Łukasz Banach. Poza biznesem

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2025 (114)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Przez kilkanaście lat kształciłeś się muzycznie, grałeś w orkiestrach. Skąd taka zajawka?
Pierwotnym jej źródłem jest oczywiście miłość do muzyki. A jak muzyka, to klasyczna. Tak się złożyło, że zacząłem uczyć się gitary klasycznej, w tym przypadku kolejnym naturalnym etapem było koncertowanie z orkiestrą symfoniczną. W pewnym momencie planowałem nawet muzyczne zawodowstwo, ale, powiedzmy, że druga miłość – czyli ta do biznesu – w połączeniu z wrodzoną chęcią odkrywania i robienia nowych rzeczy zwyciężyła.
Czy muzyka i biznes mają jakieś punkty wspólne?
Mają szalenie dużo wspólnego! Po pierwsze, obycie na scenie, prezentacjach, wystąpieniach publicznych. Gdy grasz godzinny koncert, a potem masz porównanie do „ględzenia” na scenie, to ta druga opcja wydaje się banalnie prosta!
A tak na poważnie… Zarówno muzyka, jak i biznes uczą dyscypliny, panowania nad sobą, oswajają stres, uczą, jak być przygotowanym, ale i naturalnym, jak improwizować. Słowem: wszystkiego, co potrzebne w biznesie – ale i życiu prywatnym – żeby odpowiednio przekazać publicznie swoje myśli. Poza tym doskonalenie gry na instrumencie to nauka cierpliwości, konsekwencji, empatii, zrozumienia i łączenia ze sobą wielu informacji i wiedzy: od historii muzyki przez sposób interpretacji aż po budowę instrumentów. Znów, to samo istotne jest w budowie i prowadzeniu własnej firmy.
Artysta, którego bardzo chciałbyś poznać?
Z tych, których już nie dam rady spotkać, to Mozart, z tych, których nadal mam szansę – Mick Jagger.
Premiera serialowa, której w szczególności wyczekujesz?
Chciałbym kontynuacji „Mentalisty”, ale cóż – to się już raczej nie wydarzy…
Cecha, która najbardziej przydaje ci się w biznesie?
Szybkość łączenia kropek i znajdywania rozwiązań zarówno w kontekście zrozumienia, jak przygotować strategię i rozwój firmy, jak i odpowiedzi na mniej lub bardziej krytyczne wyzwania.
Co najboleśniejszego usłyszałeś jako przedsiębiorca?
Że mój pomysł jest wart tyle, ile długopis i kartka, na której jest zapisany. Oczywiście do momentu, kiedy go nie zrealizuję z sukcesem… Jako dość młody człowiek trafiłem „z ulicy” ze swoim ówczesnym genialnym pomysłem (do tej pory go nie zrealizowałem) do szefa jednego z największych funduszy VC, który dał mi tę bolesną, choć niesamowicie prawdziwą, radę. Radę, która pomogła mi w przyszłości. Jednym słowem – sam pomysł to jeszcze żadna wskazówka sukcesu.

Więcej możesz przeczytać w 3/2025 (114) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.