Koniec pisowskiej walki z wiatrakami? Prawica ugina kark przed KE

wiatraki
fot. shutterstock.
Od 2016 roku Zjednoczona Prawica praktycznie zablokowała budowę nowych farm wiatrowych, już wtedy skazując nas przez to na uzależnienie od węgla i złą jakość powietrza. Pod naciskiem Komisji Europejskiej ustawodawca uwolni zieloną energię z ustawowego klinczu. Jest jedno "ale".

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Na świecie jest prawdopodobnie tylko jedno państwo, które dostrzega zagrożenia w energii odnawialnej. Jest to Polska, której rząd skutecznie blokuje rozwój źródeł prądu pochodzenia naturalnego m.in. poprzez blokowanie powstawania nowych farm wiatrowych i kombinacje w przepisach dotyczących fotowoltaiki.

Rząd ogłasza sukces nad problemem, który sam stworzył

Komisja Europejska wymaga od Polski odblokowania ustawy wiatrakowej, która zatrzymała wnoszenie nowych wiatraków od 2016 r. Teraz rząd ma zamiar wprowadzić poprawki w regulacji w taki sposób, by nie było już przeszkód do rozwoju tej gałęzi przemysłu energetycznego. Jak pisze Gazeta Wyborcza partia PiS „ogłasza sukces w związku ze skierowaniem do Sejmu ustawy, która umożliwi budowę wiatraków”. To sytuacja quazi-operetkowa, bo rząd chwali się sukcesem nad problemem, który sam stworzył.

Prawica ugina kark przed Brukselą

Na szali są olbrzymie środki z popandemicznego Funduszu Odbudowy. Wszystko wskazuje na to, że rząd ugnie się pod naporem brukselskiej presji. Partia Jarosława Kaczyńskiego oprócz uwolnienia farm wiatrowych z prawnego klinczu dodaje do ustawy zapis, który umożliwi mieszkańcom terenów, na których będą funkcjonować wiatraki zmniejszenie rachunków za prąd. Takie rozwiązanie ma wręcz zachęcić Polaków, by zgodzili się na budowę farm w obrębie poszczególnych samorządów.

W skrócie tam gdzie wiatraki powstaną przez 15 lat od ich wzniesienia 10 proc. wytworzonej przez nie energii zostanie przekazane do użytku mieszkańców danej gminy.

Haki na zieloną energię

Jest jednak haczyk. Zniżki będą stosowane wyłącznie w przypadku nowych inwestycji w farmy wiatrowe – tych, które uzyskają pozwolenie na budowę po 2 lipca 2024 r. Co to oznacza? Budowa wiatraka od momentu złożenia odpowiednich dokumentów do pierwszego dnia działania trwa okoła 2-3 lata. To oznacza, że 10 proc. zniżka naliczana będzie bliżej 2027 roku.

Jest też pewne formalne utrudnienie: konsumenci, żeby skorzystać z tańszego prądu z farmy wiatrowej, będą musieli zapłacić za objęcie udziałów w takiej elektrowni i zyskując status prosumenta wirtualnego. Ile będą kosztować takie udziały? Prawdopodobnie ich najniższa wartość sięgnie kilku tysięcy złotych – a te środki mogą być zbliżone do kosztu założenia paneli fotowoltaicznych.

Jak wyjaśnia Gazeta Wyborcza mieszkańcy gmin z wiatrakami po zakupie udziałów „rozliczani będą w modelu net-billing przez okres kolejnych 15 lat. W ten sposób okoliczni mieszkańcy staną się beneficjentami elektrowni wiatrowej i będą mogli obniżyć swoje rachunki z prąd” – czytamy.

Niekorzystny limit od ministerstwa klimatu

Gospodarstwo domowe będzie mogło otrzymać maksymalnie 2 kW zielonego prądu. Taki limit założyło ministerstwo klimatu i środowiska. To dosyć mało w porównaniu do średniej wielkości instalacji fotowoltaicznej, która w Polsce wynosi ponad 5kW.

Prawne uwolnienie budowy farm wiatrowych to drugi kamień milowy na drodze do pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy. Taka „czysta” energia w dłuższej perspektywie może rozwiązać problem złej jakości powietrza w naszym kraju i przyczynić się do osiągnięcia neutralności klimatycznej przez całą UE.

Czytaj dalej: Nowa nadzieja. Ukraina otwiera drzwi polskim przedsiębiorcom

 

ZOBACZ RÓWNIEŻ