Wakacje z elektrykiem
Korzystanie z szybkiej ładowarki pozwala zwiększyć zasięg o 100 km w kilkanaście minut / Fot. mat. pras.z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2024 (105)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Jak wynika z prowadzonych regularnie badań, najczęściej wakacyjne podróże zajmują Polakom od 3 do ok.6 godz. Oznacza to, że najczęściej nie przekraczamy dystansu rzędu 400 km. Czy na takich trasach sprawdziłoby się auto elektryczne? A jeżeli tak, to jakie?
Oferta samochodów na prąd z roku na rok powiększa się, co nie powinno dziwić, bo nieuchronnie zbliża się obowiązująca data wejścia w życie zakazu rejestracji większości nowych samochodów spalinowych. O ile nic się nie zmieni, nastąpi to w 2035 roku, czyli już niedługo.
Większość producentów stale zwiększa liczbę oferowanych elektryków. I wprawdzie mamy w tym gronie takie samochody, jak np. Dacia Spring albo Fiat 500, które nie nadają się na długie trasy ze względu na krótki zasięg i mały bagażnik, to nie brak też samochodów rodzinnych, które dysponują odpowiednio przestronnym wnętrzem oraz bateriami pozwalającymi przejechać kilkaset kilometrów bez ładowania. Przynajmniej teoretycznie. Mało tego, takie auta można kupić za ok. 200 tys. zł, co jeszcze kilka lat temu było niemożliwe. Na liście takich rodzinnych modeli znajdziemy modele Tesli, Hyundaia, Forda, Renault, Volkswagena, Peugeota czy Kii lub Nissana. Oczywiście to nadal nie jest niska cena. Jednak elektryki może nie tanieją w takim tempie, jak byśmy oczekiwali, ale z roku na rok poprawiają się ich parametry.
Plan podróży
Niemniej właśnie zasięg i związane z nim kontrowersje sprawiają, że wiele osób twierdzi, że pokonanie długiej trasy samochodem na prąd trwa dłużej niż spalinowym. Czy to prawda? Tak naprawdę problemem jest możliwość szybkiego ładowania samochodów na trasie. Wprawdzie energia z nowoczesnych urządzeń o dużej mocy jest droga (nawet ponad 3 zł za kWh), ale za to pozwalają one „zatankować” większość nowoczesnych samochodów elektrycznych w kilkanaście minut, o ile spełnimy kilka warunków dotyczących odpowiedniego przygotowania baterii. Niestety w Polsce takich ładowarek nadal jest bardzo mało, także przy głównych trasach. Ich liczba stale rośnie, ale niewystarczająco.
W konsekwencji podróż należy precyzyjnie zaplanować, wcześniej znajdując odpowiednie punkty ładowania oraz opcje, które pozwolą ratować się alternatywną ładowarką, gdy ta „główna” z jakiegoś powodu zawiedzie. Nie można też liczyć na to, że naładujemy samochód w kwadrans, zyskując kolejne kilkaset kilometrów zasięgu. Trzeba uwzględnić mniejszą niż podawana moc ładowarki oraz specyfikę procesu ładowania baterii. I realnie zostawić sobie około 45 min na uzupełnienie baterii od zera do okolic 80 proc. To na pewno wydłuża czas jazdy w porównaniu z tankowaniem samochodu spalinowego, które trwa najwyżej kilka minut. A co, jeśli w szczycie wakacyjnych wyjazdów przy ładowarkach ustawią się kolejki? Cóż, na czas jazdy może się naprawdę mocno wydłużyć.
Nie znaczy to jednak, że wakacje za kierownicą samochodu elektrycznego to pieśń przyszłości. Ruszając na trasę, trzeba tylko wiedzieć, czego się spodziewać i odpowiednio się do tego przygotować. Po pierwsze, koniecznie przed wyruszaniem w długą podróż trzeba naładować samochód „pod korek” z domowego gniazdka. Jeśli korzystamy ze złącza 230 V to taki proces może trwać nawet dwie doby, więc – jeśli już kupujemy elektryka – warto wyposażyć się w wall-boxa, czyli szybką, domową ładowarkę o mocy przynajmniej 11 kW. To zdecydowanie skróci czas ładowania baterii. A dlaczego warto ruszać autem w pełni naładowanym? Bo poszukiwanie ładowarki nie będzie pierwszą rzeczą, o której pomyślimy poza miastem, a po drugie bardzo dużo zaoszczędzimy. Domowy prąd może być nawet ponad trzy razy tańszy niż ten kupowany od takich firm jak Orlen czy Greenway. Wszystko zależy od mocy urządzenia, z którego skorzystamy, jego lokalizacji oraz rodzaju abonamentu, który wykupiliśmy. Jaki by jednak był, i tak prąd pobrany w domu będzie kosztować mniej.
Kolejna kwestia to wspomniana logistyka. Koniecznie trzeba przygotować listę stacji ładowania, których w niektórych regionach Polski nadal jest zdecydowanie za mało. Weźmy choćby popularne Mazury. Tu możemy liczyć przede wszystkim na urządzenia o mocy 22 kW lub mniejszej, a szybsze – np. o mocy 50 kW – to unikat na skalę tego pięknego regionu. Jeżeli więc możemy ładować samochód przez noc w naszym hotelu lub ośrodku to znakomicie, ale jeżeli w miejscu noclegu nie ma ładowarki, to możemy mieć problem. A Mazury to nie jedyny region, który – na razie – można nazwać elektryczną pustynią. Podobnie jest na Podkarpaciu lub w górskich rejonach Dolnego Śląska. Nawet w miastach w tych regionach nie uświadczymy odpowiedniej liczby ładowarek o mocach choćby 22 kW. Cóż, wybierając hotel lub pensjonat, trzeba pamiętać o tym, by mieć możliwość ładowania samochodu.
Ładowarki przyszłości
Oczywiście sytuacja stale się poprawia, szczególnie przy najważniejszych drogach szybkiego ruchu. Powstają nowe miejsca obsługi podróżnych, a na nich budowane są szybkie ładowarki. Dzięki temu można szybko ładować auta przy autostradzie A1, gdy jedziemy nad morze albo przy A2, jeżeli wybieramy się w kierunku naszej zachodniej granicy. Niektóre nowe urządzenia dysponują nawet mocą 350 kW, choć z drugiej strony na razie niewiele „elektryków” może z niej skorzystać. Swoje ładowarki stawia też Orlen, który chce docelowo mieć w naszym kraju ponad 6 tys. stacji ładowania. Na razie ma około 600.
To jednak pieśń przyszłości. Nawet dysponując samochodem elektrycznym z dużą baterią i deklarowanym zasięgiem rzędu 500 km, trzeba liczyć się z dłuższym postojem po drodze. Nawet, gdy trasa to około 350 km, jak z Warszawy do Trójmiasta. Jeżeli jedziemy ekspresówką, czyli 120 km/godz., to zużycie prądu będzie na tyle duże, że nie ma szans, by uzyskać maksymalny zasięg. Latem można liczyć na około dwie trzecie tej wartości, zatem ładowanie po drodze będzie konieczne. W konsekwencji trzeba się liczyć z tym, że czas dojazdu z centrum Polski np. do Zakopanego, Ustrzyk Górnych, Jastrzębiej Góry czy nad Zalew Szczeciński, będzie jednak trwać godzinę czy nawet dwie dłużej, niż autem z tradycyjnym napędem. A może być droższy, bo przy zużyciu energii na poziomie 22-25 kWh na 100 km (tyle „spali” przeciętny elektryk na drodze szybkiego ruchu) musimy liczyć się z kosztem od 66 do 75 zł za 100 km – o ile korzystamy z szybkich ładowarek przy trasie. Oszczędne auta spalinowe pokonają ten dystans taniej, nawet przy obecnych, wysokich cenach benzyny. Oczywiście domowy prąd jest zdecydowanie tańszy i jeżeli korzystamy tylko z niego to każdy samochód na prąd będzie jeździć taniej niż spalinowy. Tylko że na trasie to nierealne.
Warto też pamiętać, że na zasięg ma wpływ „masa startowa” pojazdu, czyli to, jak dużą grupą wyruszamy na trasę. Zapakowany po brzegi bagażnik i cztery osoby na pokładzie oznaczają, że nie ma szans, by uzyskać zasięg deklarowany przez producenta. Kolejna sprawa, ważna latem, to klimatyzacja. Stale włączona może sprawić, że stracimy kolejne 10-15 proc. zasięgu. Ale z drugiej strony, po co nam luksusowe auto z bogatym wyposażeniem, skoro potem mamy godzić się na jazdę w przegrzanym samochodzie...
Cisza na autostradzie
Jazda elektrykiem na wakacje w Polsce, przynajmniej na razie, potrwa zatem zwykle dłużej niż ta sama podróż w samochodzie spalinowym, co przyznają na forach nawet wielcy entuzjaści elektromobilności. Najprawdopodobniej nie zaoszczędzimy też pieniędzy, bo ładowanie na trasie kosztuje o wiele więcej niż z domowego gniazdka. Jakie zalety ma więc auto na prąd? Ta oczywista to cisza i komfort – nawet na autostradzie samochody z silnikiem elektrycznym są dużo cichsze niż te z napędem spalinowym. Po drugie, mamy świadomość, że nie zanieczyszczamy powietrza – przynajmniej w miejscu, w którym się poruszamy (bo prąd i tak u nas w dużej części produkowany jest w węglowych elektrowniach).
I na koniec warto jeszcze wspomnieć dwa argumenty, które zwykle przytaczają promotorzy aut elektrycznych. Kierując elektrykiem bardzo mocno odczujemy zasadę, że wolniej znaczy szybciej. Krótko mówiąc, wolniejsza jazda sprawi, że zużyjemy mniej energii, a zatem nie będziemy tracić zasięgu, a ładowanie będzie rzadsze. Stracimy więc mniej czasu. To dlatego na autostradach i „ekspresówkach” tak często widujemy samochody z zielonymi tablicami, które karnie jadą prawym pasem, nierzadko równo z ciężarówkami.
Druga kwestia to przerwy na trasie. Tankowanie trwa najwyżej kilka minut i angażuje nas na tyle, że w trakcie tej czynności nie przekąsimy hot-doga ani nie wypijemy kawy. Co innego ładowanie auta. Ta czynność tylko w folderach producentów zajmuje kwadrans, a ładowarkowa rzeczywistość jest taka, że uzupełnienie energii od kilkunastu procent do okolic 80 proc. (wtedy szybkość ładowania drastycznie spada) zajmie minimum 30 min, nierzadko dłużej. Mamy więc czas na odpoczynek na trasie, na kawę, dobry obiad, spacer, a może nawet zwiedzanie, o ile ładowarka nie znajduje się w mało atrakcyjnej okolicy. Entuzjaści elektromobilności podkreślają, że takie przerwy na trasie są bardzo ważne dla bezpieczeństwa jazdy.
Więcej możesz przeczytać w 6/2024 (105) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.