Wena jest dla mięczaków

Wiele osób freelance romantyzuje: „Siadam do pracy, kiedy mam ochotę, kiedy przyjdzie nastrój”. Jeśli chcemy zarabiać, nie możemy czekać na wenę. / Shutterstock
Wiele osób freelance romantyzuje: „Siadam do pracy, kiedy mam ochotę, kiedy przyjdzie nastrój”. Jeśli chcemy zarabiać, nie możemy czekać na wenę. / Shutterstock
Jak być freelancerem i przetrwać – radzi Agnieszka Skupieńska, autorka książki „Freelancer 2.0”.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 10/2024 (109)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Jaki jest największy mit na temat bycia freelancerem?

„Praca jest łatwa i przyjemna, pracujemy sobie wtedy, kiedy chcemy i mamy czas na wszystko”. A nic podobnego. Praca freelancera to praca jak każda inna, tyle że nie musimy chodzić do biura i nie mamy jednego pracodawcy. Mamy za to wielu klientów, którym musimy poświęcać czas i dbać o to, żeby byli zadowoleni.

Otoczenie freelancera często chętnie podtrzymuje ten mit.

To prawda. Bliscy dzwonią w ciągu dnia, żeby sobie pogadać, wpadają na kawę albo mówią: „ty masz czas, to ugotujesz obiad, ogarniesz zakupy, zrobisz pranie, posprzątasz”. No nie. Jeżeli ktoś zaplanował sobie czas na pracę, to jest to jego czas na pracę. Jeżeli jedna osoba wyciągnie mu z niego pół godziny na rozmowę przez telefon, a potem druga wpadnie na kawę o 12.00, to on tej pracy nie skończy. Prowadzę bloga, kursy online i konsultacje dla freelancerów, więc mam kontakt z wieloma z nich i często słyszę pytanie, co zrobić, by dzień nie przeciekał przez palce.

Co odpowiadasz?

Że dobrze jest ustalić sobie sztywne godziny pracy. Oczywiście można w dowolnym momencie zrobić przerwę na kawę czy obiad, ale jakieś ramy jednak powinny być, żeby nie zmarnować dnia, ani nie przesadzić w drugą stronę, przesiadując przy komputerze tak długo jak się da.

Ja też pracuję jakofreelancerka i zauważyłam, że jeśli sobie nie ustalę, o której kończę pracę, to nie mam motywacji, żeby szybko wykonywać zadania.

No właśnie. Kiedyś słyszałam od pracownika pewnej korporacji, że oni tak długo pracują, siedzą do tak późnych godzin, że rano nikomu nie chce się pracować. Jednym z rozwiązań może być robienie realnej listy zadań – powinno ich być tyle, żeby móc je wykonać w ciągu dnia pracy – i postanowienie, że po zrobieniu wszystkich mamy wolne. To bardzo mobilizuje.

Wiele osób pewnie jest rozczarowanych. Freelance kusi wolnością, a ty im proponujesz takie usztywnienie.

W przypadku freelancera wolność polega przede wszystkim na tym, że można wybierać zlecenia, klientów, godziny i miejsce, w których chce pracować. Do pewnego stopnia. Ale trzeba trochę tych godzin jednak przepracować i dotrzymać deadline’ów. Wiele osób freelance romantyzuje – „Siadam do pracy, kiedy mam ochotę, kiedy mi nastrój pozwala czy wena przychodzi”.

Wojciech Chmielarz na kursie pisania kryminałów zapytany o to, co robi, kiedy nie ma weny odpowiedział: „Wena? Wena jest dla mięczaków”.

Jeśli chcemy zarabiać, nie możemy czekać na wenę. Ja akurat pracuję w tych dniach i godzinach, w których pracuje wielu etatowych pracowników, zaczynam od rana i rzadko robię od tego odstępstwa. Ale oczywiście każdy musi znaleźć to, co mu najbardziej odpowiada. Znam takich, którzy najbardziej efektywni są w nocy – kiedy całe miasto już śpi. Wszystko jest dopuszczalne, byle był jakiś plan. Żeby nie dochodziło do sytuacji, że ktoś wstaje rano i nie wie, co będzie robić, czy popracuje czy nie, czy będzie mu się chciało. Albo wyjdzie z założenia „gdzieś tę pracę upchnę”. Spotykam takie podejście m.in. u kobiet na macierzyńskim, które chcą otworzyć sklep internetowy. One mają tyle codziennych obowiązków, że jeśli nie zaplanują czasu na pracę, to jej nie rozpoczną.

W jakie mity jeszcze wierzą freelancerzy?

„Przechodzę na freelance, więc będę sobie teraz robić to, co lubię i w czym jestem dobry”. Nie biorą pod uwagę tego, że będą musieli zająć się także mnóstwem innych rzeczy, na których być może się nie znają i które będą musieli szybko poznać, a za które nikt im nie zapłaci.

O jakich rzeczach mówisz?

O negocjowaniu i podpisywaniu umów, przygotowywaniu dokumentów do księgowości, o marketingu, ogarnianiu social mediów, analityce…

Mam wrażenie, że zwłaszcza o analityce się zapomina.

Zdecydowanie tak! Freelancerzy nie monitorują swojego czasu pracy, więc nie wiedzą na czym właściwie mija im dzień, nie podliczają, ile zajmują im poszczególne zlecenia oraz ich obsługa. Czasem zdarza się, że wykonanie pracy dla jakiegoś klienta trwa krótko, ale formalności i ustalenia trwają tak długo, że to przestaje być opłacalne. No ale, żeby mieć tego świadomość, trzeba przeprowadzić analitykę. Regularne sprawdzanie, co jest dla nas korzystne a co nie, z jakimi klientami jest sens pracować, to pierwszy krok do tego, żeby uczynić ten biznes bardziej opłacalnym. Trzeba też oczywiście monitorować wydatki, bo wcale nierzadko freelancerzy nie wiedzą, gdzie uciekają im pieniądze.

Jak często przeprowadzać taką analizę?

Minimum raz na trzy miesiące. Ja łączę ją z robieniem planów na kolejny kwartał. Nie takich bardzo dokładnych. Chodzi o to, żebym wiedziała, jakimi projektami będę się zajmować.

Korzystasz z jakichś aplikacji i programów, które ci pomagają w monitorowaniu i analizie?

Na komputerze mam zainstalowany program ManicTime, w którym mogę sprawdzić, ile czasu spędzam w przeglądarce, ile w skrzynce e-mailowej, ile w poszczególnych programach np. Excelu czy w Wordzie. W Asanie codziennie wpisuję to, co mam do zrobienia, a w kalendarzu Google’a planuję wydarzenia, które mają konkretny termin. Natomiast do zapisywania wydatków zrobiłam sobie szablony w Excelu.

Z czym jeszcze mają problem freelancerzy?

Z wycenianiem zleceń. To jest naprawdę poważny problem, bo nikt nigdy nas nie uczył, jak cenić siebie i jak wyceniać swoją pracę. Freelancerzy rzadko zastanawiają się nad tym, jaką ich praca ma wartość dla innych, tylko skupiają się na tym, ile wysiłku ich samych ona kosztuje oraz ile czasu potrzebują na jej wykonanie. Przez to często zaniżają stawki. Zapominają o tym, ile musieli włożyć pracy w to, żeby teraz jakieś zadanie wykonywać z łatwością. O tym, że sami musieli kupić sprzęt i oprogramowanie. Boją się, że jeśli podniosą cenę chociażby po to, by wyrównać sobie inflację czy podwyżkę ZUS-u, to klient odejdzie.

Jak więc zabrać się do tego wyceniania?

Przede wszystkim trzeba zastanowić się, ile to, co robimy, przynosi zysku klientowi. Czasem da się to bardzo precyzyjnie określić np. jeśli jesteśmy specjalistą od reklam, możemy wyliczyć, o ile wzrosła sprzedaż dzięki naszej ich obsłudze. Tam, gdzie tego nie da się zrobić, trzeba szukać pośrednich wyznaczników – starać się oszacować, ile dzięki nam klient może zarobić, ile kłopotów zdejmujemy mu z głowy, ile czasu musiałby poświęcić, gdyby robił to sam. Swoją optymalną stawkę godzinową, czyli to, ile byśmy chcieli zarabiać za godzinę, też oczywiście warto obliczyć. Potem należy sprawdzać, czy przyjmowanie jakiegoś rodzaju zleceń nie oznacza, że pracujemy poniżej swojego minimum.

No i trzeba znać ceny konkurencji.

Tak, ale nie warto się nimi bardzo sugerować, bo nie wiadomo co dokładnie za tymi cenami stoi. Jaka usługa, jaki cel i jaka motywacja. Może konkurencja ma rok doświadczenia, a my mamy 12 lat. Może ma ceny dumpingowe, bo zarabia na czymś innym – gdzie indziej tego klienta monetyzuje albo świadczenie tej konkretnej usługi ma dla niej inne znaczenie np. wizerunkowe. Ale jeśli rzeczywiście jest tak, że w naszej branży są bardzo niskie ceny na usługi, które świadczymy, to może warto rozważyć zmodyfikowanie usług albo zmianę branży. Weźmy opiekunkę do dziecka. Powiedzmy, że dostaje 40 zł na godzinę, a chciałaby więcej. Jeśli zdecyduje, że zamiast jednym dzieckiem będzie się zajmować dziesięciorgiem i dołoży do tego animacje, to pracując na przyjęciach, za godzinę może dostać już 500 zł. Czasem też warto się w czymś wyspecjalizować, wejść w jakąś niszę np. zamiast pisać teksty ogólne, zacząć pisać teksty sprzedażowe – dla twórców kursów online albo właścicieli sklepów internetowych. To też zwykle pozwala podnieść stawki.

Masz patenty, które ułatwiają ci pracę na freelansie, pomagają znaleźć motywację?

Mam. Jednym z nich jest rozpoczynanie dnia od drobnych zadań, które nie zajmują dużo czasu. Dzięki temu mogę szybko wiele z nich wykreślić z listy. To daje satysfakcję i ułatwia zabranie się za większe zadania. Wszystko idzie sprawniej. Natomiast kiedy wyjątkowo trudno mi rozpocząć pracę, mówię sobie: „Tylko zacznę. Najwyżej zrobię tylko kawałek”, a gdy już wezmę się do pracy, to z reguły robię dużo więcej niż minimum, które zakładałam. Te sposoby nie muszą jednak sprawdzić się u innych. Każdy powinien najpierw poobserwować siebie, wypróbować różne metody i nauczyć się swojego stylu pracy: wiedzieć, jak ją rozkładać, od czego zacząć, kiedy zrobić przerwę.

Ile dać sobie na to czasu?

Myślę, że trzy miesiące. Warto też dążyć do automatyzacji procesów np. przygotować szablony e-maili, ofert, szukać narzędzi, które współpracują ze sobą, sprawdzać, czy pojawiły się na rynku nowe, które mogą wykonać za nas część pracy.

No właśnie. Nie każdy freelancer zdaje sobie sprawę z tego, że będzie musiał wciąż się dokształcać. W pracy etatowej to jednak zwykle szef w pewnym sensie wymusza na nas naukę np. zmienia system informatyczny i my musimy się do tego dostosować.

To prawda. Kiedy jesteś freelancerem, sam musisz tę zmianę inicjować. Musisz się dokształcać w swojej działce, poszerzać kwalifikacje, ale też szukać nowinek i trendów np. sprawdzać, czy oczekiwania klientów się nie zmieniły. Kiedy zaczynałam pracę jako copywriterka, pisałam m.in. „teksty pod SEO”, czyli takie, które pomagały danej stronie dostać się na wysokie pozycje w wynikach wyszukiwania Google’a. Dziś mamy ChatGPT, który taki kontent tworzy błyskawicznie. Gdybym nie szła z duchem czasu i pozostała przy „tekstach pod SEO”, dziś nie miałabym pracy. Warto też uczyć się prowadzenia biznesu. I to jest coś, na co też trzeba znaleźć miejsce w kalendarzu. A więc tak: poza planowaniem czasu na realizację zleceń, trzeba jeszcze zaplanować czas na pozyskiwanie klientów, dokształcanie się i analizowanie naszej działalności.

A jak sobie radzić z tym, że ze wszystkim jest się samemu? Kiedy pracujemy w zespole i mamy gorszy dzień, często możemy liczyć na jakieś wsparcie – koleżanka przejmie jakieś zadanie, podniesie na duchu, szef przymknie oko. O tym, że gdy jesteśmy chorzy, możemy iść na zwolnienie, nie wspomnę.

Na to jest kilka rozwiązań. Przede wszystkim warto dywersyfikować przychody. Ważne jest, żeby nie zarabiać tylko wtedy, kiedy się pracuje np. prowadzi szkolenie, pisze tekst, robi grafikę czy zdjęcia, ale żeby mieć dochody, które będą do nas spływać nawet wtedy, gdy nie będziemy pracować. Mam tu na myśli np. jakieś gotowe produkty, które oczywiście trzeba wcześniej przygotować, jak kursy online, szablony, e-booki. Można też wynajmować sprzęt, powierzchnię. Możliwości jest wiele. Dzięki temu nie każdy dzień musi być przepracowany na 100 proc. Poza tym nawet jeśli jedna część naszego biznesu pójdzie trochę gorzej – będzie mniejszy popyt na nasze usługi, to jest szansa, że druga to wyrówna.

A jeśli chodzi o emocjonalne udźwignięcie jednoosobowej odpowiedzialności?

Polecałabym grupy Mastermind. One składają się zwykle z kilku osób, które coś zawodowo łączy np. działają w tej samej branży albo są solo przedsiębiorcami. Spotykają się regularnie np. co dwa, trzy tygodnie online, by wymienić doświadczenia albo uzyskać wsparcie. Ich członkowie to odpowiednik naszych koleżanek i kolegów z pracy. Można się ich poradzić, opowiedzieć o porażce lub sukcesie. Dla psychiki freelancera bardzo ważne jest też, by regularnie wychodzić z domu i spotykać się ze znajomymi, którzy nie mają nic wspólnego z naszym życiem zawodowym. Żeby się oderwać i odpocząć.

Kiedy uznałabyś, że czas zrezygnować z freelance’u i wrócić na etat?

Wtedy, kiedy stwierdziłabym, że dalsze ciągnięcie tego wózka jest szkodliwe dla mojego zdrowia psychicznego, że jestem tak zmęczona pracą, że organizm mówi: „Mam dość, potrzebuję zmiany”. Freelancer sam sobie jest sterem, żeglarzem i okrętem, więc jego nastawienie psychiczne jest kluczowe. Jeśli biznes nie idzie tak, jak bym chciała, to zawsze jeszcze mogę coś usprawnić, zmienić, poszukać nowego rozwiązania, ale jeśli nie mam już siły walczyć o niego, jeśli nie wierzę w jego powodzenie, to ja bym wróciła na etat. Nie zgadzam się z tym, że zamknięcie swojego biznesu to porażka. Porażką jest trwanie z uporem maniaka w tym, co się nie sprawdza i co nas wypala.

My Company Polska wydanie 10/2024 (109)

Więcej możesz przeczytać w 10/2024 (109) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ