Rok pod znakiem Trumpa

© Andrzej Wieteszka
© Andrzej Wieteszka 22
Tej jesieni nad światem zawisła wielka niewiadoma: prezydent Donald Trump i jego przyszła polityka. Odpowiedź na pytanie, jakie inwestycje mogą dać w najbliższej przyszłości zarobić, stała się jeszcze trudniejsza. Są jednak pewne wskazówki: polskie spółki eksportowe, dolar, gra na spadkach...
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 1/2017 (16)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Główne czynniki, jakie będą najmocniej wpływać na sytuację na rynkach finansowych w 2017 r., to wydarzenia polityczne i kondycja wiodących gospodarek świata oraz będące jej konsekwencją działania banków centralnych – uważa Roman Przasnyski, główny analityk firmy Gerda Broker. Zacznijmy zatem od polityki. 

Trump znaczy zmienność

Tu na plan pierwszy wysuwają się wyniki jesiennych wyborów prezydenckich w USA, których skutki są nieprzewidywalne. – W nadchodzącym czasie należy się spodziewać nasilonych wahań na rynkach – zauważył, zaraz po ogłoszeniu wyniku tych wyborów, Steen Jakobsen, główny ekonomista i dyrektor ds. inwestycji w Saxo Banku. 

– Dla rynków zazwyczaj szczególnie trudny jest pierwszy rok urzędowania nowego prezydenta, kiedy nadal panuje duża niepewność, które obietnice wyborcze zostaną wdrożone, które „rozwodnione”, a które wypadną z planów – przypomina Colin Cieszynski, główny strateg rynkowy CMC Markets, który też uważa, że w 2017 r. sytuacja na światowych rynkach będzie dynamiczna, a zmienność cen – wysoka. 

Niektórzy, w tym sam Jacobsen czy Adam Ruciński, prezes BTFG Audit, pocieszają, że sytuacja nie musi być jednak tak zła, jak wcześniej zakładano. – Moim zdaniem nie dojdzie do realizacji wszystkich drastycznych zapowiedzi wyborczych Trumpa i Ameryka nie będzie aż tak bardzo izolować się od świata – mówi Ruciński. Kampania wyborcza i sprawowanie rządów to dwie różne rzeczy, a nowy prezydent będzie się musiał stale układać z Kongresem. 

Inni, jak Marek Belka, były prezes NBP, uważają, że niebezpieczeństwo wdrożenia populistycznego programu Trumpa jest duże. – Spodziewam się zastosowania instrumentów protekcjonistycznych, z inicjowaniem wojen handlowych włącznie. To oznaczałoby destabilizację dla rynków światowych – stwierdził w listopadzie podczas konferencji Open Eyes Economy Summit w Krakowie. Według niego Trump obiecał radykalne ograniczenie podatków i równie radykalne zwiększenie wydatków, np. na infrastrukturę, a takie ruchy mogą doprowadzić do wzrostu stóp procentowych. Tymczasem przyzwyczajona do zerowych stóp europejska gospodarka nie jest na to przygotowana. – Jeżeli moje przewidywania choć w części się sprawdzą, trzeba zapiąć pasy, bo czeka nas twarde lądowanie – podsumował Belka. 

Europa a funt, euro i bezpieczne przystanie

Atmosferę niepewności podsyca też Europa. Po pierwsze, Brexit. Nie wiemy, kiedy się ten proces rozpocznie (choć premier Theresa May zapowiada, że w marcu), jak będzie przebiegał i czy w ogóle do niego dojdzie. A im bardziej oddala się jego perspektywa, tym ciekawszym aktywem inwestycyjnym staje się brytyjski funt. Szczególnie że w minionym roku znacznie staniał – co podkreśla Marek Rogalski, główny analityk walutowy DM BOŚ. 

Z kolei Piotr Tukendorf, doradca inwestycyjny z BM Deutsche Banku, przytacza badanie przeprowadzone przez KPMG, które pokazało, że aż 75 proc. dużych firm zagranicznych działających w Wielkiej Brytanii rozważa wyprowadzenie z niej swoich siedzib lub przynajmniej części biznesu. Jeśli Brexit się rozpocznie zgodnie z zapowiedziami i firmy zrealizują „wyprowadzkę”, będzie to czynnikiem spowalniającym wzrost gospodarczy zarówno na Wyspach, jak i w strefie euro – już w 2017 r. 

W tym samym czasie zaplanowano też w kilku państwach wybory, z prezydenckimi i parlamentarnymi we Francji i parlamentarnymi w Niemczech na czele. – Przyszły układ sił politycznych i ostateczne wyniki są sporą niewiadomą i mogą dostarczyć emocji. O ile w Niemczech radykalnych zmian nie należy się spodziewać, o tyle we Francji możliwe są rozstrzygnięcia mające istotne konsekwencje dla tego kraju i Unii Europejskiej. Przewodnicząca Frontu Narodowego Marine Le Pen już zapowiada, że jeśli jej partia zwycięży, ogłosi referendum w sprawie wyjścia Francji z UE – przypomina Przasnyski. 

Prawdopodobieństwo, że skutkiem zwycięstw populistów będą rzeczywiste ruchy w kierunku rozpadu strefy euro czy UE, wydaje się, co prawda, małe. Większym problemem wynikającym z ich wygranej może być poluzowanie dyscypliny fiskalnej w poszczególnych krajach. To będzie musiało wywołać szybką reakcję Europejskiego Banku Centralnego i w efekcie – ryzykowne dla inwestorów, silne wahania euro.

Colin Cieszynski zwraca też uwagę, że sukcesy wyborcze ugrupowań antysystemowych w UE mogą podbić ceny aktywów uważanych za „bezpieczne przystanie”, takich jak złoto czy japoński jen. 

Niestabilne waluty i ciekawy bitcoin

Wróćmy do USA i ich możliwego gospodarczego protekcjonizmu. Zdaniem ekspertów to jeden z najważniejszych czynników ryzyka. W swojej kampanii Trump zapowiadał, że nie dopuści do zawarcia Transatlantyckiego Partnerstwa na rzecz Handlu i Inwestycji (TTIP), a już jako prezydent-elekt powtórzył, że jego pierwszą decyzją będzie wycofanie się USA z Transpacyficznej Umowy o Wolnym Handlu (TPP), wspominał o renegocjowaniu NAFTA, a także, że jest gotów zerwać podpisaną ledwie dwa lata temu umowę z Kubą. Wszystko to sygnalizuje jeden kierunek: izolacjonizm USA na arenie międzynarodowej. Samo tylko wyjście z TPP, jak argumentuje Christopher Dembik, dyrektor ds. analiz makroekonomicznych w Saxo Banku, może doprowadzić do sztucznego osłabiania walut, żeby podnieść konkurencyjność gospodarek, a właśnie taka strategia doprowadziła do wybuchu Wielkiego Kryzysu w latach 30. – Nie ma powodów, by sądzić, że teraz przyniosłoby to lepsze rezultaty – zaznacza ekonomista. Dodaje też, że na razie trudno oszacować bezpośrednie skutki wyjścia USA z TTP dla rynków finansowych. W dłuższym okresie wolniejszy wzrost PKB zacząłby jednak ciążyć spółkom giełdowym. 

Ekonomiści z Danske Banku spodziewają się, że pod rządami Trumpa amerykański PKB będzie na razie rosnąć w niezłym, bo wynoszącym ok. 2 proc. rocznie, tempie, ale w średniej i dłuższej perspektywie niepewność w tamtejszej gospodarce się zwiększy. Negatywne skutki nasilenia protekcjonizmu i zaostrzenia polityki imigracyjnej zaczną bowiem przeważać nad pozytywnymi rezultatami zmniejszenia regulacji, obniżenia podatków i wzrostu wydatków na infrastrukturę. 

Z kim Ameryka miałaby prowadzić wspomniane przez Belkę wojny handlowe? Trump zapowiadał, że obierze twardy kurs głównie wobec Meksyku i Chin, a także Europy (zadeklarował się np. jako zwolennik Brexitu). W praktyce mogłoby się to przełożyć na wprowadzenie barier celnych, które w handlu byłyby odpowiednikiem muru na granicy z Meksykiem, oraz oddanie inicjatywy na arenie międzynarodowej innym geopolitycznym graczom, np. Chinom, a zwłaszcza Rosji. – Miałem okazję spotkać się z Donaldem Trumpem w Moskwie w 1997 r. i już wtedy można było zauważyć jego sympatię wobec Rosji – mówi Martin O’Rourke, dyrektor zarządzający TradingFloor.com w Saxo Banku. Ostatnio Trump wielokrotnie pozytywnie wypowiadał się na temat prezydenta Putina i wyrażał chęć współpracy z Rosjanami w Syrii. Są to sygnały, że relacje Waszyngtonu z Moskwą się poprawią. 

Co by to oznaczało dla inwestorów? Kolejny czynnik wpływający na notowania walut. Ewentualne anulowanie amerykańskich sankcji nałożonych na Rosję mogłoby doprowadzić do względnego ustabilizowania się kursu dolara do rubla w okolicach 60 lub nieznacznie powyżej. – Jednak podczas kadencji Trumpa moglibyśmy być też świadkami gwałtownych ruchów tej pary walut, biorąc pod uwagę jego nieprzewidywalność oraz nieprzemyślane wypowiedzi i działania – stwierdzają specjaliści z Saxo Banku, którzy jeszcze podczas kampanii przewidzieli, że jeśli Trump wygra, meksykańskie peso mocno osłabnie wobec dolara, co też się stało niemal tuż po ogłoszeniu wyników wyborów. 

Zdaniem analityków ta para walut może przez jakiś czas szukać ponownej równowagi, podobnie jak kurs brytyjskiego funta do dolara, który kilka miesięcy po referendum w sprawie Brexitu wciąż stara się ustabilizować. 

Być może szans na zyski warto upatrywać na alternatywnych rynkach walutowych. Bitcoin zaraz po ogłoszeniu wyniku wyborów za oceanem spadł, ale potem bardzo szybko zaczął zyskiwać i na koniec listopada mógł się pochwalić niemałym, bo kilkuprocentowym wzrostem kursu wobec dolara. Właśnie ta waluta miałaby być, zdaniem części inwestorów, ciekawą lokatą kapitału na ten rok. 

Co może napędzić dolara (i koronę)

Kolejny, obok wydarzeń politycznych, czynnik, na który trzeba zwracać w tym roku baczną uwagę, to działania prowadzone przez banki centralne. – Od kilku lat działania te były główną siłą napędową dla rynków finansowych. Banki, za pomocą niespotykanych dotąd narzędzi, czyli tzw. ilościowego łagodzenia polityki monetarnej i bliskich zera lub wręcz ujemnych stóp procentowych, starały się uchronić gospodarki przed recesją i wprowadzić je na ścieżkę stabilnego wzrostu – przypomina Marta Petka-Zagajewska, główna ekonomistka Raiffeisen Bank Polska. 

Przez jakiś czas z lepszym lub gorszym skutkiem udawało się ten cel osiągnąć, ale w 2016 r. banki centralne otwarcie przyznały, że są też negatywne skutki tego de facto dodruku pieniądza. Najbliższy rok może zatem oznaczać odchodzenie od tzw. luzowania i próby normalizacji stóp procentowych na świecie. 

– A pierwszym z banków, który wszedł już na tę drogę, była amerykańska Rezerwa Federalna – dodaje Petka-Zagajewska. – Powolne, lecz regularne dalsze podwyżki stóp powinny wzmacniać dolara  – przewiduje. Zdaniem ekspertów z Danske Banku w 2017 r. Fed podniesie stopy dwukrotnie: w czerwcu i w grudniu. Efektem będzie dalszy spadek wobec dolara zarówno euro, jak i złotego. 

– Teoretycznie pierwszym wyborem inwestycyjnym na 2017 r. powinien być zatem dolar – mówi Marek Rogalski. – Radziłbym jednak zachować tu ostrożność, zwłaszcza że I kwartał tego roku może upłynąć pod znakiem korekty. 

A to dlatego, że amerykańska waluta dość dynamicznie drożała w ciągu kilku dni po ogłoszeniu wygranej Trumpa.

Nie zmienia to faktu, że zakup dolarów na początku 2017 r. mógłby być opłacalny. Już na przełomie listopada i grudnia zaczęły się pojawiać pierwsze przewidywania, że za dolara przyjdzie nam w najbliższym roku płacić 5 zł. Podobnie zresztą ma się kształtować kurs złotego do euro.

Co ciekawe, ewentualne odchodzenie od łagodnej polityki monetarnej może sprawić, że czarnym koniem inwestycyjnym w 2017 r. okaże się szwedzka korona. Jak wyjaśnia Rogalski, poluzowanie ściągnęło ją na przesadne niziny, skąd może się silnie odbić.

A wracając do dolara: wsparciem dla niego stać się może również zmiana prezesa Fed. Zdaniem analityków jest już przesądzone, że Janet Yellen pożegna się ze swym stanowiskiem. Jej kadencja kończy się wprawdzie dopiero w 2018 r., ale Trump, który podczas kampanii oskarżył bank centralny, że jest on narzędziem politycznych elit, skorzysta z pierwszej nadarzającej się okazji, aby pozbawić ją tej funkcji. – Jest nawet prawdopodobne, że sam przejmie kontrolę nad Fed – prorokuje Martin O’Rourke. A Marek Rogalski jest przekonany, że w drugiej połowie roku rynek będzie już dyskutował o następcy  Yellen. Według niego fotel szefa Fed obejmie jakiś „pragmatyczny jastrząb”.

Co na to wszystko papiery

– Przestrzegałbym jednak przed angażowaniem się w amerykańskie akcje czy  obligacje. Tutaj stopy zwrotu mogą być znacznie mniejsze, a nawet ujemne. Im bardziej agresywna polityka banku centralnego, tym np. większe spadki cen obligacji  – zwraca uwagę Rogalski. 

Zdaniem Marty Petki-Zagajewskiej wzmocnienie dolara (wobec najważniejszych walut świata) i wyższe stopy procentowe za oceanem to zła wiadomość dla wielu rynków wschodzących, zarówno jeśli chodzi o papiery dłużne, jak i akcje. Podobnie uważa Dariusz Lasek, dyrektor inwestycyjny ds. papierów dłużnych w Union Investment TFI: – Ewentualne dalsze podwyżki stóp procentowych w USA, a nawet ich zapowiedzi, mogą przekładać się na okresowe wzrosty rentowności obligacji skarbowych na świecie, czyli spadki ich cen. Wówczas pod presją globalnych czynników mogą się znaleźć także polskie „skarbówki”. 

Ale wcale to nie oznacza, że w 2017 r. na polskich obligacjach nie będzie można zarobić. Lasek szacuje nawet, że zwroty uzyskane przez fundusze obligacyjne, w zależności od przyjętej przez nie strategii, mogą wynieść 2,5-5 proc. – Dobrym rozwiązaniem dla firmowych pieniędzy będą także fundusze pieniężne, które charakteryzują się mniejszymi wahaniami. Pozytywnie oceniamy strategie oparte na krótkoterminowych polskich obligacjach korporacyjnych. Ich roczne stopy zwrotu powinny wynieść 2-2,5 proc. – przewiduje Lasek. Inwestorom, którzy mogą sobie pozwolić na to, by ulokować środki na dłużej, poleca on rozważenie inwestycji w jednostki funduszy absolutnej stopy zwrotu, które są bardziej elastyczne i mogą zarabiać także na spadkach cen obligacji.

Paweł Trybuchowski, wiceprezes spółki GetBack, dorzuca do tego zestawu fundusze wierzytelnościowe, zwane też sekurytyzacyjnymi. Przypomina, że w 2015 r. (danych za miniony rok jeszcze nie ma) zwrot z tego typu inwestycji w Polsce wyniósł prawie 12 proc., a zainteresowanie nimi wciąż rośnie (ich aktywa zwiększają się o kilkanaście, kilkadziesiąt proc. rocznie). W efekcie, na rynku pojawiają się coraz to nowe produkty. Trybuchowski ocenia, że wprowadzane obecnie zmiany legislacyjne (m.in. „podatek bankowy” czy regulacje dotyczące rachunkowości) spowodują, że coraz więcej firm będzie zainteresowanych sprzedażą wierzytelności. 

Czy w 2017 r. będzie można zarobić na lokatach? – Oprocentowanie depozytów bankowych w Polsce najprawdopodobniej utrzyma się na obecnych niskich poziomach – uważa Lasek. Nieco inaczej widzi to Adam Ruciński: – Inflacja będzie jednak szła w górę, co wpłynie na spadek wartość obligacji i wzrost ich oprocentowania, zwłaszcza tych o długim terminie wykupu. Możemy zatem liczyć na powolny, stopniowy wzrost oprocentowania lokat bankowych.

Polscy eksporterzy 

A akcje? Tu może się opłacić selektywne podejście. – Spodziewam się, że w Polsce inwestorzy nadal będą zainteresowani spółkami eksportowymi – mówi Nicolay Mayster, prezes Intercapital Markets. Za tą prognozą stoi m.in. polityka obecnego rządu, która w perspektywie najbliższych dwóch lat prawdopodobnie osłabi złotego. To zaś zwiększyłoby konkurencyjność eksporterów. – Staramy się ukierunkowywać na spółki z wyższą wartością dodaną, w szczególności na firmy sprzedające za granicę innowacyjny sprzęt i usługi medyczne – dodaje Mayster. W jego opinii warto także zwrócić uwagę na firmy z sektora IT i oprogramowania, jednak pod warunkiem, że znaczący procent ich przychodów generuje eksport. – Uważam natomiast, że jest zbyt wcześnie na kupno akcji spółek z ekspozycją jedynie na polskich konsumentów. Wyjątek stanowi EnterAir, w przypadku której występuje zwiększenie wydatków konsumentów zarówno w kraju, jak i na rynkach eksportowych.

A jeśli Trump zacznie realizować swoje „zapowiedzi budowlane”, jak postawienie muru na granicy z Meksykiem? Taki scenariusz może być korzystny dla meksykańskich producentów betoniarek Cemex SAB, wytwórcy materiałów budowlanych Granite Construction, inżynieryjnej korporacji Tetra Tech czy koncernu Caterpillar, jednego z największych producentów maszyn budowlanych i górniczych.

O pozytywnym wpływie wyniku wyborów w USA na branżę budowlaną, producentów ciężkiego sprzętu, sektor wydobywczy i przemysł w ogóle mówi również Colin Cieszynski. – Republikanie wygrali na fali obietnic dotyczących poprawy infrastruktury i odtworzenia miejsc pracy w przemyśle – uzasadnia. Pierwsze efekty można było zaobserwować już w listopadzie, w postaci zwyżek notowań części firm na giełdzie. Zyskały także surowce, przede wszystkim miedź, a także spółki ją wydobywające, w tym KGHM (skok z ok. 74 zł za akcję do ok. 90 zł).

Ale Nicolay Mayster przestrzega: – Choć pod koniec 2016 r. ceny miedzi i jej producentów wzrosły, nadal należy ostrożnie podchodzić do tego sektora. 

Dlaczego? Mayster wskazuje na czas potrzebny na zwiększenie amerykańskich wydatków rządowych oraz, a jakżeby inaczej, na dużą niepewność i zmienność decyzji Trumpa.

Skądinąd, odbicie się cen surowców może przyspieszyć wzrost wschodzących gospodarek. W efekcie Brazylia i Rosja mogą w 2017 r. wyjść z recesji. Jeśli tak się stanie, Fed nie będzie się spieszyć z podwyższaniem stóp i proces ten będzie miał bardzo łagodny przebieg. 

Pod wpływem pozytywnych wieści ze świata, jak np. ta o zwyżce cen miedzi, na warszawskiej giełdzie mogą też zacząć rosnąć kursy spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa. 

Zarobić na spadkach i nieruchomościach

Z jeszcze większą rezerwą do sektora surowców podchodzi Przemysław Kwiecień, główny ekonomista XTB. Przypomina, że w I kwartale 2016 r. ceny ropy i metali przemysłowych (miedzi, aluminium, cynku) były tak niskie, że wielu producentów sprzedawało je poniżej kosztów. Później chiński rynek nieruchomości, wsparty kredytami, ponownie je wywindował. – Ta poprawa nie będzie jednak trwała wiecznie i w segmencie surowców należałoby szukać możliwości zarobienia na spadkach cen – uważa Kwiecień, który jest za tym, by w 2017 r. rozglądać się za szansami związanymi ze sprzedażą, a nie kupowaniem aktywów. – Oferta rynkowa instrumentów, na których spadku cen możemy próbować zarabiać, jest już szeroka: akcje, indeksy akcyjne, waluty, surowce, a nawet obligacje. W większości przypadków jesteśmy w stanie w ten sam sposób zawierać transakcje nastawione na wzrosty, jak i na spadki – przekonuje Kwiecień i przypomina, że zwykle uważa się, iż poprawa sytuacji gospodarczej oznacza dobrą koniunkturę dla rynków akcji oraz pogorszenie dla obligacji i ewentualnie złota. – Teraz jednak mamy do czynienia z sytuacją nietypową: zarówno akcje, jak i obligacje są bardzo drogie. A skoro tak, to bardziej prawdopodobna niż dalsze wzrosty jest ich przecena i należałoby się zastanowić raczej nad próbą zarobienia właśnie na niej – radzi ekspert. 

To samo dotyczy surowców. Klasyczna zasada „kup i trzymaj” może, zdaniem głównego ekonomisty XTB, dać zarobić tylko w przypadku zbóż. – Ich ceny są obecnie bardzo niskie, choć i tu kupujemy, wykorzystując kontrakty na różnice kursowe – zdradza.

Za dobrą inwestycję uważane są też w Polsce nieruchomości. Czy tak należy je dalej postrzegać? – Rynek powierzchni biurowych był w ostatnich miesiącach rynkiem najemcy i wszystko wskazuje na to, że ten stan utrzyma się także w 2017 r. – mówi Stanislav Frnka, prezes zarządu firmy deweloperskiej HB Reavis Poland. Ponieważ oddano ostatnio do użytku dużo budynków, przybywa pustostanów. Ich odsetek w Warszawie – jak szacuje HB Reavis Poland – może sięgnąć nawet 17–20 proc. – Niezależnie od tymczasowego wzrostu odsetka powierzchni niewynajętej, prognozy wskazują, że w najbliższych latach sektor nowoczesnych powierzchni biurowych w Polsce będzie się dynamicznie rozwijał – przewiduje Frnka. Czynnikiem sprzyjającym ma być m.in. stabilny wzrost naszego PKB. 


Czarne łabędzie groźniejsze

Michał Czynszak, dyrektor zarządzający TFI PZU

Analizując to, co może się stać w 2017 r., nie należy patrzeć przez pryzmat tego, co już wiemy. Mam tu na myśli np. wyniki zbliżających się wyborów w Europie, które można mniej więcej przewidzieć, a skutki tych wydarzeń wydają się już być zawarte w cenach papierów wartościowych. Bardziej obawiałbym się tzw. czarnych łabędzi, czyli zdarzeń niezwykle rzadkich, mało prawdopodobnych, ale wywierających olbrzymi wpływ na otoczenie. Dla przykładu  – wystarczy kolejna interwencja Ludowego Banku Chin na rynku walutowym albo pęknięcie bańki kredytów na rynku nieruchomości i już równowaga może być na tyle zachwiana, że zadrży cały świat. 

Jak uchronić się przed skutkami takich zawirowań? Przede wszystkim stawiając na możliwie szerokie spektrum inwestycji – od stopy procentowej, walut i długu, poprzez surowce aż po papiery udziałowe. Sugeruję również, aby inwestować za pośrednictwem profesjonalistów. Szczególnie w czasach dużej niepewności i zmienności na rynkach – a w takich obecnie żyjemy – kiedy to analiza i dobór instrumentów finansowych wymagają dużej wiedzy i sporo czasu. 

Jeśli ktoś chce mocnej zaryzykować, może postawić na strategie akcyjne, ale pod warunkiem starannej selekcji. Mówię o takich funduszach, które charakteryzują się bardzo wysoką rotacją i płynnością tak, by to zarządzający podejmował decyzję o zakończeniu inwestycji, a nie robił to za niego rynek. W przypadku samodzielnych inwestycji istnieje ryzyko, że nie zdążymy zareagować na pojawiające się sygnały. Dlatego polecałbym oddanie przynajmniej części środków pod zarządzanie specjalistom, którzy mają dostęp do szerokiego wachlarza aktywów i bardzo aktywnie działają na rynku. 

My Company Polska wydanie 1/2017 (16)

Więcej możesz przeczytać w 1/2017 (16) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie