Sukces z łyżką dziegciu

© PAP; © Tymbark
© PAP; © Tymbark 20
Towary rolno-spożywcze i żywność to od lat niekwestionowany król polskiego eksportu. – Nasze firmy wygrywają na zagranicznych rynkach bardzo dobrą jakością swojej produkcji sprzedawanej po konkurencyjnych cenach – mówią eksperci. Jednak zrobiło się trochę mniej różowo.

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Jak zmieniała sę wartość eksportu?

To prawda, przez ostatnie lata mieliśmy powody do zadowolenia. Szczyciliśmy się tym, że w 2013 r. – wyprzedzając Chiny – staliśmy się największym na świecie eksporterem jabłek. Zdobyliśmy także pozycję czołowego w Europie eksportera jaj. Chwaliliśmy się, że nasze mięso i jego przetwory są wszędzie bardzo wysoko cenione. Zresztą mięso (wraz z żywymi zwierzętami) to już ok. 2,5 proc. całej polskiej sprzedaży za granicę. 

Rozpierała nas też duma z powodu docenianych przez koneserów polskich wódek, na czele z Wyborową, naszym eksportowym hitem w 100 krajach na sześciu kontynentach, która jest jednym z najlepiej rozpoznawalnych brandów świata. 

Mamy wielkie i od ponad sześciu lat rosnące, dodatnie saldo w handlu zagranicznym towarami rolno-spożywczymi. W 2015 r. zwiększyło się o 1 mld euro, do 7,7 mld (eksport miał wtedy wartość 23,6 mld euro, a import – 15,9 mld euro). 

Niektóre części tego rynku odnotowują imponujący wręcz wzrost wartości eksportu. Z danych GUS wynika, że np. sprzedaż za granicę pieczywa, wyrobów cukierniczych, ciasta, wód mineralnych czy napojów bezalkoholowych w ostatnich latach szła w górę regularnie o 11–27 proc. rok do roku. W 2015 r. łączna wartość eksportu tego typu produktów przekroczyła 6,2 mld zł. Pięć lat wcześniej było to ok. 2,7 mld zł. 

Maspex zdobywca

Nieźle ma się również eksport przetworów z warzyw i owoców, który zwiększył się w tym samym czasie o prawie połowę (do 1,62 mld zł). Jednym z wielkich beneficjentów tego wzrostu jest Grupa Maspex. – Nasze produkty trafiają łącznie do ponad 50 krajów. Docierają do najdalszych zakątków globu, nawet tak egzotycznych jak Urugwaj, Mongolia, Malediwy czy Ghana – mówi Barbara Wieczorek, dyrektor eksportu w Grupie Maspex. Zakłady te wytwarzają i sprzedają zagranicznym odbiorcom m.in. soki marchwiowo-owocowe, nektary i napoje owocowe, produkty instant typu kawa cappuccino, czekolada, kakao, zabielacze do kawy, makarony i produkty zbożowe czy napoje energetyczne. – Na wielu rynkach, np. w Rumunii, Bułgarii, Czechach, na Słowacji, Węgrzech, w krajach bałtyckich, na Bałkanach, zajmują czołowe pozycje – wylicza dyrektor Wieczorek. Z kolei takie marki, jak Łowicz czy Krakus, mają wzięcie zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i Irlandii, a także w USA, Kanadzie i Australii. 

Do największych hitów eksportowych Maspeksu należą produkty linii Kubuś, czasami sprzedawane na innych rynkach jako Kubik, Kubu czy Tedi. Najnowszym przebojem w tej linii są musy. 

Świetnie sprzedają się też soki, napoje i nektary marki Tymbark. Za hit można tu zwłaszcza uznać linię Fruit of the World (u nas znaną jako Owoce Świata), a wyniki sprzedaży „Tymbarków” w ćwierćlitrowej szklanej butelce z kapslem Wieczorek określa jako „rewelacyjne”. – Znalazły swoich fanów nawet w odległej Korei Południowej – zapewnia. 

Przychody wadowickiej spółki rosną ostatnio o kilkanaście procent rocznie. W 2015 r. sięgnęły ok. 3,7 mld zł, przy czym równolegle zwiększała się jej sprzedaż za granicą, i to nie tylko z polskich fabryk grupy. Waha się w granicach 33–35 proc., co oznacza, że jej wartość przekroczyła już 1,2 mld zł. 

Przetwory i sankcje

Znakomicie wiedzie się także innym polskim przetwórcom warzyw i owoców. Ich wyroby kupimy m.in. w Izraelu, Kuwejcie, Bahrajnie czy na Jamajce. Do legendy urasta pozycja łowickiej firmy Urbanek w Mongolii, której wyroby znaleźć można w prawie każdym sklepie spożywczym czy supermarkecie. Polska marka ma tam podobno taką renomę, jak najdroższe brandy spożywcze w USA czy Europie. 

Ale myliłby się ten, kto uznałby, że wszyscy eksporterzy przetworów warzywnych lub owocowych mają powody do zadowolenia. Wiele zależy bowiem od tego, dokąd kiedyś wysyłali swe towary. – Gdy Rosjanie kupowali nasze warzywa i owoce, zdarzało się, że eksportowałem na Wschód nawet ponad połowę produkcji – wspomina Józef Dziendzikowski, prezes firmy Agrofruct z Żaboklików pod Siedlcami, która produkuje m.in. dżemy i kompoty owocowe, koncentraty i przeciery pomidorowe, sałatki jarzynowe, a także marynaty i konserwy z warzyw i grzybów. Kilka lat temu Agrofruct sprzedawała za granicę ponad 30 proc. swej produkcji, teraz najwyżej 10 proc. – W zeszłym roku wysłałem do Stanów Zjednoczonych zaledwie dwa kontenery. To w sumie kilkadziesiąt tysięcy dolarów, a kiedyś bywało po kilkaset tysięcy rocznie – martwi się Dziendzikowski. 

Jego firma, jak wiele innych, musiała zmniejszyć produkcję przede wszystkim wskutek sankcji i radykalnego ograniczenia importu z Rosji. – Sytuacja nie jest różowa. Dziś bardzo liczne gospodarstwa sadownicze i firmy przetwórcze są na pograniczu płynności finansowej, blisko punktu, w którym trzeba zdecydować, czy nadal prowadzić tę działalność, czy ją zakończyć – mówi Waldemar Żółcik, prezes Stowarzyszenia Polskich Dystrybutorów Owoców i Warzyw „Unia Owocowa” z Grójca. Problemy tego sektora zna także dlatego, że jest szefem Fruit Family, grupy producenckiej, która liczy prawie stu udziałowców i produkuje łącznie ok. 35 tys. ton jabłek rocznie. – Branża sadownicza, a mówię głównie o producentach jabłek, bo to one są naszym najważniejszy hitem eksportowym, w ciągu ostatnich dwóch lat wykonała ogromną pracę, aby znaleźć nowe rynki zbytu – opowiada Żółcik. Chodzi m.in. o Bliski Wschód, Azję Południowo-Wschodnią, Indie czy kraje na północy Afryki. Jednak bardzo wiele jest jeszcze do zrobienia. – Trzeba nawet 10 lat pracy, żeby ustabilizować nowe rynki, a przecież możliwości eksportu do Rosji skończyły się z dnia na dzień – przypomina Żółcik. 

Jego zdaniem, choć sprzedaż do krajów azjatyckich rośnie i jest to rynek perspektywiczny, nie będzie na razie w stanie zastąpić tego, co polscy sadownicy stracili. – Do Rosji wysyłaliśmy sto razy więcej jabłek niż do Chin – wyjaśnia szef Unii Owocowej. 

W 2013 r., czyli jeszcze przed zajęciem Krymu przez Rosjan i popsuciem się stosunków gospodarczych UE z Moskwą, struktura polskiego eksportu do Rosji wyglądała tak: sprzedaż wyrobów przemysłu elektromaszynowego stanowiła 37 proc., a artykułów rolno-spożywczych (głównie jabłek i mięsa wieprzowego) prawie 20 proc. To znacznie więcej niż wynosi udział żywności w cały polskim eksporcie (ok. 13 proc.). 

Według prezesa stowarzyszenia Unia Owocowa problemy producentów jabłek czy pomidorów, które są drugim „koniem pociągowym” polskiego eksportu warzyw i owoców, odbiją się na innych sektorach. – To sadownicy nakręcają przecież w dużym stopniu popyt w branży papierniczej, opakowaniowej, transportowej, zapotrzebowanie na palety, ruch w agencjach celnych itd. – tłumaczy Żółcik.

Już teraz znaczący spadek zamówień odczuwają firmy zajmujące się zaopatrzeniem rolnictwa, czyli oferujące nawozy, środki ochrony roślin, pasze czy nasiona. – Na rynku nasienniczym jest potężny regres – usłyszeliśmy w jednym z większych polskich przedsiębiorstw z tego sektora. – Zdobycie nowych rynków wiąże się z koniecznością pokonania wielu barier administracyjnych zarówno po polskiej stronie, jak i w kraju odbiorcy. Nie jest to dobry klimat do zwiększania eksportu. 

Mleko też się kurczy

W ciągu ostatnich trzech lat wartość sprzedaży za granicą w sektorze warzyw i owoców zmalała, odpowiednio, o prawie 10 proc. i ponad 30 proc. A jeśli dokładniej przyjrzymy się statystykom, to okaże się, że spadek eksportu dotyka ostatnio także innych z branży spożywczej. 

Na przykład eksport mleka i śmietany zmniejszył się w ciągu dwóch minionych lat aż o 40 proc. – Nie odbudowaliśmy wciąż eksportu do wielkości sprzed wprowadzenia sankcji wobec Rosji – przyznaje Magdalena Szabłowska, dyrektor handlu zagranicznego Spółdzielni Mleczarskiej Mlekovita. – Jesteśmy nadal największym polskim eksporterem produktów mleczarskich, ale zagraniczna sprzedaż z czasem spada coraz bardziej. Eksport w 2015 r. był mniejszy niż rok wcześniej, a w zeszłym mniejszy niż w 2015 r. – opisuje Szabłowska i dodaje, że ponieważ sankcje objęły każdy kraj UE, wszyscy producenci zostali zmuszeni do szukania nowych rynków i ruszyli do Chin czy krajów arabskich. W efekcie zrobiła się tam ogromna konkurencja. Zresztą Chińczycy, gdy tylko pojawiło się u nich bardzo dużo nowego towaru, chcąc chronić własnych wytwórców, wprowadzili bariery celne. 

– Cały czas wprowadzamy nowe produkty. Ale one nie mogą być prostą receptą na poprawę eksportu. Każdy nowy wyrób wymaga szeroko zakrojonych akcji marketingowych, na które w tych warunkach nas nie stać – mówi Szabłowska. 

Co robią inni eksporterzy, aby ich zagraniczna sprzedaż rosła? Grupa Maspex na części rynków, m.in. właśnie w Rosji, wobec dużego zainteresowania odbiorców, rozpoczęła produkcję na miejscu. – Naszą politykę eksportową realizujemy poprzez budowanie dystrybucji w pierwszej kolejności, a następnie, w zależności od tego, co pokazuje nam rynek, zakładamy oddziały lub umacniamy współpracę z partnerami handlowymi – mówi Barbara Wieczorek. – Poza tym naszą strategię opieramy również na realizacji projektów akwizycyjnych. Nasza firma przeprowadziła już w swojej historii kilkanaście akwizycji, z czego 10 za granicą. 


Protekcjonistyczne postawy nie pomagają

Polscy producenci żywności, w przeciwieństwie do naszych eksporterów z innych branż (jak np. budowlana, meblarska, chemiczna, maszynowa i wiele innych), nie mają szans, by skorzystać jakoś szczególnie na niebywałym rozkwicie gospodarki Rumunii (w III kw. 2016 r. wzrost PKB o 4,6 proc. rok do roku, wzrost płac o 14,7 proc.). Od stycznia, zgodnie z tzw. nowym prawem żywnościowym, w przypadku podstawowych produktów spożywczych aż 51 proc. miejsca na półkach większych sieci handlowych mają tam bowiem zająć rumuńskie wyroby. W wielu krajach Europy nasilają się postawy protekcjonistyczne dotyczące rynku żywności. Polscy eksporterzy mieli się o tym okazję przekonać choćby w Czechach. 

baner 970x200

ZOBACZ RÓWNIEŻ