Patent dla mistrzów
Rys. Rafał SzczepaniakW warszawskim centruM handlowym Plac Unii od niedawna mieści się sklep firmowy z bielizną Palmers. Ten austriacki brand wrócił nad Wisłę po dziesięciu latach od wielkiego niepowodzenia, jakie jego właściciele zaliczyli na naszym rynku. Bo już raz tu byli. W 2002 r. zaufali swojemu ówczesnemu partnerowi, niewielkiej warszawskiej firmie Tajro, która, jako masterfranczyzobiorca, miała zbudować w Polsce sieć franczyzową pod szyldem ich marki. Zapowiadano, że już w pierwszym roku od podpisania kontraktu powstanie pięć do sześciu sklepów Palmersa w głównych miastach kraju. Nadzieje były duże, a jako dowód na potencjał drzemiący w całej tej idei prezentowano sklep w warszawskiej Galerii Mokotów, w którym w 2002 r. spodziewano się obrotów na poziomie 1,7 mln zł, przy czym zysk netto miał stanowić połowę tej kwoty. Niestety, już w 2004 r. Palmers wycofał się znad Wisły. Tajro okazała się zbyt małą firmą, by sprostać oczekiwaniom Austriaków i zbudować im sieć z prawdziwego zdarzenia.
Masterfranczyza (zwana też subfranczyzą) to przeniesienie zagranicznego pomysłu na biznes na rodzimy rynek po uprzednim zakupie licencji, przy czym jest to licencja na wyłączność – jest się jedynym, kto może korzystać z pakietu franczyzowego na takim rynku. Jak pokazuje przykład Palmersa – nie jest to rozwiązanie dla każdego. Po pierwsze, wymaga dużego doświadczenia w działalności biznesowej, ponieważ biorca przejmuje wiele obowiązków wynikających z pakietu, które zwykle pełni dawca (może m.in. odsprzedawać licencję miejscowym franczyzobiorcom). A po drugie, wymaga również niemałych pieniędzy: milion złotych to dolna granica. Dlatego 80 proc. sieci franczyzowych obecnych na polskim rynku to koncepty rodzime.
– Są jednak marki globalne, których działanie sprawdzi się wszędzie – przyznaje Arkadiusz Słodkowski, prezes firmy doradczej Profit System i członek zarządu Polskiej Organizacji Franczyzodawców. Do takich można zaliczyć sieci gastronomiczne McDonald’s, Subway, stacje paliw BP, sklepy modowe Armani Jeans, Clarks, Furla, GAS, Lju Jo, Peppe Jeans, Versace Collection. Jest jednak pole do popisu dla kolejnych masterfranczyz. – Na przykład na rynku fast foodów zostało jeszcze sporo miejsca i myślę, że McDonald’s doczeka się wreszcie konkurencji z prawdziwego zdarzenia – przewiduje Arkadiusz Słodkowski.
Kto się skusi?
W kolejce po polski sukces czeka ok. 20 bardziej i mniej rozpoznawalnych marek. Za pośrednictwem firm doradczych i innych instytucji, choćby takich jak Profit System, Akademia Rozwoju Systemów Sieciowych, Polska Organizacja Franczyzodawców czy Konfederacja Lewiatan, analizują one potencjał naszego rynku i poszukują masterfranczyzobiorców. Kto się skusi? Jest kilka branż do wyboru.
Weźmy tylko gastronomię. Restauracje Denny’s obsługują 32 mln klientów rocznie, działając na 13 rynkach, a najwięcej jest ich w Stanach Zjednoczonych. Sieć ta znalazła się nawet w prestiżowym rankingu amerykańskiego magazynu „Entrepreneur”, który co roku publikuje listę 10 najlepszych konceptów franczyzowych. Z kolei Arby’s już od 50 lat serwuje kanapki. Ma 3,4 tys. punktów w USA, Kanadzie i na Bliskim Wschodzie. Jest też PJ’s Coffee of New Orleans, która liczy 65 kawiarni w Stanach.
Oczywiście rozmiar inwestycji szybko weryfikuje potencjalnych zainteresowanych. Otwarcie jednego punktu amerykańskiej pizzerii Papa John’s (ma 4,5 tys. restauracji na 36 rynkach) kosztuje między 250 a 400 tys. dol. Do tego doliczyć trzeba jeszcze wstępną opłatę franczyzową w wysokości 25 tys. dol.
Zakusy na polski rynek ma też hiszpańska sieć pralni chemicznych Pressto. Jej właściciele koszt zakupu licencji wyliczyli na 130 tys. euro, a otwarcia pojedynczej pralni – na 100 tys. zł. Jednakże punkt pilotażowy musi robić szczególne wrażenie, więc wyłożyć na niego trzeba aż 300 tys. zł. W sumie inwestycja w pierwszym roku nie powinna przekroczyć 1 mln zł. Dużo? Spójrzmy zatem na ofertę Sky Zone – parku trampolinowego pod dachem, opierającego się na koncepcji fun fitness. Pomysł sprawdził się już m.in. w USA, Australii, Kanadzie, Meksyku, Arabii Saudyjskiej czy Wielkiej Brytanii, gdzie otwarto aż 97 takich miejsc. Uruchomienie jednej placówki pochłania jednak zawrotną kwotę 1–2 mln dol. plus 60 tys. dol. opłaty za wstępną licencję franczyzową.
Nie wystarczy być przedsiębiorczym
Generalnie masterfranczyza nie jest raczej ofertą dla biznesmenów działających w pojedynkę. – Masterfranczyzobiorcy to najczęściej firmy czy fundusze inwestycyjne, bo takie podmioty mają pieniądze, doświadczenie w zarządzaniu i są w stanie zbudować profesjonalną sieć dystrybucji – wyjaśnia Arkadiusz Słodkowski.
Serwis Rynekfranczyzy.pl wymienia także inne cechy, którymi powinien charakteryzować się biorca: dobra znajomość lokalnego rynku, bogate doświadczenie w danej branży, udokumentowane źródła finansowania przedsięwzięcia, czasami wymogiem koniecznym jest też znajomość języka angielskiego.
Niestety, większości tych cech zabrakło polskim przedstawicielom Palmersa. Na pocieszenie można dodać, że na naszym rynku franczyzowym, który może pochwalić się ponad 20-letnią historią, podobnie spektakularne wpadki zdarzają się już rzadko.
Masterfranczyzobiorca i masterfranczyzodawca
Ten pierwszy to biorca, który na podstawie umowy subfranczyzy uzyskał wyłączność na korzystanie ze znaków towarowych i know-how masterfranczyzodawcy w prowadzeniu działalności franczyzowej na danym rynku (region, kraj). Biorca przejmuje wiele z obowiązków dawcy wynikających z pakietu franczyzowego, m.in. zarządza na „swoim” terenie jego marką i może odsprzedawać na nim jego licencję, będąc niejako „minifranczyzodawcą”. Uzyskuje ponadto prawo do rekomendowania zmian w umowie i pakiecie franczyzowym. Masterfranczyzodawca zachowuje jednak pełną kontrolę nad systemem dzięki swemu prawu do ostatecznego zatwierdzania zmian proponowanych przez masterfranczyzobiorcę.
Tego typu rozwiązanie stosuje się głównie wtedy, gdy tworzony jest system franczyzowy w innym państwie, w którym warunki prowadzenia działalności gospodarczej różnią się w sposób istotny od tych w kraju siedziby franczyzodawcy.
Źródło: Franchising.pl