Korzeniowski: "Biznes jest jak sport - trzeba działać na rzecz zmiany, choć nie ma gwarancji efektu"
Fot. materiały Walking LoversRząd powoli luzuje obostrzenia, również te związane z uprawianiem aktywności fizycznej. Myśli pan, że młodzież tłumnie ruszy na orliki?
Już teraz widzę duże zainteresowanie orlikami. Dawniej rodzice musieli wypychać dzieci na dwór, teraz to najmłodsi sami potrzebują sportu. Kiedy premier ogłosił przyśpieszone ferie, to my w klubie lekkoatletycznym, który prowadzimy z żoną, organizowaliśmy codzienne treningi na stadionie. Mieliśmy wielu chętnych.
Może przez brak ciekawszych alternatyw?
Myślę, że dzieciaki po prostu wciągnęły się w trenowanie. Rodzice i instytucje publiczne muszą robić wszystko, by dobrostan budowany na aktywności fizycznej mógł być stale rozwijany.
Sport stał się zakazanym owocem, a przecież wszyscy wiemy, że zakazany owoc smakuje najlepiej.
Z pewnością jesteśmy przewrotnym narodem, lubimy balansować na cienkiej linii zakazów. Ale powodów, przez które chętniej trenujemy jest zdecydowanie więcej. Przede wszystkim sport został podniesiony do wyższej rangi. Zniknęły nagle transmisje sportowe, przestano rozgrywać mecze – zabrakło powszechnego wcześniej dostępu do życia sportowego. Zakazano nam wstępu do lasów i parków, a rozprężeniu uległy struktury klubowe. I nie wolno zapominać o statystykach dotyczących otyłości. Dane wskazują, że w trakcie pandemii mocno przytyliśmy. Oglądanie Netflixa i jedzenie chipsów robi swoje.
Wciąż pracuję zdalnie. Są takie dni, że mija 15:00, a smartfon pokazuje dopiero kilkaset wykonanych kroków.
Utrzymywanie formy wymaga wysiłku, ostatnio jeszcze większego. Siedzenie przed ekranem jest nieefektywne, jeżeli nie robimy – tej wyśmiewanej w szkole – przerwy śródlekcyjnej. Myślę, że status wuefistów mocno wzrósł.
Mimo wszystko daleko mi do wszechobecnego fatalizmu, bo jednak raczej lubimy się ruszać. Mam wielu znajomych, którzy zrezygnowali z komunikacji miejskiej, by do pracy dojeżdżać rowerem.
To na pewno dobre podejście, z drugiej strony trudno powiedzieć o kimś, kto dojeżdża do pracy rowerem, że uprawia aktywność fizyczną. Małe nawyki są oczywiście pozytywne, ale warto zmienić szeroko rozumiany styl życia. Zachęcam wszystkich do chodzenia po mieście. Statystyki wskazują, że w dużym stopniu używanie samochodów w mieście to dystans do 1200 metrów. Naprawdę nie ma powodu, żeby autem przemieszczać się od ulicy do ulicy. Inna sprawa, że jestem w stanie udowodnić, że w wielu przypadkach pieszo dotrzemy do celu szybciej, niż samochodem.
Jesteśmy w trakcie sportowej rewolucji?
Myślę, że ona w dużym stopniu wiąże się z proekologicznym podejściem do życia. Jeśli chodniki staną się bardziej dostępne, a miasta zieleńsze, to ludzie jeszcze chętniej będą przemieszczać się pieszo. Od jakiegoś czasu mieszkam na warszawskim Ursynowie. Infrastruktura jest tak przygotowana, że w zasadzie wszędzie mogę dojechać rowerem. A jeśli chcę dostać się do centrum, to rower pakuję do metra i jadę metrem. Oczywiście mam samochód – hybrydowy – ale używam go tylko wtedy, kiedy muszę.
Czy taka codzienna aktywność może być pomocna jeśli chodzi o przygotowywanie się do profesjonalnych zawodów?
Odpowiem tak: przygotowania do zawodów to codzienny, regularny trening, odpowiednie odżywianie się, regeneracja. Wiele czynników wpływa na to, że duży wysiłek nam nie zaszkodzi.
Pan startował m.in. na 50 km. „Zwykły” człowiek tyle przejdzie?
Są oczywiście ludzie, którzy robią takie dystanse, ale to raczej wędrówka: plecak, przerwy, etapy. Najzdrowsze w trenowaniu nie jest pokonywanie tych ultra długich dystansów, ale regularne ruszanie się przez godzinę czy dwie dziennie. Róbmy małe obciążenia, które się kumulują, a nie jednorazowe ekstremalne. Udział wielu młodych ludzi w maratonach kończy się klęską, bo oni po prostu wcześniej niczego nie wybiegali. Myślenie w stylu „wow, biegam trzy tygodnie, jestem maratończykiem” prowadzi do tragedii.
Zauważam też „zawodników”, którzy porywają się na długie dystanse bez konsultacji lekarskiej.
Jesteśmy społeczeństwem o niskiej świadomości zagrożeń, jakie niesie za sobą aktywność fizyczna. Z drugiej strony, bywa i tak, że obawa przed tymi zagrożeniami, blokuje nas przed uprawianiem sportu. Najlepiej jest udać się do lekarza – zwłaszcza jeśli chorujemy przewlekle na astmę, cukrzycę czy nadciśnienie – by dowiedzieć się, jaka forma aktywności będzie dla nas najzdrowsza. Nie ma takiej choroby, która podczas leczenia nie wymagałaby ruchu. Jednocześnie nie można dać się zwariować.
To znaczy?
Nie jedźmy w kasku samochodem, nie ma potrzeby, żeby przed każdymi zawodami robić EKG.
A jaki ma pan stosunek do gadżetów? Bardzo konserwatywni biegacze uważają np., że bieganie ze słuchawkami to wręcz zbrodnia.
Jestem konserwatystą wyczynowym, więc uważam, że wyczynowiec nie powinien używać słuchawek, bo traci kontakt ze światem zewnętrznym, jak również nie słyszy dobrze samego siebie.
Aż tak?
Nie wyobrażam sobie mojego treningu tempowego, podczas którego słucham muzyki. Z kolei moja żona, gdy wychodzi na trening długodystansowy, to zawsze ma ze sobą audiobooka. Sport jest dla niej sposobem na fajne spędzenie wolnego czasu – w dodatku z korzyściami zdrowotnymi – a nie jedynym wyznacznikiem życia. To indywidualna kwestia, w jaki sposób korzystamy z nowych technologii, zdecydowanie zalecam jednak, żeby nie korzystać z gadżetów, które odcinają nas od świata.
Jeszcze zapytam o ekshibicjonizm społecznościowy, bo wiele ludzi nie wyobraża sobie treningu bez zdjęcia z siłowni czy podczas biegu.
Mnie to nie przeszkadza, że ludzie notują swoje trasy, patrzą na liczbę spalonych kalorii, dzielą się tym z innymi. To coś, co obrazuje skalę naszego zaangażowania. Inna sprawa, że sport amatorski ma to do siebie, że można się po prostu fajnie wyposażyć. Pamiętajmy przy tym, żeby wśród sprzętu nie zabrakło miejsca na butelkę wody.
Młodzi ludzie, którzy zgłaszają się do pańskiej szkółki mówią, że „chcą być jak Robert Korzeniowski”?
Chód jest częścią lekkoatletyki. Bardzo rzadko zdarza się, że do klubu lekkoatletycznego przychodzi dziecko ze ściśle zdefiniowanym kierunkiem. Pewnie, są osoby zainspirowane swoimi idolami, które chcą uprawiać konkretną dyscyplinę, ale to pragnienie na ogół nie jest zbyt silne. Trening lekkoatletyczny polega na tym, że najpierw robi się trening ogólnorozwojowy, podczas którego każdy odnajduje się w jakimś segmencie – w moim przypadku były to sporty wytrzymałościowe.
Pana starty olimpijskie wciąż są dostępne na YouTube. Ja wiem, że dla dzieciaków tamten okres to zupełnie inna epoka, ale przyzna pan, że złote medale Igrzysk Olimpijskich wciąż mogą inspirować.
Rzeczywiście są młodzi ludzie, którzy obejrzeli moje starty i teraz sami chcieliby startować na Igrzyskach, ale ja nie mogę nikomu zagwarantować, że konkretna osoba będzie trenowała w moim klubie właśnie chód. Dobieram do tej dyscypliny tych dzieciaków, którym chodzenie po prostu sprawia frajdę i które kochają lekkoatletykę.
Pytam o to, bo jestem ciekaw czy Robert Korzeniowski – który największe sukcesy sportowe ma już jednak za sobą - wciąż jest atrakcyjną marką np. dla firm.
W zasadzie co tydzień dostaję jakąś propozycję współpracy – czy to marketingowej czy wizerunkowej. Co ciekawe, dostaję głównie propozycje adekwatne, co oznacza, że wyrobiłem sobie na tyle mocne nazwisko, że nie muszę reklamować przysłowiowego Prusakolepu. Spełniam się obecnie na wielu płaszczyznach. Jestem przede wszystkim bardzo zaangażowany we współpracę z Eurosportem i Grupą Discovery jeśli chodzi o promocję nadchodzących Igrzysk Olimpijskich. W ramach projektu „Walking Lovers” - realizowanego z żoną – publikujemy chociażby filmy instruktażowe, którymi chcemy zarażać innych swoją pasją. Ponadto prowadzę wszelkie szkolenia i wykłady motywacyjne dla dużych korporacji, jestem ambasadorem UNICEF-u, promuję sport... Naprawdę dużo się dzieje.
Kariera sportowa pomogła panu w odnalezieniu się w nowym, już nieco bardziej biznesowym życiu?
Każdy przedsiębiorca czy manager muszą odznaczać się odwagą i umiejętnością funkcjonowania w dyskomforcie. W biznesie jest tak jak w sporcie – trzeba działać na rzecz zmiany, choć efekt nie jest gwarantowany. Podejmowanie racjonalnego ryzyka to w zasadzie klucz do sukcesu, zaraz obok codziennej, mrówczej pracy. Ktoś, kto potrafi dzielnie i wytrwale wykonywać swoje zadania, szybciej zwycięży, niż osoba licząca wyłącznie na talent.