Złoty, a skromny. Jak sprzedaje się rower za milion złotych? [WYWIAD]

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
Luksus to dla mnie wolność. Zależy mi na tym, żeby klient dostał wszystko to, co sobie wymarzy – mówi Adam Zdanowicz, twórca i właściciel firmy Mad Bicycles, który stworzył rower wart 1 mln zł.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2020 (63)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Jak to się zaczęło?

Nietypowo. Nie uwierzysz, ale nigdy nie byłem rowerowym maniakiem. Znajomy zaproponował, żebym wpadł na Masę Krytyczną i nagrał, jak on i jego kumple jadą na chopperach, czyli rowerach przypominających motocykle. Sami je robili, były to takie domorosłe konstrukcje garażowe. Powiedziałem, że wszystko pięknie, ale nie mam roweru. Dostałem od nich mały chopper i pamiętam chwilę, kiedy położyłem ręce na jego kierownicy. Po prostu się w nim zakochałem. Złapałem wirusa – wiedziałem, że chcę mieć taki customowy pojazd zrobiony dla mnie i pode mnie. Postanowiłem, że zrobię go sam. 

Umiałeś?

No co ty?! Wszystkiego musiałem się nauczyć!

Długo powstawał?

Dwa lata się nad nim męczyłem w garażu, nazwałem go „Recydywa”.

Skąd nazwa?

To był taki wyciągnięty rower w stylu kalifornijskim z polskim sznytem. Miał dość łagodne kształty, ale też ostre akcenty, więc nazwa też musiała być mocna. Wyryłem ją na nim.

I wpadłeś na pomysł, żeby robić rowery na zarobek?

Nie tak szybko. Po drodze skończyłem budownictwo na Politechnice Białostockiej, a w 2013 r. dowiedziałem się o konkursie „Mój pomysł, mój biznes”, który organizowała moja uczelnia oraz regionalny dziennik „Kurier Poranny”. Trzeba było przedstawić pomysł na rozkręcenie biznesu i opracować biznesplan. Poczułem w powietrzu zapach sukcesu, przygotowałem się najlepiej, jak umiałem i wygrałem. W nagrodę dostałem 10 tys. zł. z zastrzeżeniem, że wykorzystam je na wcielenie swoich planów w życie, czyli uruchomienie własnej firmy. Odtąd moje życie nie było już takie samo. W 2014 r. ruszyłem z własną działalnością gospodarczą, zacząłem robić spersonalizowane, customowe rowery. Wiedziałem, że sam nie podołam, więc się zgłosiłem do znajomego, który pomógł mi robić trójwymiarowe wizualizacje. Dziś działamy w szóstkę i stanowimy chyba największą pracownię projektowo-wykonawczą w Europie. 

W dodatku chyba najbardziej zwariowaną. 

Jak już mówiłem, nigdy nie byłem rowerowym szaleńcem, za to zawsze pociągało mnie tworzenie szalonych rzeczy. Rower jest dla mnie medium, ale mogę też projektować biżuterię, fotografować i robić tysiąc innych rzeczy. Najważniejsza jest kreacja.

Projektowanie i produkcja to dwie różne umiejętności.

Zawsze miałem umiejętności manualne, w dodatku moją pasją od zawsze było wykonywanie różnych rzeczy od początku do końca. To mi oczywiście dało jakieś podstawy, ale przede wszystkim wiarę, że można coś zrobić od etapu rysunku technicznego do wykończenia. 

Czym się inspirowałeś?

Myślę, że motocyklami. Ale nie mam jednej inspiracji. Moją zasadą jest iść pod prąd, zaprzeczać temu, co robią inni, szukać w miejscu, gdzie nikt jeszcze nie szukał. Tak powstał złoty rower, rower zaplątany zwany rowerem spaghetti czy rower z lodu. 

Pierwszy duży rozgłos przyniósł ci właśnie rower z lodu.

Połączyłem przód i tył pojazdu nie za pomocą prętów czy rur, lecz bryły lodu. Nagrałem efektowny, kilkuminutowy film, w którym prezentowałem swoje dzieło i który zyskał dużą popularność. 

Dzięki temu stałeś się gwiazdą w swojej branży.  

Zawsze lubiłem tworzyć oryginalne rzeczy, takie, o których mogę powiedzieć, że są naprawdę moje. Kiedy kupowałem buty, kurtkę czy zegarek, starałem się je przerabiać tak, żeby odzwierciedlały mój charakter. I przeniosłem to na rowery, przy czym staram się, żeby oddawały one duszę właściciela.

Na przykład?

Rower, który zrobiłem dla Aleksandra Barona z zespołu Afromental. To po prostu emanacja jego osobowości. Jest na nim m.in. jego logo i wspornik w kształcie czaszki, która trzyma w zębach kierownicę. Mówiąc nieskromnie, nikt inny nie jest w stanie zaproponować tak dopracowanego pod indywidualne potrzeby produktu. Zależy mi na tym, żeby klient dostał wszystko to, co sobie wymarzy. Żeby miał to samo poczucie wolności, które mam ja, gdy projektuję i tworzę rower. Ta wolność to jest właśnie dla mnie luksus.

Bo twoje rowery są luksusowe.

Łączą w sobie luksus i szaleństwo. Od kiedy poczułem energię, jaka w nich drzemie, stwierdziłem, że taki skrojony na miarę, często niezwykle oryginalny rower musi mieć swoją cenę.

I tu wchodzimy w biznesową część twojej działalności.

Kiedy wszedłem w świat rowerów, zauważyłem, że wielu producentów sprzedaje je poniżej wartości, często po kosztach wytworzenia. Ja się na to nie godziłem, uznałem, że muszę sam wykreować ich wartość. Oczywiście, do tego trzeba było zbudować markę i wiarygodność. 

Pomogli ci w tym celebryci.

Pamiętam, jak byłem na montażu, kiedy zadzwonił do mnie Michał Szpak. Zobaczył w internecie moje dzieło i chciał u mnie zamówić rower. Zrobiło to na mnie duże wrażenie, dzięki niemu później zgłosili się do mnie inni znani ludzie. Szybko się rozeszło, że to, co można u mnie zamówić, jest wyjątkowe. Później przez wspólną znajomą zgłosiła się do mnie Doda, która poprosiła, żebym zaprojektował rower dla Slasha, gitarzysty Guns N’ Roses. To był rok 2017, przyjeżdżał właśnie do Polski na koncert. Slash był zachwycony, później, już osobiście, zamówił rower dla swojej dziewczyny. Moimi klientami byli też Zbigniew Hołdys, a także piłkarz Tomasz Frankowski. To, rzecz jasna, buduje poczucie własnej wartości. Nie ukrywam, że moje rowery nie są tanie. W dodatku koszty produkcji ciągle wzrastają, bo przywiązuję wielką wagę do detalu. 

Reklama jest ważna?

Oczywiście. Ale kiedyś powiedziałem, że z reklamą jest jak z seksem – kiedy się za nią płaci, to znaczy, że coś jest nie tak. Bo najskuteczniejsza jest reklama organiczna. Dla mnie największą promocją jest sam produkt i to, że jest on oryginalny i niepowtarzalny. To, co robię, musi być totalne. Kiedy zaczynałem, znajomi pukali się w głowę. Mówili, że za bardzo wymyślam, idę pod prąd, mam parcie na szkło, a jednocześnie brak mi doświadczenia. Dziś prawie żaden z nich nie robi rowerów. 

W 2019 r. w Las Vegas otrzymałeś nagrodę Best One Off Radical Custom, zwaną „rowerowym Oskarem”, w dodatku w najważniejszej kategorii. Zostałeś mistrzem świata w tworzeniu rowerów customowych. Opowiedz o tym.

Przepustką na tę imprezę okazał się dla mnie mój rower z lodu. Kiedy pojechałem do Las Vegas na imprezę OBC 2019, nie byłem już anonimowy. Nazywano mnie „Icemanem”, zresztą wszyscy myśleli, że zaprezentuję właśnie tamten pojazd. Kiedy pokazałem Materialize, 2,5-metrowy złoty rower, wszyscy byli bardzo zaskoczeni. Opadły im szczęki. 

Skąd nazwa?

Bo to materializacja moich marzeń.

Jak powstał?

Zacząłem go robić w 2016 r. i trwało to prawie trzy lata. Do dziś uważam go za moje opus magnum. Zwłaszcza że wykonaliśmy go w nowatorskiej technice druku 3D. Znajomi wokół mnie powtarzali, że to niewykonalne, ale ja się uparłem. Kiedy udowodniliśmy, że jednak można, cały zespół po prostu pękał z dumy. Szczerze mówiąc, robiliśmy go do ostatniej chwili, a pierwszy raz w całości zobaczyłem go na konkursie w Las Vegas. Robił wrażenie. 

I wygrał.

Po prostu zdeklasowaliśmy konkurencję. Podczas prezentacji wywołałem entuzjazm, wszyscy krzyczeli i klaskali. Do dziś złoty rower jest manifestacją możliwości projektowych i wykonawczych mojej firmy. Oceniam, że jest wart ok. 1 mln zł. Jak to się dzisiaj mówi – złoty a skromny.

Gdzie się znajduje?

Trzymam go w specjalnym skarbcu (śmiech). Ciągle czeka na swego właściciela.

Patrząc na twoje niektóre dzieła, zastanawiam się, czy to jeszcze produkt, czy już dzieło sztuki.

Dla mnie są to rzeźby użytkowe, przy czym im bardziej zbliżam się do sztuki, tym mam większą satysfakcję. Czuję wtedy, że piszę historię polskiego dizajnu.

Na wszelki wypadek zapytam, czy na wszystkich twoich rowerach można jeździć?

Jak najbardziej! Złoty rower ma wspomaganie elektryczne, wyciąga ponad 50 km na godzinę. Żartuję nawet, że to najbardziej nielegalny złoty rower na świecie. Ale oczywiście duża część moich klientów traktuje mój produkt jako inwestycję. Przyznam, że z takim podejściem spotykam się coraz częściej.  

Zapytam cię jeszcze o twoją żyłkę do biznesu. To tradycja rodzinna?

Ani trochę. W mojej rodzinie nie było prywaciarzy, a bliscy patrzyli na moje pomysły z duża rezerwą. Nie miałem wzorców, wskazówek ani doświadczenia. Może dlatego działałem niekonwencjonalnie i odniosłem sukces. Moja firma nie opiera się wyłącznie na Excelu i liczbach, nie jest to więc zwykła działalność gospodarcza. Zresztą, marka luksusowa chyba do końca nie może taka być. 

Jak się ją buduje?

Z pokorą, cierpliwie i stopniowo. Ważne jest niekonwencjonalne podejście. Nazwa mojej firmy to Mad Bicycles, czyli szalone rowery. Choć tak naprawdę to dla mnie nie są rowery, tylko sposób wyrażania siebie. 

Jak na swój młody wiek, sporo osiągnąłeś. Masz jeszcze artystyczno-biznesowe marzenia?

Oczywiście! Choć z tymi marzeniami bywa różnie. Gdyby dziesięć lat temu ktoś mi powiedział, że w Las Vegas będę odbierał najbardziej prestiżową rowerową nagrodę świata customów, zaśmiałbym mu się w twarz. W tym wypadku życie przerosło marzenia. Oczywiście, mam poczucie samorealizacji i spełnienia, ale człowiek szczęśliwy musi być głodny. Lubię pracować z ludźmi głodnymi i takich sobie dobieram. 

Twój głód na czym polega?

Na tym, żeby robić coś oryginalnego i swojego, dawać upust kreatywności. Jak już mówiłem, jeszcze zanim zająłem się rowerami, jeździłem na deskorolce, do dziś zresztą to robię. To trudny sport, częste są upadki, a zaledwie 10 proc. prób wykonania ewolucji kończy się sukcesem. Stąd nauczyłem się, że nie można się przejmować niepowodzeniami, tylko uparcie dążyć do celu. Okazało się, że to była dla mnie świetna lekcja biznesowa. 

A teraz jakie marzenia?

W tym roku są jeszcze śmielsze niż zazwyczaj. Musiałem do tego dojrzeć.

Brzmi frapująco.

Chciałbym przekształcić moją pracownię w coś, co będzie znane na całym świecie. Właściwie w coś, czego jeszcze nigdzie nie ma. Rozmawiam na ten temat z Podlaskim Urzędem Marszałkowskim i Urzędem Miasta w Białymstoku. Chodzi o stworzenie miejsca, w którym będzie można obejrzeć najpiękniejsze rowery na świecie, a jednocześnie zobaczyć od zaplecza, jak one powstają. Używając metafory, ma to być skrzyżowanie amerykańskiej fabryki motocykli Orange County Choppers, pracowni Karla Lagerfelda i fabryki czekolady Willy’ego Wonki.

Szalone połączenie.

Bo ja jestem nieco szalony. Ale od jakiegoś czasu – jestem już szaleńcem, któremu ludzie nie boją się zaufać i powierzyć spore pieniądze.

-

Adam Zdanowicz 

Białostoczanin, absolwent Politechniki Białostockiej, twórca i właściciel firmy Mad Bicycles projektującej i produkującej rowery customowe, a także pracowni projektowo-wykonawczej GVINT. W 2019 r. otrzymał główną nagrodę Best One Off Radical Custom Bicycle na Międzynarodowej wystawie OBC w Las Vegas, laureat Podlaskiej Marki Roku 2018 oraz Nagrody Signum Temporis – Znak Czasu przyznanej przez Europejski Klub Biznesu Polska

Wśród jego klientów są m.in. Slash z zespołu Guns N’ Roses, Michał Szpak, Aleksander Milwiw-Baron czy Michał Wiśniewski. Spełnia się jako fotograf i reżyser niezależnych krótkich filmów.

 

My Company Polska wydanie 12/2020 (63)

Więcej możesz przeczytać w 12/2020 (63) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ