W co inwestować w 2022 r.

Bitcoin zastąpi złoto jako "bezpieczna przystań" i
Bitcoin zastąpi złoto jako "bezpieczna przystań" inwestycji? Fot. Adobe Stock
Globalny rynek akcji dojrzał do gruntownej korekty, a inflacja zagraża obligacjom. Metale szlachetne zawodzą – dodruk pieniędzy nie wpłynął dotąd na wzrost ich notowań. Jak więc utrzymać wartość oszczędności? W walutach? Być może. Ale czarnym koniem ostatnich miesięcy okazała się kryptowaluta – ethereum. Ta, za której pomocą na cyfrowe tokeny zamienić można wszystko. Nawet uśmiech Mony Lisy.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 1/2022 (76)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

WALUTY

Stało się to, przed czym przestrzegaliśmy przed rokiem. Nasz rząd powiedział „sprawdzam” i okazało się, że w sprawie praworządności Bruksela nie blefowała, naprawdę wstrzymała wypłatę środków z Funduszu Odbudowy, a Polsce grożą kolejne finansowe konsekwencje formuły „pieniądze za praworządność”. Mówiąc krótko – rząd idzie na zwarcie ze ścianą. Polityka krajowego banku centralnego dołożyła do tego swoje trzy grosze. A właściwie ponad 30, o które podrożały dolar, euro i frank.

● Euro

Wbrew pozorom polityka rzadko istotnie wpływa na przebieg notowań, ale w tym wypadku trudno nie zauważyć chronologii wydarzeń. W kwietniu 2015 r. notowania euro spadły poniżej 4 zł po raz pierwszy od czterech lat. Ale od zamiany opozycji i rządu miejscami ze złotym jest już tylko gorzej. Ostatnie miesiące to cała seria ostrzeżeń napływających z rynku, kolejne szczyty notowań wypadały coraz wyżej. W marcu 2020 r. euro wyceniono na 4,64 zł, w październiku 2020 r. na 4,645 zł w marcu 2021 r. było to 4,68 zł, a w chwili pisania tego tekstu (pod koniec listopada 2021 r.) było to już 4,71 zł. Kolejne szczyty wydają się nieznacznie podbijać poprzednie, ale trend jest wyraźny.

Notowania euro wobec złotego znalazły się już na poziomie najwyższym od marca 2009 r., czyli szczytu paniki z poprzedniego kryzysu finansowego. Problem w tym, że teraz kryzysu nie mamy, a zaledwie spodziewamy się spowolnienia gospodarczego.

Na pocieszenie – forint szczyt z 2009 r. pobił jeszcze w 2011 r., a obecnie rekordowe notowania euro są o 20 proc. większe niż blisko 12 lat temu. Euro jest też ponad 6-krotnie droższe niż tureckaj lira. –Końcówka roku dla rynków oznaczała zwykle zwyżkę, pojawiał się tzw. rajd św. Mikołaja. W tym roku może być podobnie, zawsze więc można prowadzić gorszą politykę gospodarczą i zapłacić za to wyższą cenę. Zarazem notowania liry i forinta powinny być dla naszych władz ostrzeżeniem. Z kolei notowania korony czeskiej, która od marca 2009 r. umocniła się wobec euro o ok. 15 proc., a przed pandemią osiągała poziom najwyższy od ośmiu lat (teraz wcale nie jest od tego daleka), przypominają, że odpowiedzialna polityka pieniężna i właściwa komunikacja z rynkiem mogą okazać się argumentami wystarczającymi dla inwestorów.

Pytanie o notowania złotego w 2022 r. znów skierowane jest do rządu i skłonności obozu rządzącego do kompromisu z Brukselą. Każdy ma zapewne wyrobione zdanie na temat możliwości jego wypracowania. Pod koniec 2021 r. znacznie bardziej prawdopodobne jest to, że kurs euro zmierzy się ze szczytami z 2004 i 2009 r., to jest strefą 4,92–4,94 zł niż to, że zawróci z obranej drogi i spadnie choćby do 4,5 zł (na tym poziomie przebiega linia łącząca ostatnie dołki kursu euro). Jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, euro powinno poruszać się w tym przedziale.

● Dolar

Notowania dolara mają otwartą drogę do 4,28 zł, czyli szczytu z końca 2016 r. (wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA) i zarazem szczytu z marca 2020 r. (panika po wybuchu pandemii). Również i w tym wypadku wygląda na to, że nie unikniemy testu tych szczytów, a są to zarazem poziomy najwyższe od 2001 r. Ich pokonanie i osiągnięcie pułapu 4,53 zł byłoby znamiennym podsumowaniem ostatnich lat w gospodarce. Po raz ostatni kurs dolara osiągał przecież tak wysokie rejestry po ujawnieniu słynnej dziury Bauca, czyli przemówienia ministra finansów w Sejmie, w czasie którego przyznał, że sytuacja budżetu jest znacznie gorsza, niż zakładano. 

Oczywiście rytm notowań dolara wyznaczy para dolar/euro. Od połowy 2020 r. dolar wykazywał się sporą siłą względem euro, ale tańce tej pary przypominają zapasy filmowych superbohaterów. Każdy cios wydaje się mieć siłę ostatecznego, lecz w kolejnej scenie wszyscy są cali i gotowi do kolejnego starcia. W istocie te przepychanki trwają od 2008 r. i to dolar wydaje się osiągać strategiczną przewagę (kurs euro spadł w tym czasie z 1,55 dol. do 1,13 dol.), a sytuacja zbliża się w istocie do kluczowego rozstrzygnięcia.

Biorąc pod uwagę siłę dolara i niebezpieczeństwa wiszące nad Europą (bezpieczeństwo energetyczne i ryzyko eskalacji konfliktu z Rosją), to można przewidywać, że amerykańska waluta ma większe szanse wbić w euro orli pazur.

● Frank szwajcarski

„Szwajcar” od maja do listopada 2021 r. umocnił się o kilka procent wobec euro i to wystarczyło, by jego kurs znalazł się na poziomie najwyższym od ponad sześciu lat. To nie są dobre wiadomości dla posiadaczy kredytów we frankach ani prawdopodobnie w ogóle dla nikogo, bo umocnienie i tak już mocnej waluty kraju, w którym banki każą sobie płacić za trzymanie depozytów, oznacza tylko jedno – narastający strach przed ryzykiem i próbę znalezienia dla pieniędzy bezpiecznej przystani.

W tych okolicznościach nowy rekord notowań franka wobec złotego (4,51 zł), który padł w listopadzie (pomijając pamiętną interwencję Banku Szwajcarii, która wyrzuciła notowania franka do stratosfery (5,19 zł)), nie jest zaskoczeniem. Jedyne pocieszenie w tym, że zazwyczaj wyskoki franka przybierały formę jednorazowych incydentów, po których następował okres kilkumiesięcznego spokoju, który potrafił się też przedłużyć. 

Ale aby tak się stało, burza musiałaby przejść bokiem. A problem w tym, że na razie nie wiemy nawet, z której strony owa burza ma nadejść.

OBLIGACJE

Na rynku obligacji stało się dokładnie to, przed czym przestrzegaliśmy jeszcze w prognozach na 2020 r. Na przeszkodzie ich realizacji stanęła wówczas pandemia, ale co się odwlecze…

Najprościej rzecz ujmując – ceny obligacji rosły przed pandemią i jeszcze trochę po jej wybuchu tak bardzo, że w końcu wzrost po prostu musiał się zatrzymać. W odróżnieniu od rynku akcji obligacje nie mogą drożeć bez końca, bo wcześniej czy później ich rentowność spada do takiego poziomu, że taniej jest trzymać oszczędności w gotówce.

Tak właśnie stało się z obligacjami wielu krajów, w tym z polskimi papierami 10-letnimi, których rentowność spadła do 1,1 proc. (a 2-letnich była nawet przez jakiś czas ujemna) na początku 2021 r. Szybko jednak okazało się, że wobec ryzyka rosnącej inflacji nie ma chętnych do kolejnych zakupów i obligacje zaczęły tanieć. Wtedy zadziałał mechanizm, przed którym ostrzegaliśmy – z powodu niskiej rentowności, po jakich były kupowane, oprocentowanie nie było w stanie wynagrodzić inwestorom spadku ceny. Do sprzedawania obligacji dołączali więc kolejni inwestorzy, którzy ku swemu zaskoczeniu odkrywali, że fundusze dłużne też mogą przynosić straty w horyzoncie 12 miesięcy. Nigdy wcześniej taka sytuacja nie miała miejsca na polskim rynku – obligacje generalnie długoterminowo drożały, a fundusze dłużne (oczywiście z pewnymi wyjątkami) przynosiły dodatnie stopy zwrotu, nawet kiedy rentowność obligacji była już niska, bo one wciąż drożały, w miarę jak dodatnie i stabilne w długim okresie stopy zwrotu przyciągały świeży kapitał. Wybuch pandemii tylko podsycił zainteresowanie tą formą lokowania oszczędności, wszak posiadacze gotówki praktycznie nie mieli już możliwości ulokowania jej na korzystnych warunkach w bankach. Ale to nie mogło się dobrze skończyć.

● Fundusze dłużne

Pod koniec roku rentowność obligacji 10-letnich sięgała już 3,4 proc. i była najwyższa od trzech lat, straty najlepszych funduszy obligacji długoterminowych przekraczały 5 proc., średnio było to 8,5 proc. (w skali 12 miesięcy), a w kilku przypadkach osiągnęły one dwucyfrowe wartości.

Na zarządzających zemściło się ryzyko stopy procentowej, które wcześniej napędzało wyniki ich funduszy. Przy rosnących stopach procentowych najmocniej tanieją obligacje o stałym oprocentowaniu i długim terminie do wykupu. Stopy powinny były wzrosnąć dawno temu, lecz Rada Polityki Pieniężnej spóźniła się z decyzjami, uznając wzrost inflacji za zjawisko przejściowe i niegroźne. Jednak przyjęcie takiej strategii teraz oznacza, że podwyżki stóp muszą być mocniejsze i utrzymać się dłużej, żeby nad inflacją udało się zapanować.

Potężny spadek cen obligacji, obserwowany zwłaszcza od sierpnia 2021 r. w skali, jakiej polski rynek papierów skarbowych do tej pory nie znał, w znacznym stopniu zdyskontował już przyszłe podwyżki stóp. Statystycznie – do obecnej kadencji RPP – rentowność obligacji 10-letnich przewyższała wysokość stopy referencyjnej o ok. 1,3 pkt. proc. Pod koniec listopada rynek obligacji dawał miejsce na podwyżki jeszcze o ok. 100 pkt. bazowych (tyle rynek już zdyskontował). Jeśli inflacja faktycznie zacznie słabnąć w drugim kwartale 2022 r., może się okazać, że obecne rentowności zdyskontowały scenariusz wzrostu stóp z naddatkiem wynikającym z panicznej reakcji inwestorów umarzających jednostki uczestnictwa.

Jest to tym bardziej prawdopodobne, że gospodarka ma pewne mechanizmy samoregulacji. Gwałtowny wzrost cen żywności, energii i paliw (a więc takich produktów, z których nie można zrezygnować) może wpłynąć nie tylko na efekty drugiej rundy (żądania podwyżek przez pracowników), ale także na ograniczenie konsumpcji, co przeciwdziała inflacji. 

Ponadto wzrost przypadków zachorowań w Europie oraz doniesienia o nowym, jeszcze bardziej zaraźliwym wariancie wirusa mogą stłumić wzrost gospodarczy, a wraz z nim inflację. Innymi słowy – fundusze dłużne mają szansę na odrobienie części strat, o ile inflacja spuści nieco z tonu. Jeśli za rok o tej porze będzie nadal przekraczać 5 proc., będzie to dowód na to, że dotychczasowe podwyżki stóp były niewystarczające i obligacje mogą nadal tanieć.

I tu małe ostrzeżenie – statystycznie bankom centralnym udawało się kontrolować inflację, jeśli główne stopy procentowe przekraczały dynamikę CPI. W 100-letniej historii Fed przewaga stopy procentowej nad inflacją wynosiła średnio 1,7 pkt. proc. Obecna sytuacja, w której inflacja jest wyższa niż główna stopa procentowa, jest stanem nadzwyczajnym (a nie nową normą) i potencjalnie groźną. Na plus banków centralnych możemy zapisać, że społeczeństwa zachodnie szybko się starzeją, a to poważny argument za spadkiem dynamiki inflacji, czego przykładem jest Japonia.

● Obligacje oszczędnościowe

Inwestorzy, którzy nie chcą się zastanawiać, czy Rada Polityki Pieniężnej poradzi sobie z inflacją i czy rynek w wystarczającym stopniu zdyskontował już jej posunięcia, silnie zresztą podzielonej wewnętrznie (innymi słowy – RPP stała się nieprzewidywalna), mogą skupić uwagę na obligacjach oszczędnościowych, szczególnie tych o zmiennym oprocentowaniu.

Jeśli potwierdzą się przewidywania, że inflacja osiągnie 8 proc., obligacje indeksowane inflacją wejdą w nowe okresy odsetkowe z oprocentowaniem 9–10 proc.

Choć liczby te robią wrażenie, to dotyczą tylko wybranych serii obligacji i to kupionych przed rokiem lub wcześniej. W pierwszym roku inwestycji oprocentowanie obligacji antyinflacyjnych jest stałe (1,3 proc. i 1,7 proc. dla papierów odpowiednio 4- i 10-letnich), a inflacja wpływa na ich oprocentowanie dopiero w kolejnych latach i nastawianie się na to, że ponownie będzie to 9–10 proc., może okazać się błędne, choćby ze względu na efekt wysokiej bazy.

Niemniej nawet przy spadku inflacji poniżej 3,5 proc. (a najnowsza projekcja inflacji nie przewiduje takiego scenariusza nawet w dwuletnim horyzoncie), obligacje antyinflacyjne zapewnią inwestorom solidne odsetki i pewniejszy zwrot niż fundusze dłużne.

● Obligacje korporacyjne

Posiadacze obligacji firm to jedyna grupa inwestorów, która korzysta na całym zamieszaniu. Większość tego rodzaju obligacji ma oprocentowanie zmienne, oparte o WIBOR, a WIBOR rośnie w miarę, jak RPP podnosi stopy.

Najciekawiej prezentują się obligacje wyemitowane w II półroczu 2020 r. i w I półroczu 2021 r. Dlaczego? Ponieważ emitenci częściowo „wzięli na siebie” spadek WIBOR wynikający z obniżek stóp (sic!) dokonanych przez RPP w 2020 r., i zaoferowali inwestorom podwyższone marże ponad WIBOR. W dodatku często są to obligacje o długim terminie wykupu, zatem owe podwyższone odsetki będą wypłacane inwestorom przez kilka lat. Zakładamy przy tym, że nawet jeśli inflacja spadnie, RPP odczeka przynajmniej kilka kwartałów, zanim zdecyduje się na obniżki. Zatem przed posiadaczami tego rodzaju obligacji rysuje się kilka dobrych lat i powrót do odsetek 5–6 proc., a może nawet więcej, jeśli RPP podniesie stopy (punktem odniesienia jest data pisania tego tekstu, a więc końcówka listopada), co wydaje się całkiem prawdopodobne.

Skorzystają także fundusze obligacji korporacyjnych, które przeciętnie połowę aktywów (ale niektóre nawet 80 proc.) ulokowały w obligacjach, których oprocentowanie zależne jest od WIBOR.

GIEŁDA

● Rynki zagraniczne

Najważniejszym rynkiem pozostaje oczywiście giełda amerykańska, gdzie hossa w drugiej połowie roku weszła w niebezpieczną fazę, a indeksy z coraz większym trudem przepychały się w górę. Od niemal końca lipca do niemal końca listopada – przez cztery miesiące – indeks S&P zyskał zaledwie 5 proc. (to niewiele, jeśli pamiętać, że od marca 2020 r. podwoił wartość). Mimo znacznego wzrostu zysków amerykańskich spółek (jednak porównujemy je do raczej chudego okresu z 2020 r.) wskaźnik cena/zysk znalazł się na wysokim poziomie w okolicach 36. To oznacza, że akcje były drogie, z grubsza o połowę droższe niż „w zwykłych czasach”.

Hossy nie umierają ze starości, ale w pewnym momencie osiągają poziom tak dojrzały, że po prostu nie ma już więcej chętnych do kupowania akcji. Przez ostatnich 12 miesięcy (w połowie listopada) inwestorzy wyłożyli netto 1,1 bln dol. na zakupy akcji (dane za BofA Global Research) – to więcej niż przez wcześniejszych 19 lat łącznie. W dodatku poziom zlewarowania (inwestycji na kredyt) osiągnął nienotowane nigdy wcześniej wartości (600 mld dol. – za wykresem zaprezentowanym na stooq.pl).

Innymi słowy wystarczy niewielki kamyczek, by machina zaczęła poruszać się w drugą stronę – spadek notowań wymusi na inwestorach zamknięcie pozycji otwartych na kredyt, a to będzie oznaczać sprzedaż akcji, co przyspieszy spadek i tak dalej – aż do wyczyszczenia rynku.

Kiedy dojdzie do oczyszczającej korekty i czy przemieni się ona w bessę, tego prorokować nie sposób. Wiele zależeć będzie od działań Fed. Już ograniczenie skali skupu obligacji może spowodować ograniczenie płynności, a to – wobec skali „zadłużenia hossy” – wystarczy, by przekłuć balon.

Jednak naturalnie Fed nie pozostanie ślepy na takie ryzyko i zamiast ograniczenia skupu aktywów może go utrzymać lub nawet powiększyć i balon będzie mógł rosnąć dalej. Tak czy inaczej – sytuacja nie jest dobra i nie skłania do długoterminowych zakupów drogich akcji. Pierwszą zasadą inwestowania według Warrena Buffetta jest nietracenie pieniędzy. Da się ją realizować tylko wtedy, gdy nie kupuje się drogich akcji. Po 12 latach hossy tanie już nie są.

W przypadku indeksu niemieckiej giełdy flauta trwała od kwietnia. DAX ustanawiał w tym czasie nowe szczyty, ale tylko po to, by natychmiast się cofnąć. Tak wygląda schemat dystrybucji akcji (odwrotnie – długie miesiące „w dołku” oznaczają zazwyczaj akumulację). Niemieckie akcje nie są tak drogie jak amerykańskie (P/E to zdrowe 15), ale niemiecka gospodarka, zorientowana na eksport i produkcję samochodów, szczególnie boleśnie odczuwa przerwanie łańcuchów dostaw oraz koszty przechodzenia na energię odnawialną.

● GPW

W Warszawie indeksy stały w miejscu przez pierwsze trzy miesiące 2021 r., po czym ruszyły na północ, a ich rajd trwał ponad siedem miesięcy. W jego trakcie WIG zyskał 30 proc. i wyglądało na to, że będzie to niezły rok dla naszej giełdy, zwłaszcza że akcje nadal są tanie (wskaźnik P/E to zaledwie 11,6).

Niemniej warto odnotować, że początkowo (od marca do czerwca) zwyżki napędzał uzależniony od państwa sektor energetyczny, którego źródłem były nadzieje na oczyszczenie spółek z „brudnych” węglowych aktywów po to, aby umożliwić koncernom zaciąganie kredytów na niezbędne inwestycje w transformację energetyczną. Inwestycje będą kosztowne i wieloletnie, ryzyko dyskontowania efektów inwestycji jeszcze przed ich rozpoczęciem było znaczne. Wystarczył wzrost kosztów produkcji energii (skok cen gazu i węgla oraz pozwoleń na emisję dwutlenku węgla), które tylko częściowo można przerzucić na konsumentów (ci są przecież także wyborcami), i kłopoty gotowe. 

Drugim koniem pociągowym hossy były akcje sektora bankowego. Od początku roku WIG-Banki zdołał niemal podwoić wartość przed korektą w listopadzie. Co do zasady sektor bankowy zazwyczaj zyskuje dynamicznie w ostatniej fazie hossy, co ma swoje fundamentalne uzasadnienie. Gdy gospodarka jest rozgrzana, a inflacja nabiera tempa, stopy procentowe są podnoszone i to właśnie napędza bankom zyski odsetkowe.

Oczekiwania dotyczące tempa podwyżek stóp procentowych mogły być jednak przesadzone, a co za tym idzie, także dyskontowanie przyszłego wzrostu zysków banków mogło zapędzić ceny zbyt wysoko. mWIG i sWIG – indeksy odpowiednio średnich i małych spółek – osiągnęły w listopadzie wartości ze szczytu z 2007 r., które 14 lat temu okazały się górną granicą napompowanej wówczas bańki. Jednak tym razem wskaźnik P/E małych spółek sięga 10 (w 2007 r. było to 30), a średnich 16 (25 w 2007 r.). Ostatnia hossa nie przegrzała więc wycen i po naturalnej korekcie związanej z realizacją zysków, to właśnie ten segment rynku ma szansę najszybciej złapać drugi oddech. 

NIERUCHOMOŚCI

Najogólniej rzecz ujmując, stłumiony przez pandemię popyt wrócił ze zdwojoną siłą. Deweloperzy wyprzedali się z mieszkań w I półroczu 2021 r., a mieszkania, które wprowadzają na rynek, sprzedawane są po wyższych cenach. Skoro do sprzedania nie zostało wiele, a chętnych i tak nie brakuje, dlaczego na tym nie zarobić? Z drugiej strony marże nie wzrosły niebotycznie, bo koszty materiałów i wykonawstwa wzrosły, zaś atrakcyjnych gruntów do zakupów brakuje i szybko drożeją.

Przed podwyżkami stóp procentowych popyt był wciąż silny i to zarówno ten wspomagany kredytem (liczba udzielonych kredytów hipotecznych wzrosła w III kwartale o 40 proc. rok do roku (dane za AMRON SARFiN) jak i ze strony inwestorów. Prezes Dom Development na konferencji podsumowującej trzeci kwartał podał, że klienci gotówkowi mieli ok. 55 proc. udziału w sprzedaży w porównaniu z ok. 45 proc. we wcześniejszych okresach. Podał także, że przy obecnym tempie sprzedaży za 1-1,5 kwartału grupa Dom Development nie będzie miała czego sprzedawać, jeśli nie wzbogaci swojej oferty na stołecznym rynku. To tylko przykład, ale sytuacja większości deweloperów jest podobna. Mimo wyższych cen chętnych do zakupów nie brakuje, problem jest z zatowarowaniem.

Mówiąc inaczej – napływają liczne sygnały o narastającej nierównowadze rynkowej. Ceny rosną (w III kwartale o 8–14 proc. r/r w zależności od miasta; dane za AMRON-SARFiN), ale rynek staje się coraz węższy, a to nigdy nie jest zdrowy objaw. W dodatku pojawiła się nowa grupa kupujących – fundusze inwestycyjne, których celem są hurtowe zakupy (nawet całych osiedli) i oferowanie mieszkań na wynajem. Finansowanie nie jest dla nich problemem – sponsorem inwestycji na całym świecie jest w tej chwili Europejski Bank Centralny, który utrzymuje ujemne stopy procentowe i skupuje obligacje (zasila system w płynność), mimo szybko rosnącej inflacji.

I to jest właśnie klucz do kondycji rynku mieszkaniowego. Wzrost stóp procentowych w Polsce obniży zdolność kredytową, a doniesienia o wzroście rat dodatkowo wystraszą co bardziej ostrożnych nabywców. O ile? Dla zahamowania inflacji również w Polsce stopy procentowe powinny przewyższać inflację. Przy inflacji rzędu 7 proc., odpowiednio skalibrowane stopy procentowe wyznaczałyby oprocentowanie kredytów hipotecznych w okolicach 10 proc. Strachy na lachy? Z mieszkaniami podobnie jak z akcjami – sprzedawaj wtedy, kiedy wszyscy kupują. Sprzedawaj tym bardziej, jeśli kupują na tani kredyt. Kupuj, kiedy nikt nie kupuje, a kredyty są trudno dostępne i drogie.

Stawianie prognoz przypomina wróżenie z kart, przy czym te karty są częściowo zakryte. Jednak biorąc pod uwagę zmiany demograficzne (na rynek pracy wchodzi pokolenie niżu, zaś najliczniejsze w tej chwili pokolenie powojennego baby boom nieuchronnie się starzeje i nie myśli raczej o przeprowadzce do 40-metrowych „apartamentów” na obrzeżach miast), ryzyko stopy procentowej i niestabilność gospodarki, której zagrażają nie tylko pandemia, ale także kryzys klimatyczny, ze wszystkimi tego konsekwencjami ze wzrostem cen żywności i energii na czele, wieloletnią inwestycję, jaką zawsze jest zakup mieszkania, zwłaszcza na kredyt, można spokojnie przemyśleć jeszcze raz. A najlepiej także trzeci i czwarty. Gonienie uciekających cen często okazuje się złą strategią, a 30-letni kredyt na 90 proc. ceny mieszkania, to nie przelewki.

METALE SZLACHETNE

● Złoto

Wyniki inwestycji w metale szlachetne to jedno z największych rozczarowań ostatnich miesięcy. Od półtora roku notowania złota miezczą sie najczęściej w przedziale 1800–2000 dol. za uncję, incydentalnie wychylając się poniżej (kilkukrotnie) lub powyżej (tylko raz i to w sierpniu 2020 r.) tego przedziału.

Fundamentalne przesłanki za inwestycjami w złoto, czy w ogóle metale szlachetne, są świetnie znane. Złoto przechowuje wartość i sprawdza się w tej roli od tysięcy lat. Podaży złota nie można łatwo zwiększyć. Wydobycie „dokłada” do puli ok. 2 proc. rocznie (3,5 tys. t w 2021 r. – to rekord wydobycia, ale w użyciu jest już 200 tys. t), ale złoża są coraz trudniej dostępne, a koszty wydobycia rosną. A ponieważ banki centralne utrzymują stopy procentowe na niskim poziome i zwiększają bilans wielokrotnie szybciej niż przybywa złota, notowania złota powinny rosnąć przynajmniej w tempie inflacji. Ale nie rosną. I co więcej, nie ma gwarancji, że impas zostanie przełamany w korzystnym dla posiadaczy kruszcu kierunku.

Ktoś, kto kupił złoto w 1980 r., kiedy inflacja w USA sięgała 12,5 proc., a bank centralny wziął się na poważnie za jej tłumienie, czekał na zysk z inwestycji… 27 lat. Złoto nie było więc dobrym wehikułem chroniącym wartość przed konserwatywnymi posunięciami banku centralnego.

Ale… W latach 1970–1980 notowania złota wzrosły 20-krotnie (z 35 do 700 dol. za uncję) w odpowiedzi na kryzys naftowy, przewrót w Iranie i zerwanie z wymienialnością dolara na złoto. W tej dekadzie silnie rosła też inflacja. Lata 2001–2010 przyniosły z kolei 7-krotny wzrost notowań złota w konsekwencji luźnej polityki monetarnej, choć początkowym impulsem była chęć ochrony kapitału wycofywanego z giełdy po tąpnięciu bańki internetowej.

Pytanie brzmi: Do której z tych sytuacji możemy porównać obecną? Mamy 1970, 1980 czy 2001 r.? Giełdowa hossa grozi załamaniem, ale jednocześnie bank centralny może też zacząć rewidować dotychczasową politykę pieniężną, której owocem jest przecież inflacja. To ustawia w złej pozycji zarówno rynek akcji, jak i obligacji. Gdzie zatem mają popłynąć pieniądze inwestorów wycofujących się z papierów wartościowych? Metale szlachetne wydają się naturalnym wyborem, ale nie można niczego przesądzać.

A odpowiedzi nie należy szukać w szklanej kuli. Wystarczy na nią poczekać. Obecny okres konsolidacji notowań trwa już 17 miesięcy. W latach 2010–2012 rynek dał sygnał do wybicia z konsolidacji (w dół) po 21 miesiącach oczekiwania. W 2022 r. doczekamy się wybicia.

● Srebro, platyna i pallad

Srebro jest ubogim krewnym złota. Jego notowania oscylują od roku w przedziale 23–28 dol. za uncję, 

czyli dość daleko od szczytu z 2011 r. (niecałe 50 dol.), który z kolei tylko nieznacznie i chwilowo przekroczył szczyt z 1980 r. (42 dol.). Jakkolwiek by na to patrzeć, srebro spisuje się nie tylko gorzej niż inne metale szlachetne, ale nawet słabiej niż miedź, która w 2020 r. ustanowiła historyczny rekord notowań. Jednak czyni to z niego metal o największym potencjale wzrostowym, choć trzeba pamiętać, że w przypadku srebra kluczowe znaczenie ma jego zastosowanie w przemyśle. Innymi słowy – jeśli notowania złota dadzą sygnał do zakupów, srebro może drożeć szybciej. Jeśli złoto będzie taniało, lądowanie srebra może być łagodniejsze, bo już teraz jest względem złota tanie.

O tym, jak ważne są zamówienia z przemysłu, najlepiej przekonuje przypadek palladu, którego notowania wzrosły z 500 dol. do 3 tys. dol. między 2015 a 2021 r. Rekord padł w maju, po czym notowania załamały się – do listopada pallad stracił 40 proc. Należy on do najrzadszych platynowców, a znajduje zastosowanie w budowie nowoczesnych katalizatorów samochodowych. Wzrost produkcji aut (do 100 mln rocznie) windował popyt na pallad do tego stopnia, że pordzewiałe samochody z 15-letnią historią i setkami tysięcy kilometrów przebiegu nagle zyskiwały na wartości nawet kilkakrotnie, właśnie ze względu na zawartość palladu w katalizatorach, które można było wyciąć, a pallad odzyskać. Postpandemiczne załamanie produkcji samochodów odbiło się na notowaniach palladu. Pytanie o przyszłość jego notowań to pytanie o przyszłość branży samochodów z silnikami spalinowymi. W długim terminie wydaje się przesądzona.

Kiedy platyna straciła swój udział w produkcji katalizatorów, jej notowania spadły z 2,2 tys. dol. za uncję w 2008 r. do 800 dol. za uncję w… 2008 r. Był to błyskawiczny upadek, nie należy więc przywiązywać specjalnej wagi do rzekomej odporności metali szlachetnych na dekoniunkturę (w 2008 r. upadł Lehman Brothers i kryzys finansowy dopiero się rozkręcał). Po tamtym ciosie platyna wciąż próbuje się podnieść (w chwili pisania tekstu notowania to 965 dol.), ale kolejne rajdy optymistów kończą się coraz szybciej i coraz niżej (w 2021 r. górnym pułapem było 1340 dol.). To nie jest dobry znak, ale – tak jak w pozostałych przypadkach – wystarczy poczekać na kierunek wybicia. Sygnał prawdopodobnie da złoto i będzie on miał znaczenie dla trendów na najbliższe lata, może nawet dekady.

Oszczędzanie

Ktoś, kto postanowił w 2022 r. więcej czasu poświęcić ochronie swoich oszczędności przed skutkami inflacji, czytając ten tekst, łapie się za głowę. Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie ryzyko straty. Jednak ryzyko to także szansa. Oszczędności ulokowane w banku żadnej szansy nie mają. Ich siła nabywcza znów spadnie o tempo inflacji, a przecież wskaźnik GUS ma charakter statystyczny i raczej łagodzi rzeczywisty obraz.

Rada Polityki Pieniężnej podniosła już stopy procentowe o 115 pkt. bazowych, ale oferta lokat bankowych nie zmieniła się istotnie. I tak może jeszcze pozostać przez jakiś czas. Banki są nadpłynne i nie muszą konkurować ze sobą o depozyty klientów.

W tej sytuacji posiadacze gotówki mogą postawić na krótkoterminowe obligacje oszczędnościowe. 0,5 proc. za 3-miesięczne obligacje nie jest stawką marzeń, ale być może resort finansów podniesie ich oprocentowanie, aby dostosować wysokość kuponu do warunków rynkowych.

Alternatywą – tym razem z szansami na dobry wynik – są fundusze pieniężne. Wyprzedaż obligacji skarbowych wypchnęła nawet rentowność krótkoterminowych obligacji, zatem korekta notowań (wzrost cen i spadek rentowności) może pozytywnie wpłynąć na wyniki takich funduszy, stabilizacja notowań również pozwoli na dodatni wynik, a skutki ewentualnego dalszego wzrostu rentowności będą amortyzowane przez aktualną, podwyższoną rentowność.

Najlepiej mogą spisywać się jednak fundusze obligacji korporacyjnych, które skorzystają na wzroście stawek WIBOR (uzyskają wyższe odsetki od emitentów obligacji).

Inwestycje alternatywne

2021 r. był udany dla kryptowalut, których flagowym przedstawicielem jest bitcoin. Jego notowania wzrosły z 30 tys. dol. do prawie 70 tys. dol. w listopadzie, ale nie był to wzrost liniowy. Bariera 60 tys. dol. padła już w marcu, lecz pod koniec maja notowania wróciły do punktu wyjścia, by od lipca rozpocząć kolejny rajd. Tak silne wahania podkreślają tylko, że bitcoin nie może stać się w pełni walutą – jego zmienność jest zbyt duża. A fakt, że nowy szczyt został podbity tylko nieznacznie, każe z dużą ostrożnością podchodzić do możliwości dalszych zwyżek. Zachowanie kursu świadczy o wyczerpywaniu się rezerw do dalszego wzrostu, choć oczywiście niczego nie można wykluczyć. Sytuacja walut fiducjarnych w obliczu potencjalnego kryzysu zadłużenia może okazać się wystarczającym czynnikiem wspierającym wzrost notowań… wszystkiego, co nie jest zależne od decyzji polityków.

Niezależnie od dalszych losów bitcoina jego popularność stała się katalizatorem nowego trendu – tokenizacji. Oparta na blockchainie technologia uniemożliwia fałszerstwa. A przecież ludzie zawsze pożądali właśnie tego – autentyczności i oryginalności. Blockchain sprawia, że to marzenie staje się rzeczywistością. 

Świat wchodzi więc w nową erę – na cyfrowe żetony zamienić można wszystko. Prawa własności do nieruchomości, spółek, w formie tokenów można emitować dług, sprzedawać osobiste tokeny, a nawet zamieniać na nie dzieła sztuki. Te ostatnie idealnie trafiają w potrzeby inwestorów i kolekcjonerów. Łączą stary świat z nowoczesnością. Prawo własności do kawałka „Mona Lisy”? Kto nie chciałby mieć w portfelu czegoś tak cennego, niepowtarzalnego i niemożliwego do zhakowania?

Symbolem zmian docierających również nad Wisłę jest porozumienie, jakie GPW zawarła z ArtInfo.pl pod koniec 2021 r. Jego celem jest wypracowanie ram biznesowych umożliwiających tokenizację rynku dzieł sztuki. Aukcje, wernisaże, galerie – wszystko to, może się przenieść do cyfrowej rzeczywistości.

Hitem ostatnich miesięcy stały się jednak NFT (Non-Fungible Tokens) – niewymienialne, niezmienne technicznie i niemożliwe do zhakowania certyfikaty zaświadczające, że dany plik to oryginał istniejący tylko w jednej kopii. Skomplikowane? Wyobraźmy sobie cyfrową grafikę. Plik łatwo powielić, skopiować i umieścić w sieci, ale oryginalny plik jest tylko jeden. I w pogoni za oryginalnością ludzie gotowi są płacić nawet za oryginalne pliki całe fortuny. Na naszym rynku najgłośniejszą jak dotąd transakcją była wystawiona na sprzedaż „cyfrowa miłość” – zapis emocji blogerki, która za swój pomysł zgarnęła równowartość 250 tys. dol. Kto wie, może i za twoje miłosne wiersze z młodości schowane na dnie szuflady ktoś zgodzi się zapłacić tylko dlatego, że nikt inny nie będzie miał do nich praw? Musisz je tylko zeskanować.

Najpopularniejszą walutą używaną w procesie tokenizacji jest obecnie ethereum. Jego notowania wzrosły z 1,3 tys. dol. na początku 2021 r. do 4,6 tys. dol. w ostatnim dniu listopada. W lutym 2020 r. ETH wart był mniej niż 100 dol. 

------------------------------------------------------------------

2021 r. był wyjątkowo dobry dla rynku IPO

Marek Dietl, prezes zarządu Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie

Giełdowa koniunktura sprzyja wysokiej liczbie debiutów na światowych parkietach. Coraz więcej firm wchodzi na giełdę, szukając na rynku kapitałowym szybszego finansowania rozwoju i innowacji. Z kolei inwestorzy rozglądają się za nowymi możliwościami pomnażania oszczędności w sytuacji ujemnych, realnych stóp procentowych. Obecnie jest więc doskonały moment na wsparcie rozwoju biznesu dodatkowym zastrzykiem środków finansowych. Kluczową w tym rolę odgrywają giełdy papierów wartościowych, które oferują dostęp do zagranicznego kapitału. Spółki o ugruntowanej pozycji rynkowej i odpowiedniej skali działalności mają więc dostęp do globalnych inwestorów. Kapitał napędza innowacyjność i wydajność, co z kolei wpływa na wzrost gospodarczy.

Według EY tylko w trzech kwartałach 2021 r. na globalnych parkietach zadebiutowało 20 proc. spółek więcej niż w całym 2020 r., kiedy rynek ofert publicznych zaczął się ożywiać. W ramach IPO, czyli pierwotnej oferty publicznej, pozyskano na świecie 446,2 mld dol., aż o 99 proc. więcej niż w analogicznym okresie 2020 r. Jako GPW również możemy pochwalić się wyjątkowo dobrym okresem: w 2021 r. mamy za sobą 41 debiutów, w tym 12 na Głównym Rynku, o łącznej wartości ponad 7 mld zł. Już w maju 2021 r. liczba debiutów na Głównym Rynku przekroczyła liczbę IPO na tym rynku w całym 2020 r. Co więcej, do końca tego roku pojawiło się na nim jeszcze kilka spółek. Nawet pięć spółek mają już zatwierdzony prospekt emisyjny przez Komisję Nadzoru Finansowego, a 13 czeka na rozpatrzenie wniosku przez KNF.

GPW jako operator giełdowy wspiera spółki w przeprowadzeniu IPO. W 2021 r. zmieniliśmy regulacje giełdowe na korzyść debiutujących, by usprawnić i skrócić czas trwania procesu IPO. Od ubiegłego roku prowadzimy projekt „Warto Być Spółką Giełdową”, który ma wspierać emitentów w funkcjonowaniu na giełdzie. Składa się z webinarów, szkoleń, materiałów pomocniczych dotyczących prowadzenia relacji inwestorskich, raportowania niefinansowego, regulacji czy sposobów pozyskiwania finansowania poprzez GPW.

Warto jednak pamiętać, że możliwości pozyskania kapitału na giełdzie nie kończą się na IPO. Emitent giełdowy może przeprowadzać także kolejne emisje akcji w postaci SPO (Secondary Public Offering). Spółka publiczna może też łatwiej i taniej pozyskiwać kapitał poprzez emisję obligacji. Status spółki giełdowej pozwala uzyskiwać kredyty na lepszych warunkach niż firmy nienotowane. Należy podkreślić, że status takiej spółki generalnie sprzyja pozyskiwaniu kolejnych kontraktów, partnerów handlowych oraz ekspansji międzynarodowej.

------------------------------------------------------------------

Inflacja sprzyja inwestowaniu na giełdzie

Przemysław Gerschmann, doradca zarządu Giełdy Papierów Wartościowych

Mijający rok przyniósł kontynuację wzrostu zainteresowania giełdą wśród inwestorów indywidualnych. Co więcej, są trzy przesłanki, które wskazują na to, że ten trend utrzyma się też w 2022 r.

Pierwszą z nich jest wysoka inflacja, która deprecjonuje oszczędności trzymane na bankowych depozytach. O ile CPI na poziomie 2-3 proc. r/r był traktowany z obojętnością, o tyle wzrost w okolice dwucyfrowych poziomów sprawia, że Polacy szukają sposobów, aby się przed nią chronić. Pomimo rosnących stóp procentowych oferta lokat w bankach nadal przegrywa z inflacją. 

Drugim czynnikiem wspierającym zainteresowanie giełdą jest dobra kondycja polskiej gospodarki. Niskie bezrobocie i rosnące wynagrodzenia sprawiają, że Polacy dysponują oszczędnościami, które chcą pomnażać. 

Ostatnim, ale równie ważnym czynnikiem, jest doskonała kondycja rynku kapitałowego. Każdy inwestor znajdzie na nim instrumenty finansowe, które będą odpowiadać jego profilowi ryzyka. Ostrożni mogą ulokować oszczędności w obligacje skarbowe bądź korporacyjne, a osoby szukające wyższych stóp zwrotu mogą wybierać spośród setek spółek notowanych na GPW oraz długiej listy ETF-ów, kontraktów oraz funduszy. 

Dodajmy do tego, że dzięki niskim progom wejścia oraz postępowi technologicznemu inwestowanie na giełdzie jeszcze nigdy w historii nie było tak powszechnie dostępne. 

------------------------------------------------------------------

Można też inwestować w startupy

Robert Ługowski, założyciel i Managing Partner klubu aniołów biznesu Cobin Angels 

Spektakularne sukcesy polskich startupów, takie jak DocPlannera (osiągnięcie wyceny powyżej 1 mld dol.) czy angażowanie się w tego typu inwestycje znanych osób z Robertem Lewandowskim na czele przykuwają uwagę coraz szerszej grupy osób. Obserwując dojrzałe rynki spostrzeżemy, że wiele osób łączy inwestycje z jednoczesnym osobistym zaangażowaniem i udzielaniem wsparcia startupowi. Taka forma inwestycji nazywana jest inwestycjami typu business angels lub angel investing. 

W Polsce segment aniołów biznesu nie jest jeszcze szeroko znany, choć rozwija się bardzo szybko. Powodów jest wiele, jak np. wysoka inflacja i niska atrakcyjność lub dostępność tradycyjnych klas aktywów. Często też osoby inwestujące w startupy realizują dodatkowe cele, jak chociażby bycie na bieżąco z innowacyjnymi technologiami, inspirowanie się od startupów czy rozważenie przejścia z pracy w dużej organizacji do własnego biznesu lub startupu. 

Z drugiej strony założyciele startupów poszukują inwestorów, którzy oprócz środków finansowych są w stanie wnieść dodatkową wartość. Aniołami biznesu najczęściej są doświadczeni menedżerowie i przedsiębiorcy, a ich relacje, kompetencje i doświadczenia są niezwykle cenne dla startupów, które chcą rosnąć bardzo szybko przy ograniczonych zasobach. Ta forma współpracy daje korzyści obu stronom – startup uzyskuje wsparcie, którego inaczej nie mógłby uzyskać, a inwestor uczestniczy w kreowaniu wartości i jej podziale po zakończeniu inwestycji. 

Oczywiście nie każdy startup odniesie sukces i należy liczyć się zarówno z ryzykiem, jak i niską płynnością tego typu inwestycji. Dlatego przed wkroczeniem w świat inwestycji startupowych warto pozyskać odpowiednią wiedzę lub profesjonalne wsparcie. Celem działania klubów aniołów biznesu takich jak Cobin Angels jest wspieranie osób, które zdecydują się na taką działalność zarówno na etapie rozpoczęcia, jak i późniejszej bieżącej działalności jako business angel. Dobrą okazją do zrozumienia, jak działają aniołowie biznesu, są konkursy typu Business Angel of the Year, w ramach których prezentowane są dokonania doświadczonych inwestorów oraz pierwsze inwestycje realizowane przez debiutantów. W tegorocznej edycji konkursu zgłoszenia będą trwały do końca roku, w styczniu odbędzie się internetowe głosowanie, a 15 lutego gala wręczenia nagród. 

My Company Polska wydanie 1/2022 (76)

Więcej możesz przeczytać w 1/2022 (76) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ