Co trzeci płaci, ale to za mało
© Andrzej Wieteszkaz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 9/2016 (12)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Spotify zrewolucjonizował dostęp do muzyki. Zamiast kupować płyty czy pojedyncze utwory w wersji cyfrowej albo je kopiować z sieci, możemy korzystać z niemal nieograniczonych muzycznych zasobów za całkiem przystępną cenę. A jeśli nie chcemy płacić, to – decydując się na pewne ograniczenia – tę samą muzykę dostaniemy za darmo. Taki model działania firm opisał w wydanej w 2009 r. książce „Za darmo. Przyszłość najbardziej radykalnej z cen” Chris Anderson, wówczas redaktor naczelny magazynu „Wired”, a dziś prezes „dronowej” 3D Robotics. Nazwał go freemium.
Słabością freemium jest to, że – jak pokazuje życie – większość użytkowników stara się zadowolić tym, co dostaje „za free” i nie dokupuje płatnych usług. Przekonało się o tym wiele przedsiębiorstw, które w internecie dostarczały fajne i wygodne dla użytkowników usługi. Jedni zeszli ze sceny, a inni zdecydowali się na radykalny ruch: wyłączyli darmową ofertę i pozostawili tylko płatną jej część, licząc, że zaczną zarabiać i utrzymają się na rynku.
W przypadku Spotify jedynie – albo aż – 31 proc. klientów płaci abonament. Pozostali korzystają z bezpłatnych usług i co jakiś czas muszą odsłuchać reklamę.
Gdy spojrzeć na sporadycznie upubliczniane oficjalne dane o płacących klientach firmy, widać, że ich liczba systematycznie rośnie. Lecz ciągle jest ich za mało, by serwis zarabiał. Nawet jeśli do wpływów z abonamentu dodamy te z emisji reklam (w 2015 r. ok. 10 proc. przychodów) – ubiegłoroczna strata Spotify robi wrażenie: było to 173 mln euro przy przychodzie w wysokości 1,95 mld.
Przyszłość największego na świecie streamingowego serwisu muzycznego zależy dziś od tych, którzy nie płacą. Jeśli uda się ich przekonać do sypnięcia groszem – fachowcy nazywają to monetyzacją – za jakiś czas Spotify ma szansę zacząć zarabiać na siebie. Jeśli nie, może się np. okazać, że skończy się darmowe słuchanie. To zmniejszy koszty firmy, bo przecież tantiemy płacone są od każdego odtworzonego utworu. Może się też okazać, że reklam będzie więcej niż teraz, ale to byłby zapewne strzał w stopę, bo użytkownicy – przynajmniej niektórzy – mogliby przed nimi uciekać, rezygnując w ogóle z usług.
Czym można przekonać niepłacących do płacenia? Dziennikarze i analitycy tryskają pomysłami. Sama firma mówi, że chce wzbogacić płatne usługi o wywiady z artystami, o wideo, a także umożliwić wyświetlanie tekstów utworów.
Na potknięcie Spotify czekają nie tylko jego bezpośredni konkurenci, tacy jak Tidal czy Deezer, ale także giganci, jak Apple i Google (a właściwie Alphabet, bo tak nazywa się teraz holding, którego częścią jest Google), którzy w katalogu swych usług mają również streaming muzyki. Zarabiających miliardy dolarów kwartalnie gigantów stać na to, by poczekać, aż mniejsi rywale się wykrwawią. Mogą też przyspieszyć ten proces, uderzając w nich jakimiś fajnymi, z punktu widzenia klientów, promocjami. A wtedy tym, którzy wolą Spotify, pozostanie mocno trzymać kciuki za ulubiony serwis.
Więcej możesz przeczytać w 9/2016 (12) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.