Ryzyka zmiennych stóp. Pełny obraz Kuczyńskiego
Amerykańska giełda na minusie, fot. Getty ImagesUprzedzałem, że na rynku amerykańskich akcji możemy zobaczyć w tym roku korektę, która obniży indeksy o ok. 20 proc. Zdecydowanie jednak nie oczekiwałem, że taka zapowiedź sprawdzi się już w styczniu. W drugiej połowie miesiąca indeks S&P 500 spadał pięć razy na poziom o 10 proc. niższy niż szczyt wszech czasów, a NASDAQ zbliżał się szybko do poziomu o 20 proc. niższego niż szczyt.
Mało tego – przecena miała miejsce podczas sezonu raportów kwartalnych, który to sezon zazwyczaj pomaga „bykom”. Owszem, Apple i Microsoft oraz Amazon.com zadowoliły inwestorów, ale np. Netflix, Facebook czy Spotify bardzo zawiodły. Generalnie najsłabsze były małe spółki oraz giganci z NASDAQ.
Tym ostatnim przeszkadzało to, że bardziej „jastrzębia” polityka monetarna Fed będzie im szczególnie szkodziła. Są to spółki z sektora growth, którym mniej pomaga sytuacja gospodarcza (na tym zyskuje sektor value), a bardziej tracą, mając do dyspozycji wysoko oprocentowany kredyt. Poza tym (ale to już naprawdę dawno jest gdzieś na uboczu) akcje amerykańskie były zdecydowanie za drogie.
Po przecenie też zresztą były za drogie, ale jak zawsze podkreślam na Wall Street (szczególnie tam) od wielu lat budowana jest zasada „kupuj spadki”, bo to zawsze się opłaca. Tym razem nawet poważne banki takie jak Goldman Sachs czy City apelowały do klientów zamożnych, żeby akcji nie sprzedawali. To w końcu musiało doprowadzić do odbicia.
Szybki spadek, szybkie odbicie
Spadek o 10 proc. zgodnie z konsensem z Wall Street rozpoczyna korektę, a spadek ponad 20 proc. jest wejściem w rynek niedźwiedzia.
Nic więc dziwnego, że testowania tych poziomów przez odpowiednio S&P 500 i NASDAQ musiało w końcu zachęcić większy popyt, co właśnie doprowadziło do tego odbicia.
W pierwszej dekadzie lutego, kiedy ten tekst pisałem, zanosiło się nawet na wyrysowania formacji V (szybki spadek i równie szybki wzrost z nowym rekordem), co było zupełnie bezsensowne, jeśli chodzi o wycenę spółek, ale bardzo prawdopodobne właśnie z powodu wbudowanej w rynek zasady „kupuj spadki”.
W tle, w końcu stycznia i na początku lutego, były decyzje banków centralnych i wypowiedzi prezesów. Decyzje podejmował bowiem Federalny Komitet Otwartego Rynku (FOMC, czyli Fed), Bank Anglii (stopy wzrosły po raz drugi – do poziomu 0,5 proc.), Europejski Bank Centralny i Rada Polityki Pieniężnej. W każdym z tych przypadków decyzje, a szczególnie wypowiedzi prezesów, doprowadzały do zawirowań przede wszystkim widocznych na rynkach walutowych.
FOMC nie zmienił poziomu stóp procentowych i w zasadzie zapowiedział podwyżkę w marcu, ale wypowiedzi Jerome Powella, szefa Fed, podczas konferencji prasowej po posiedzeniu komitetu, obóz byków wystraszyły. Stwierdził on, że na każdym posiedzeniu FOMC mogą być podniesione stopy, że Fed jest zaniepokojony presją na płace i będzie zwalczał wszelkimi siłami stanowczo zbyt wysoką inflację.
Powiedział też, że Fed ma mnóstwo miejsca do takiego zaostrzania polityki monetarnej, żeby nie zaszkodzić rynkowi pracy. Poza tym potwierdził, że Fed zatrzyma skup aktywów (QE) w marcu i będzie się zastanawiał podczas kolejnych posiedzeń FOMC nad redukcją bilansu Fed. Podczas pandemii Fed skupił z rynku aktywa o wartości blisko 5 bln dol., czyli ponad 20 proc. PKB USA.
Na graczy padł blady strach. Analitycy Goldman Sachs mówili o pięciu podwyżkach...
Więcej możesz przeczytać w 3/2022 (78) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.