jest więc z perspektywy biznesu… niepożądanym finałem. Dlatego “minimum to jawność algorytmów, a optimum to alternatywy nieoparte na zysku, w których celem jest realne dopasowanie, a nie maksymalizacja czasu w aplikacji”.
Czy państwo mogłoby stworzyć platformę, która działa inaczej?
Eksperci odpowiadają z zaskakującą zgodnością: tak, pod warunkiem, że zostanie zrobiona dobrze.
Bartosz Marczuk, ekspert ds. polityki społecznej w Instytucie Sobieskiego, zwraca uwagę na aspekt społeczny i psychologiczny. Jego zdaniem państwo nie powinno udawać „swata narodu”, ale może dyskretnie wesprzeć powstawanie związków, tak jak wspiera edukację czy zdrowie publiczne. Podkreśla, że trzeba „podłączyć się pod istniejące trendy” – młodzi i tak szukają partnerów online, więc lepiej stworzyć narzędzie przyjazne, poważne i nieośmieszające użytkowników.
Natomiast Mateusz Łakomy kładzie nacisk na jakość i funkcjonalność. Jego zdaniem platforma musi być przede wszystkim atrakcyjna i nowoczesna, bo jeśli będzie przypominać serwis instytucji publicznej, nikt z niej nie skorzysta. Dodaje też, że dopasowania powinny opierać się na kryteriach, które nauka wskazuje jako najważniejsze dla stabilnych relacji: status społeczno-ekonomiczny, wartości, plany życiowe, temperament. Zdjęcia? Owszem, ale „nie jako główne kryterium decyzyjne”.
A jak to miałoby wyglądać w praktyce?
Aplikacja dla naszych rodaków mogłaby działać tak:
szczegółowa, ale przyjazna ankieta, obejmująca wartości, aspiracje, styl życia, status społeczno-ekonomiczny;
algorytm oparty na badaniach, a nie klikach;
mała, wyselekcjonowana lista dopasowań, zamiast niekończącego się scrollowania;
transparentne zasady działania;
brak presji komercyjnej, czyli brak motywacji do trzymania użytkownika przy subskrybcji jak najdłużej.
Brzmi nowatorsko? Nie do końca.
Czy taka platforma mogłaby się opłacać?
I tu dochodzimy do punktu, którego często brakuje w dyskusjach przy projektowaniu startupów: opłacalność.
Zajrzyjmy za ocean. W USA powstała aplikacja Keeper AI, która została stworzona z myślą o trwałych relacjach. Pomysł jest obiecujący, ale taki produkt jest mniej opłacalny biznesowo niż aplikacje typu Tinder, bo zadowolony użytkownik znika po znalezieniu partnera. A z punktu widzenia inwestora platforma, z której użytkownicy odpływają, nie napędza przychodów. Dlatego takie inicjatywy mają szansę istnieć tylko poza logiką komercyjną albo z jej ograniczeniem.
Z kolei w Azji państwowe zaangażowanie nie jest niczym nowym. W Singapurze przez lata funkcjonowała instytucja Social Development Unit / Network, która organizowała wydarzenia dla singli, wspierała agencje matrymonialne i budowała infrastrukturę społeczną sprzyjającą zawieraniu związków. Co prawda oficjalną stronę zamknięto w 2023 r., uznając, że nie da się konkurować z komercyjnymi gigantami, ale przez dekady państwo odgrywało tam realną rolę w łączeniu ludzi.
Państwo, tworząc platformę non profit, mogłoby więc pozwolić sobie na model, który jest nierentowny dla prywatnych firm, a jednocześnie potencjalnie korzystny społecznie. W demografii brak opłacalności krótkoterminowej nie jest wadą – jest warunkiem, by narzędzie działało inaczej niż współczesne aplikacje, które zarabiają na samotności, nie na szczęśliwych związkach. Jest jeden problem: aplikacja musi za coś powstać i za coś być utrzymywana.
Eksperci są ostrożnie optymistyczni. Nie chodzi o to, by państwo stało się „swatem narodu”, lecz by stworzyło narzędzie, które nie zarabia na samotności, lecz faktycznie sprzyja tworzeniu trwałych relacji.
A skoro największym problemem dzietności jest to, że Polacy rzadziej się poznają, to może właśnie platforma non profit – nowoczesna, mądra i zbudowana z szacunkiem do użytkownika – będzie pierwszym krokiem do tego, by zaczęli się spotykać częściej.

To się nie uda
Idea państwowej aplikacji randkowej brzmi jak projekt społeczny: ma łączyć ludzi, zmniejszać samotność, wspierać demografię. W teorii – atrakcyjna, bo powstaje na bazie misji publicznej. W praktyce jednak „państwowy Tinder” ma znikome szanse powodzenia, szczególnie w Polsce, gdzie kwestia prywatności, zaufania do instytucji i technologicznego profesjonalizmu administracji publicznej budzi dużo emocji.
Jeszcze głębiej leży problem strukturalny: państwo nie ma kompetencji do budowania platform, które muszą przyciągać, utrzymywać i monetyzować użytkowników w warunkach brutalnej konkurencji rynkowej.
A wisienką na torcie jest niezrozumienie potrzeb młodych ludzi, którzy mają często zupełnie inny sposób na życie niż np. millenialsi, dla których stabilny, najczęściej usankcjonowany związek – jest priorytetem. Dla osób 20+ temat randek coraz częściej bywa zupełnie obojętny, a co dopiero zakładanie rodziny. Niedawno w jednym ze swoich filmów, popularny 28-letni youtuber i podróżnik Jakub Patecki (PatecWariatec) powiedział, że nie wyobraża sobie mieć żonę i dzieci. Nie chcę powiedzieć, że takie podejście to jakaś norma, ale Gen Z coraz częściej odkłada decyzję o założeniu rodziny na bliżej nieokreśloną przyszłość, albo w ogóle nie dopuszcza do siebie scenariusza o byciu rodzicem.
A dlaczego to jeszcze może się nie udać?
Opłacalność: studnia bez dna
Stworzenie, rozwój i utrzymanie aplikacji randkowej jest wyjątkowo kosztowne – to segment oparty na milionowych budżetach i efekcie sieciowym. Nawet największe komercyjne aplikacje, takie jak Tinder czy Bumble wydają ogromne środki na marketing, bezpieczeństwo, moderację treści i utrzymanie płynnego działania.
Państwowa aplikacja musiałaby finansować to z budżetu – a przy braku presji rynkowej koszty szybko rosłyby do poziomów absurdalnych, bez gwarancji choć minimalnego zwrotu. Do tego państwo nie mogłoby monetyzować aplikacji tak jak sektor prywatny: ani subskrypcjami, ani agresywnymi reklamami. Oznacza to projekt trwale nierentowny, obciążający podatników, uderzający w wydatki publiczne, a jednocześnie nieskuteczny.
Odbiorca: Brak zaufania, wysoka świadomość cyfrowa
Pokolenie Z jest najważniejszym segmentem użytkowników aplikacji randkowych. I tu pojawia się zasadniczy problem: młodzi Polacy mają najmniejsze zaufanie do instytucji państwowych od trzech dekad. Znakomicie rozumieją kwestie prywatności danych, wiedzą, czym jest profilowanie, i bardzo ostro reagują na ryzyko nadużyć.
Dla tej grupy pomysł, by państwo wiedziało:
– kogo spotykasz,
– kogo odrzucasz,
– gdzie przebywasz,
– jakie preferencje deklarujesz,
jest psychologicznie i politycznie nieakceptowalny.
Nawet gdyby jakimś cudem infrastruktura, wizerunek i UX były na poziomie sektora prywatnego, to w obliczu braku zaufania projekt nie miałby jak zdobyć popularności.
To nie jest pesymizm. Państwo może stworzyć narzędzia typu ePUAP czy mObywatel, ale nie lifestyle’owe aplikacje wymagające zaufania, anonimowości i ciągłego angażowania użytkowników.
Oddajmy teraz głos przedstawicielce Gen Z. O opinię zapytałam 24-letnią Wiktorię, która mówi wprost: – Z tego co wiem, moi rówieśnicy są całkiem zadowoleni z Tindera. Sama często umawiam się na randki, bo szukam dla siebie odpowiedniej osoby. Ale raczej nie chcę wiązać się na poważnie. Stały związek może mi się znudzić. Czy bym skorzystała z “państwowego Tindera”? Nie, bo skoro wiem, jaka jest intencja takiej appki czułabym się jak swatana na siłę przez starą ciocię.
(A tutaj trochę o tym, jak Gen Z zawiera teraz znajomości. Problem chce rozwiązać nasz rodzimy startup PicMe: Budzimy się w świecie, który nie lubi filtrów).
W tym momencie przypomina mi się, kiedy jeden z moich wykładowców mówił: “Człowieka nie można zmusić do nauki, wiary i miłości”. Pomysł naukowców wygląda trochę jak naciskanie na małżeństwo z rozsądku albo wiązanie się z desperacji. Tutaj zdesperowanym jest przede wszystkim państwo.
A może to pomysł na internetową wersję "Ślubu od pierwszego wejrzenia"? W tym programie osoby są dobierane w pary na podstawie podobnych wytycznych, jakie proponują naukowcy. Efekt? Na 11 edycji programu i 33 pary, które wzięły w nich udział, do tej pory jest ze sobą 5 małżeństw.

Ci, którzy nie “zmatchowali” się z klientami
Trzeba otwarcie przyznać, że biznes randkowy jest dziś trudnym orzechem do zgryzienia, nawet dla gigantów zza oceanu. Co nie pasuje amerykańskim użytkownikom? W skrócie: to samo, co naszym. Niektórzy randkujący mówią też, że są zmęczeni i rozczarowani aplikacjami randkowymi.
A to właśnie pokolenie 20+ dyktuje ton dla całej branży. Ceny akcji Bumble i Match Group – firmy stojącej za 45 aplikacjami randkowymi, w tym Tinder, Hinge i OkCupid – spadły odpowiednio o około 90% i 68% w ciągu ostatnich pięciu lat. Łącznie firmy te straciły od 2021 r. około 40 miliardów dolarów wartości rynkowej, ponieważ mają trudności z przyciągnięciem uwagi użytkowników z pokolenia Z
Obecnie na całym świecie działa ponad 1500 aplikacji i platform randkowych, a rynek ten miał osiągnąć 9,2 miliarda dolarów w 2025 r. Bardzo wiele z tych projektów upada, między innymi dlatego, że są zbyt niszowe, by znaleźć klientów, nie mówiąc już o skali.
Oto niektóre nietrafione pomysły startupowców, jeszcze z czasów, kiedy cyfrowa rzeczywistość nie zdominowała życia milionów ludzi:
1. Blendr
- Rok uruchomienia: 2011
- Rok zamknięcia: 2022
- Opis: Blendr był próbą stworzenia „hetero-Grindra”, aplikacji geolokalizacyjnej do szybkich spotkań. Nigdy nie osiągnął popularności Grindra i został zamknięty.
2. Thursday
- Rok uruchomienia: 2021
- Rok zamknięcia: 2025
- Opis: Niestandardowa aplikacja działająca tylko w czwartek, mająca zachęcać do szybkich spotkań offline. Spadek zainteresowania spowodował zamknięcie i pivot na organizację wydarzeń offline.
3. Huggle
- Rok uruchomienia: 2015
- Rok zamknięcia: 2020
- Opis: Aplikacja lokalizacyjna łącząca ludzi przebywających w podobnych miejscach. Została przejęta przez Badoo, które w 2020 r. postanowiło zamknęło Huggle.
4. Lumen
- Rok uruchomienia: 2018
- Rok zamknięcia: 2020
- Opis: Niszowa aplikacja dla osób powyżej 50 lat. Nie przetrwała po przejęciu przez Blackstone.
5. Spoonr (wcześniej Cuddlr)
- Rok uruchomienia: 2014
- Rok zamknięcia: 2017
- Opis: Aplikacja łącząca ludzi do przytulania i budowania bliskości fizycznej (niekoniecznie romantycznej). Pomysł przyciągnął uwagę mediów, ale nie przetrwał.
6. Grouper Social Club
- Rok uruchomienia: 2011
- Rok zamknięcia: 2016
- Opis: Platforma typu „group dating” i speed dating. Startup wspierał najbardziej znany akcelerator na świecie – Y Combinator. Aplikacja działała kilka lat, ale ostatecznie została zamknięta.
7. Peekawoo
- Rok uruchomienia: 2013
- Rok zamknięcia: ok. 2018
- Opis: Aplikacja kierowana do kobiet, stawiająca na przyjaźń i towarzystwo. Z czasem strona i aplikacja przestały działać.
8. Inclov
- Rok uruchomienia: 2016
- Rok zamknięcia: 2019
- Opis: Indyjska aplikacja randkowa dla osób z niepełnosprawnościami. Zakończono działalność po kilku latach.
9. WotWentWrong
- Rok uruchomienia: 2012
- Rok zamknięcia: nieoficjalnie ok. 2016
- Opis: Nietypowy serwis umożliwiający użytkownikom dowiedzenie się, dlaczego relacje się nie udały. Serwis jest dziś zamknięty.
10. SettleForLove
- Rok uruchomienia: ok. 2014
- Rok zamknięcia: po kilku latach działalności
- Opis: Serwis pozwalał użytkownikom dodawać zdjęcia w dwóch kategoriach: „Za” (pokazujące zalety, mocne strony i pozytywne cechy) oraz „Przeciw” (pokazujące wady, słabsze strony lub rzeczy, które mogą kogoś zniechęcić). Idea była pokazaniem pełnej szczerości i realistycznego obrazu użytkownika, w odróżnieniu od tradycyjnych aplikacji, gdzie prezentuje się głównie idealny wizerunek siebie. Z czasem serwis został zepchnięty na margines i przestał istnieć.
A w kategorii kontrowersyjnych aplikacji randkowych jest Score: Powstała nietypowa aplikacja randkowa. Wykluczy czarnoskórych i Latynosów. A właściwie – był, bo został zamknięty w tym samym roku, w którym powstał, czyli 2024 r.
Do 2013 r. randkowanie online było w USA najpopularniejszym sposobem, w jaki pary heteroseksualne się poznają – wynika z badania Uniwersytetu Stanforda “How Couples Meet and Stay Together”. Do 2019 r. już około 40% takich par poznało się w internecie, czyli dwa razy więcej niż tych, które spotkały się dzięki znajomym.
Dziś z aplikacji randkowych korzysta mniej więcej 30% wszystkich dorosłych Amerykanów, a wśród osób, które nigdy nie były w związku małżeńskim, odsetek ten rośnie do 52%.
Wraz z powszechnym upowszechnieniem randek online coraz wyraźniej widać też ich ciemniejsze strony. Siedmiu na dziesięciu użytkowników deklaruje, że często trafia na osoby kłamiące w swoich profilach, a 66% kobiet w wieku 18–49 lat doświadczyło nękania – podaje Pew Research. Kolejne 56% przyznało, że otrzymywało niechciane wiadomości lub zdjęcia o jednoznacznie seksualnym charakterze.

Jak to się robi teraz w USA
Na tym etapie wszyscy już wiemy, że randkowanie w aplikacjach przestało być zabawą. Jeśli już tam jesteśmy, to raczej przypomina obowiązek, który wykonuje się z nadzieją przeplataną rezygnacją. I właśnie w tym miejscu pojawiają się ostatnie randkowe startupy – takie, które nie próbują już „zdominować rynku”, tylko naprawić po drodze rzeczy, które ewidentnie się zepsuły. Przyjrzyjmy się, “jak to się robi teraz w USA”.
Oto najnowsze startupy randkowe, które próbują podbić tamtejszy rynek (albo są bliskie, by z niego wypaść):
Cerca – tylko dla wspólnych znajomych
Cerca zaczyna od najprostszego wniosku: nie ufamy obcym. Zwłaszcza po pandemii i latach spędzonych w internecie. Zamiast więc rzucać ludzi na siebie w nieskończonym strumieniu zdjęć, aplikacja łączy tylko tych, którzy mają wspólnych znajomych.
Tworzysz profil, synchronizujesz kontakty i nagle okazuje się, że randkowanie znów przypomina rzeczywistość sprzed Tindera – „ktoś ze znajomych zna kogoś”. Do tego tylko cztery swipy dziennie, anonimowe lajki i brak informacji, kto zrobił pierwszy ruch. Wszystko po to, żeby ograniczyć stres, wstyd i strach przed odrzuceniem. Wydaje się być bardziej ludzka i dopasowana do wrażliwości młodych ludzi.
Cerca zebrała 1,6 mln dolarów finansowania w tym roku i przyciągnęła około 60 tys. użytkowników, głównie studentów i młodych ludzi w Nowym Jorku. Nie sprzedaje algorytmu ani przeznaczenia – sprzedaje poczucie bezpieczeństwa.
Sitch – AI jako swatka
Sitch idzie jeszcze dalej i właściwie mówi wprost: problemem randek nie jest brak ludzi, tylko brak sensownych dopasowań. Zamiast szybkiego zakładania profilu i oceniania twarzy, użytkownik przechodzi długi onboarding, odpowiadając na dziesiątki pytań tekstem lub głosem. Całość obsługuje AI wzorowana na… prawdziwej swatce.
Aplikacja nie każe przesuwać profili w prawo i lewo – po prostu pokazuje konkretne osoby. Jeśli obie strony się zgodzą, trafiają do wspólnego czatu z botem, który towarzyszy im nawet po realnej randce i zbiera opinie.
Sitch zebrał w sumie 7 mln dolarów, z czego 5 mln w rundzie seed. To propozycja dla tych, którzy są już zmęczeni wyborem spośród tysięcy opcji i chcą, żeby ktoś – albo coś – zrobiło to za nich.
Drybaby – randka bez piwa
Drybaby wygląda jak odpowiedź na zupełnie inne pytanie: co, jeśli randkowanie nie powinno kręcić się wokół alkoholu? Aplikacja powstała z myślą o osobach niepijących, ale zamiast typowych randek oferuje raczej społeczność i pomysły na spędzanie czasu bez barów i drinków.
Czytelnicze spotkania, tańce, wydarzenia „na trzeźwo”, tygodniowy newsletter i kalendarz lokalnych aktywności. Drybaby nie sprawdza, kto pije, a kto nie – ważniejsze jest to, że chcesz wyjść z domu i poznać ludzi bez piwa w ręce.
Projekt działa w Nowym Jorku i Los Angeles, jest w dużej mierze finansowany z własnych środków i dopiero zbiera rundę seed.
After – dlaczego znikasz?
After skupia się na tym, co w randkowaniu online boli chyba najbardziej: ghostingu. Jeśli zacząłeś z kimś rozmawiać i nagle znikasz, aplikacja zmusza cię do wybrania powodu. Dopiero wtedy możesz wrócić do dalszego korzystania. Druga osoba dostaje uprzejmą, automatycznie wygenerowaną wiadomość, która domyka temat i oszczędza domysłów. Do tego aplikacja pilnuje, żeby rozmowy faktycznie się toczyły – martwe dopasowania same wygasają.
After wystartował w 2023 r., zaczyna lokalnie w Austin i nie chwali się jeszcze finansowaniem, ale jego ambicje są jasne: mniej ciszy, więcej jasnych sygnałów.
Tea – ta herbatka nie smakowała najlepiej
Tea miała być tarczą, a okazała się maczugą. Aplikacja, zaprojektowana jako narzędzie ochrony kobiet przed niebezpiecznymi mężczyznami w świecie randek online, w bardzo krótkim czasie zamieniła się w cyfrowy chaos, w którym dobre intencje nie nadążały za skalą i emocjami.
Jej mechanizm był prosty: tylko kobiety, pełna anonimowość, możliwość ostrzegania się nawzajem przed „czerwonymi flagami”. Do tego “bajery” wyciągnięte niczym z pitchu przypadkowego startupu – wyszukiwanie odwrotne zdjęć, sprawdzanie numerów telefonów, dostęp do rejestrów przestępców seksualnych. Problem w tym, że obok realnych ostrzeżeń aplikacja umożliwiała też anonimowe opisywanie konkretnych mężczyzn w sposób całkowicie subiektywny. Granica między sygnałem bezpieczeństwa a publicznym linczem szybko się rozmyła.
Największy cios przyszedł jednak z innej strony. W wyniku cyberataku do sieci wyciekło w tym roku ponad 72 tysiące zdjęć użytkowniczek Tea, w tym selfie i fotografie dokumentów tożsamości przesyłane podczas weryfikacji konta. Materiały zaczęły krążyć po sieci, a ironia sytuacji była brutalna: aplikacja, która miała chronić kobiety, naraziła je na realne ryzyko.
Wszystko to wydarzyło się w momencie szczytowej popularności. Tea była najczęściej pobieraną darmową aplikacją w USA, chwaliła się milionem nowych użytkowniczek w kilka dni i bazą ponad czterech milionów kobiet. Skala przyszła szybciej niż odpowiedzialność. Prawnicy zaczęli mówić o zniesławieniach, media o „aplikacji do hejtu mężczyzn”, a regulatorzy – o naruszeniach prywatności.
Aplikacja została usunięta ze sklepu Apple, ale jest jeszcze dostępna w sklepie z appkami na Androida.
Nic lepszego już nie powstanie?
Patrząc na te wszystkie pomysły razem, łatwo zauważyć jedną rzecz: nikt już nie próbuje stworzyć nowego Tindera. Nowe aplikacje są mniejsze, ostrożniejsze (choć jak widać – nie zawsze) i bardziej skupione na emocjach niż na skali. To raczej próby ratunkowe niż rewolucje. I być może właśnie tak wygląda dziś przyszłość randkowania – mniej obietnic, więcej granic i coraz więcej znaków, że najlepsze pomysły w tym temacie mogą być już za nami.
* Informacje o “państwowym Tinderze” pochodzą z portalu “Klub Jagielloński”
Bohaterka "Oszusta z Tindera" stworzyła startup, który zweryfikuje tożsamość
Jedna z bohaterek głośnego filmu dokumentalnego "Oszust z Tindera" (dostępny w Netflix) po dramatycznych przejściach osobistych postanowiła pomagać ludziom w weryfikacji tożsamości rozmówców online.