Tego nie zobaczysz

© Getty Images
© Getty Images 23
Jedzenia można doświadczać wszystkimi zmysłami. Ale są ludzie, którzy zamiast poszerzać swój zasób czujników, zawężają go, rezygnując z doznań wzrokowych. I co się dzieje? Jedzenie staje się niezłą rozrywką.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2016 (9)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Kiedy Ania i Łukasz brali ślub, przyjaciele nie chcieli im w prezencie kupować pościeli czy ekspresu do kawy. Postanowili podarować młodej parze przygodę – a konkretnie voucher na Dine in the Dark, wydarzenie organizowane w sześciu restauracjach w Polsce. – Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać – wspomina Ania. – Ale już samo hasło „kolacja w ciemności” działało na wyobraźnię. 

Nowożeńcy wybrali dogodny termin, lokal (padło na warszawską restaurację Borpince specjalizującą się w kuchni węgierskiej) oraz menu (dania mięsne; do wyboru były jeszcze rybne i wegetariańskie). Na miejscu czekała ich niespodzianka. Knajpa wyglądała całkiem normalnie: goście przy stolikach, zapalone świece, kelnerzy bez noktowizorów. Dopiero o oznaczonej godzinie wraz z grupą ok. 20 osób zostali zabrani do specjalnej sali. Pracownik lokalu przedstawił im trzy zasady: 1. wyłączamy komórki i zdejmujemy zegarki z fluorescencyjnymi wskazówkami; 2. nie wstajemy bez asysty kelnera; 3. trzymamy ręce na kolanach, dopóki kolacja nie zostanie podana. 

Wszyscy wchodzili tak jak przyszli, parami, trójkami. Najpierw za pierwszą czarną kotarę do przedsionka, w którym panował półmrok. Później za drugą – do głównej sali, gdzie było ciemno, choć oko wykol. – Trochę to było straszne, jakbym straciła wzrok – wspomina Ania. 

Kelner wziął ją za rękę i zaprowadził do stolika. Usiadła, serce biło jej mocno. Po chwili usłyszała, że Łukasz zajmuje miejsce naprzeciwko. Gdy wszyscy się zebrali, odezwał się Głos. Opowiedział, jak wygląda stolik, polecił po omacku zlokalizować sztućce, szklankę z wodą, kieliszek wina, serwetki, mokry ręczniczek (dla jedzących rękami). Podano przystawki, podniósł się gwar. Adrenalina opadła i zaczęła się zabawa. 

Jeden zmysł mniej

Nikogo nie trzeba przekonywać, jak ważne dla doświadczenia potrawy są smak i powonienie. Dotyk też jest istotny – dowodem moda na jedzenie rękami. A słuch? Pomyślcie o chrupiącym świeżym chlebie czy bulgocie nalewanego wina. Albo wyobraźcie sobie, że musicie jeść, słysząc brzęczenie muchy. 

A jak to jest ze wzrokiem, naszym zmysłem dominującym? – Wzroku można użyć do manipulacji. Badania pokazały, że podanie potrawy na białym talerzu gwarantuje 20-procentową zwyżkę w ocenie jakości – mówi Jarosław Ludwicki, założyciel poznańskiej Dark Restaurant, jednego z nielicznych w Polsce lokali, w których je się w absolutnych ciemnościach (nie uczestniczy w projekcie Dine in the Dark). – A jak jeszcze danie serwuje kelnerka w czerwonej zapasce, sukces murowany!

Logika kryjąca się za pomysłem jedzenia w ciemności jest prosta: jeśli pozbawi się człowieka jednego zmysłu, zmieni się jego percepcja, inaczej doświadczy posiłku. Pozostałe zmysły się wyostrzą. W ciemnościach podobno bardziej „wczuwamy się” w smak. Dlatego w takim przypadku jakość jedzenia jest bardzo ważna. Menu też musi być ekscytujące, ciągle się zmieniać. Kucharze w Dark Restaurant starają się więc być na bieżąco z najnowszymi trendami w gastronomii:  korzystają z regionalnych produktów i zdobyczy kuchni molekularnej (polegającej na wykorzystywaniu wiedzy o procesach fizycznych i chemicznych zachodzących w czasie gotowania, aby otrzymywać ciekawe smaki). 

Podobne podejście mają restauracje uczestniczące w Dine in the Dark. – Wiele osób chce się przekonać, jak smakują te same dania w pełnym świetle. Ludzie często wracają, aby poczuć różnicę – opowiada Michał Kaleta odpowiedzialny w tym projekcie za kontakty z mediami. 

Jednak smak to tylko jeden z aspektów jedzenia w ciemności. Dla niektórych zmiana percepcji jest na tyle istotna, że sama potrawa staje się mało znaczącym elementem. – Mąż tak bardzo się cieszył, kiedy wreszcie udało mu się trafić widelcem w coś na talerzu, że od razu to pożerał i dlatego jadł szybciej niż zwykle i mniej rozkoszował się smakiem – śmieje się Ania. 

Zabawa

Kuba dowiedział się o jedzeniu w ciemnościach przypadkiem. Wraz z dziewczyną wybrał się kiedyś do klubowiniarni La’Bor, która mieści się bezpośrednio nad Borpince. Tego dnia piętro niżej odbywał się Dine in the Dark. A kiedy jeszcze znajoma z pracy stwierdziła, że to fajna impreza, postanowił sam się przekonać. – Restaurację znaliśmy wcześniej, wiedzieliśmy, że możemy się spodziewać dobrego jedzenia i nie zawiedliśmy się – opowiada Kuba. – Ale nietypowa forma dodała jeszcze posiłkom smaku. 

Spodobało mu się również podgrzanie atmosfery. Przez cały czas jedzącym towarzyszył Głos, który zagadywał, podpytywał, czasem podpuszczał. Jak sądzicie, co jedliście? Jak sobie wyobrażacie salę? Jak waszym zdaniem wyglądam? Były też zabawy. W przerwach między kolejnymi daniami Głos prosił np. gości o powąchanie saszetek z przyprawami i odgadnięcie, co się w nich znajduje. Padały różne odpowiedzi, czasem zupełnie bez sensu, za to intrygujące. Było mnóstwo śmiechu. Głos dowcipnie wszystko komentował, a goście czuli się coraz bardziej wyluzowani. Wielu zrezygnowało z jedzenia sztućcami, choć byli przecież w eleganckiej restauracji. 

– Czas minął bardzo szybko – wspomina Kuba. – Miałem wrażenie, że wszystko trwało 30 min, a tymczasem były to przeszło 2 godz. 

Czego szukamy w ciemności

Jedzenie w ciemności to rozrywka, z której najczęściej korzystają pary, za to niezbyt nadaje się dla dzieci. – Nie dlatego, że się boją, ale zwyczajnie nie są w stanie wysiedzieć – wyjaśnia Michał Kaleta. 

Brak światła wywołuje też poczucie swoistej intymności. Zarówno Kuba, jak i Ania wspominają, że kolacja była przez to momentami bardzo romantyczna, choć jednocześnie było generalnie zbyt głośno, za wiele się działo, zbyt dużo było zabawy, żeby dało się to doświadczenie porównać do tête-à-tête przy świecach. 

– Ciemność pozbawia kontaktu niewerbalnego, tworzy nową jakość w relacjach między uczestnikami kolacji – mówi Ludwicki. – Stajemy się anonimowi. Znika skrępowanie. Robimy się bardziej otwarci, serdeczni, bliżsi sobie. 

Człowiek jest zwierzęciem społecznym, potrzebuje obcować z innymi w sposób, jakiego nie zapewnią Facebook czy telefonia komórkowa. A wspólne jedzenie to jedna z najbardziej pierwotnych czynności służących budowaniu albo wzmacnianiu więzi. Wiadomo, każda dobra impreza prędzej czy później przenosi się do kuchni. Może więc na jakimś głęboko ukrytym poziomie restauracyjna ciemnica kojarzy nam się z jaskinią, w której znów możemy na chwilę poczuć się członkiem pierwotnego stada?

W grę wchodzi też igranie z własnymi zmysłami. Szukamy nowych wrażeń, sprawdzamy słuch (uczestnicy kolacji w ciemności zwracają np. uwagę na gwar, który w oświetlonej sali byłby najwyżej szumem w tle), smak, węch. Dla niektórych jest to wyzwanie. Test, jak zachowamy się w nietypowej sytuacji. Ważne jest też to, co się z nami dzieje, gdy zostanie już spałaszowany deser. Trochę jak w kryminale Agathy Christie: czytelnik dobrze się bawi, gdy zgaduje i jest wodzony za nos, ale na koniec zjawia się Poirot i sprawę... rozjaśnia. 

Iluminacja

W ciemności błysnęło światełko. Na początek niezbyt mocne: fluorescencyjna gwiazdka. Mimo to w pomieszczeniu pojawiły się kształty, sylwetki, kolory. Jedna jedyna gwiazdka, a taka różnica! Zrozumiałe stały się restrykcje dotyczące telefonów i zegarków. 

Minęła minuta lub dwie. Oczy przyzwyczaiły się do światła. Wtedy zaczęły pojawiać się kolejne gwiazdki, a wraz z nimi coraz więcej szczegółów. Głos przestał być Głosem i stał się zupełnie zwyczajnym brunetem – nie dwumetrowym wikingiem z rudą brodą, jakiego w żartach przedstawiali sobie Ania i Łukasz. 

Potem kelnerzy wnieśli świeczkę, następnie drugą, trzecią... Gdy już wszyscy oswoili się z blaskiem, zapalono światła. Pokazała się szefowa kuchni, opowiedziała gościom, co jedli. Było przy tym sporo śmiechu, kiedy przypominali sobie, na co stawiali. No i zobaczyli, jak wyglądały potrawy, a bez dwóch zdań – cieszyły oko: przyozdobione warzywami, polane sosami... 

 


Szczypta historii

Korzenie koncepcji jedzenia w ciemności sięgają lat 80. XX w., kiedy Andreas Heinecke, niemiecki dziennikarz, a później biznesmen i promotor przedsiębiorczości społecznej, stworzył we Frankfurcie wystawę „Dialog im Dunkeln” („Rozmowa w ciemności”), podczas której niewidomi przewodnicy oprowadzali gości po pogrążonych w całkowitym mroku salach, w których mogli „doświadczać” różnych instalacji za pomocą zmysłów innych niż wzrok. Celem było zwiększanie społecznej świadomości wyzwań, przed jakimi stoją osoby niewidzące. 

Za tym projektem, który okazał się olbrzymim sukcesem (do dziś wystawę odwiedziło przeszło 6 mln ludzi), podążyły następne. Jednym z nich był „Le goût du noir” (Smak ciemności), francuski program telewizyjny kręcony w mroku za pomocą kamer w podczerwieni, w którym do kolacji zasiadało dwoje dziennikarzy (Gérard Miller i niewidoma Sophie Massieu) i rozmawiali ze swymi gośćmi na różne tematy. 

Wreszcie, w 2004 r. w Paryżu,  Edouard de Broglie, przy wsparciu Fundacji Paula Guinota, jednej z największych francuskich fundacji zajmujących się problemami osób niewidzących, otworzył Dans le Noir?, sieć restauracji, w których posiłki  serwowano w absolutnych ciemnościach, a obsługę stanowili niewidomi. Dans le Noir? w 2008 r. zagościła też w Polsce, w warszawskim hotelu Novotel, ale przedsięwzięcie utrzymało się przez zaledwie trzy miesiące. Obecnie ma być jednak rozszerzone o sieć spa. 

My Company Polska wydanie 6/2016 (9)

Więcej możesz przeczytać w 6/2016 (9) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ