Raj z dwiema głowami

© Shutterstock
© Shutterstock 73
Andora, czwarte najmniejsze państwo w Europie, wciśnięta między Francję a Hiszpanię, szczyci się wyjątkową długością życia swych mieszkańców. Warunki ku temu ma zresztą idealne. Leży w Pirenejach, o ciężkim przemyśle nie ma tu mowy, za to jest to, co najlepsze w śródziemnomorskiej kuchni i stylu życia południowców.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2016 (15)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Najszybsza metoda, by dotrzeć do Andory, to wykupienie lotu do Barcelony. Tak też robimy. Lądujemy na El Prat, drugim największym lotnisku Hiszpanii, i tuż po wyjściu z terminalu przesiadamy się do busa. Po kolejnych trzech godzinach jesteśmy u celu. Choć wjeżdżamy do kraju spoza Unii Europejskiej, pogranicznik zagląda tylko do środka pojazdu i na oko ocenia, czy jest zagrożenie terrorystyczne. Widocznie wszyscy sprawiamy dobre wrażenie, bo nawet nie interesuje się naszymi bagażami. 

Traf chce, że na miejscu jesteśmy o godz. 23. Nasz Hotel Marfany to szeregowy budynek przy głównej ulicy w Andorra la Vella, stolicy, która tworzy dwumiasto z Escaldes-Engordany. Hotel prowadzi Pedro, jak się później okaże, sympatyczny Andorczyk, który, rzecz jasna, nie ma w zwyczaju przesiadywać wieczorami w recepcji. Woli się wyspać, a nam wysłać e-mailem kod do wejścia wraz z informacją, który pokój zostawił otwarty. System działa: nie musimy koczować do rana na ulicy. 

Wielki magnes

O swej wyjątkowości, spokoju i umiłowaniu dobrego życia mieszkańcy Księstwa Andory, bo tak brzmi oficjalna nazwa tego minipaństwa, lubią mówić często i barwnie. Tak jak Maria, nasza miejscowa przewodniczka, która oprowadza nas po różnych miejscach przy okazji kilku jednodniowych wycieczek. I tak, gdzieś między zabytkowym kościółkiem na odludziu, z wiekowymi freskami i kilkoma rzędami ławek, a muzeum będącym w istocie porzuconym domem z tradycyjnym wystrojem i wyposażeniem, niezorientowani turyści dowiadują się, że księstwo, jako jedyny kraj na świecie, ma dwie równorzędne głowy państwa i żadnej z nich w Andorze nie wybierają. 

Pierwsza to prezydent Francji (tu jako współksiążę świecki), a druga – biskup hiszpańskiej diecezji Seo de Urgel (czyli współksiążę episkopalny). Na 468 km kw. żyje zaś 86 tys. obywateli, przy czym rodowici Andorczycy stanowią... mniejszość. – To pokazuje, jakim dobrym krajem do życia jesteśmy – mówi z przekonaniem Maria. 

Przez ostatnie kilka dekad to państewko tak przyciągało imigrantów, że miejscowi to już tylko 49 proc. jego populacji. Reszta to Hiszpanie, Portugalczycy, Francuzi i kilka innych nacji, w tym ok. 50 Polaków. Ten najazd jest łatwy do wyjaśnienia: niskie podatki, wręcz zabawnie niskie ceny alkoholu, a do tego niezwykle wysoki poziom usług robią swoje. 

Przemieszczając się dalej, do suszarni tytoniu (to tutaj uprawa niemal narodowa), słyszymy od naszej przewodniczki o przywiązaniu do tradycji i zapale do pracy. – To nas upodabnia do Katalończyków i Basków, a odróżnia od pozostałych Hiszpanów. Nie mamy w zwyczaju odkładać wszystkiego na potem – stwierdza z dumą Maria. 

Przy okazji tych wycieczek, wykupionych w lokalnym biurze, na światło dzienne wychodzi jednak coś zupełnie przeciwnego, czyli luz Andorczyków. A to kierowca autokaru zawieruszy się gdzieś na pół godziny, akurat kiedy mamy jechać dalej (Maria nie zna jego numeru telefonu), a to kilkanaście osób zatrzaśnie się w przydrożnej świątyni, bo nikt wcześniej nie pomyślał o naoliwieniu zamka... Lecz budzi to tylko ogólne rozbawienie, bo idealna pogoda i piękne widoki działają niczym kojący balsam. 

Jednak Andorę odwiedzają głównie inni turyści, zakupowi, rocznie podobno nawet 9 mln. Podczas weekendów drogi dojazdowe zapełniają się autami z obcymi rejestracjami. Większość z nich przed wieczorem opuszcza to „bezcłowe centrum handlowe” z bagażnikami wyładowanymi używkami, ubraniami, perfumami czy sprzętem elektronicznym. Przemykając szybko przez sklepy, słyszymy głównie hiszpański, ale i angielski, niemiecki, rosyjski. 

Chcąc uniknąć tłumów, w sobotę postanawiamy wybrać się do jedynej w Andorze francuskojęzycznej parafii, czyli tutejszej gminy (łącznie tych parafii jest siedem). Dojazd do miejscowości Pas de la Casa to serpentyna, od której kręci się w głowie. Ale ewentualne związane z tym dolegliwości rekompensują piękne widoki zwieńczone bodaj najdziwniejszym wjazdem do miasta. Zanurzamy się w tunelu, a gdy się z niego wyłaniamy, jesteśmy już we... Francji. Teraz tylko szerokim łukiem zawracamy (innej drogi nie ma) i już znajdujemy się przy szlabanie granicznym z napisem Andora. Innymi słowy, ponownie wjeżdżamy do kraju, którego wcale nie zamierzaliśmy opuszczać. 

Jako że wspięliśmy się tymi serpentynami dość wysoko, temperatura spadła o kilka stopni. I gdy na chwilę słońce chowa się za chmurami, musimy założyć bluzy, bo ochłodziło się jeszcze bardziej, poniżej 20 stopni. Inna charakterystyczna zmiana: zewsząd dobiega francuski – no, ale tego się akurat spodziewaliśmy. Nie udaje się natomiast uciec od zakupowych turystów, tym razem głównie z ojczyzny Moliera. Co prawda, przypada ich tu jednak mniej na metr kwadratowy, bo weekendowy handel toczy się głównie w dwumieście. 

Prawie bez wad

Właściwie wszędzie tu można dojechać komunikacją publiczną łączącą położoną centralnie stolicę z okalającymi ją parafiami (sieć znakomitych dróg liczy 380 km). Niewielkie odległości sprawiają jednak, że, pomijając wycieczki z Marią, najchętniej przemieszczamy się na rowerach, nawet z miasta do miasta, czy raczej z miasteczka do miasteczka, a każde jest wciśnięte w dolinę, bardzo malownicze i przytulne, zamieszkane przez najwyżej kilka tysięcy osób. W 35-tysięcznym dwumieście jedną jego część od drugiej oddziela granica w postaci przejścia dla pieszych, w żaden szczególny sposób nieoznakowana. Stolica także jest wciśnięta w wąwóz – gdzie nie spojrzeć, widać porośnięte lasem zbocza. 

Nasz pobyt tu uprzyjemnia także dobra kuchnia, która należy do najzdrowszych na świecie. Klasyczne dania śródziemnomorskie, paella lub dorada, przeplatają się z naleciałościami z różnych stron świata, jak sushi czy befsztyk. W restauracjach, które są dosłownie co krok i pełne gości także w środku dnia (Andorczycy kultywują sjestę), królują ryby, krewetki, mule i mięso przyrządzane na modłę hiszpańską. Polecam zwłaszcza restaurację Don Denis przy Isabel Sandy 3 w Escaldes-Engordany. Bywają w niej artyści światowego formatu jak Montserrat Caballé, politycy, słynni sportowcy, choćby Siergiej Bubka czy Leo Messi. Właściciel oczywiście uwiecznia ich na zdjęciach, które potem wiesza na ścianach. Ale miłe słowo i czas na kilka zdań pogawędki znajdzie i dla zwykłych turystów. Bo Andorczycy po prostu tacy są: przyjaźni, gościnni, opanowani. 

W prowadzeniu lokalu sympatycznemu właścicielowi pomaga syn witający od progu nowych gości. Warto zapytać go o kolację dnia i zdać się na polecany wybór. Cena będzie o połowę niższa od tej z regularnego menu, a obfity posiłek zapamiętamy jako wspaniałą ucztę. 

Czyżby niewielkie państewko było krajem bez wad? No, zauważamy jedną: ogólną bardzo kiepską znajomość angielskiego. Jak wyjaśnia nasza przewodniczka, dla odmiany imponująca doskonałą angielszczyzną, pokutuje tu wygodne przekonanie, że jeśli ktoś włada hiszpańskim albo katalońskim jako swym pierwszym językiem, nie nauczy się dobrze mowy Szekspira. Nawet na proste pytanie o pocztę słyszymy po hiszpańsku „nie rozumiem”. Ale ciekawostka: w sklepie udzielają nam porad w miejscowym języku, w odpowiedzi na pytania zadawane po angielsku. Czyli rozumieją, ale niekoniecznie mają odwagę mówić, choć cudzoziemców tu co niemiara przez okrągły rok. A może po prostu nie stresują się, nie spinają i wrzucają na luz. Jakoś się przecież dogadamy! Nic dziwnego, że ludzie są tu tak długowieczni.  


Szczypta historii

Historia Andory sięga czasów  Karola Wielkiego (IX w.), a system, w którym funkcjonują dwie głowy państwa, świecka i episkopalna, ustanowiono w 1278 r. Lokalny parlament (dziś 28-osobowa Rada Generalna) powstał w 1419 r. Przez dwa lata (1812–1814) ten maleńki kraj był częścią Katalonii, po zajęciu jej przez I Cesarstwo Francuskie. W lipcu 1934 r. Borys Skosyriew, upadły rosyjski arystokrata i awanturnik, a także świeżo upieczony obywatel Andory, obwołał się jej królem Borysem I, ogłosił nową konstytucję i wypowiedział wojnę biskupowi Seo de Urgel (głowie episkopalnej). Po trzech tygodniach został aresztowany i wydalony z kraju. W czasie II wojny światowej Andora pozostała neutralna. W 1993 r. zatwierdzono w referendum pierwszą konstytucję w jej historii, przystąpiła też do ONZ. 


Górska kraina

Geografia sprawia, że w Andorze panuje klimat podzwrotnikowy śródziemnomorski. Latem męczące upały nas tu jednak nie dopadną, bo kraj ten jest położony wysoko: najniższy punkt to 840 m n.p.m., a najwyższy – Pic Alt de la Coma Pedrosa – 2942 m n.p.m. 

Jak na górską krainę przystało, Andora jest zimą pokryta śniegiem i słynie z tras narciarskich, liczących łącznie 300 km. Ośrodki dla narciarzy są dwa. Większy to Grandvalira (ok. 200 km tras), a mniejszy – Vallnord. Zaletą obu jest to, że nie są tak popularne jak stoki w Austrii czy we Włoszech, o niższych cenach nie wspominając. Chętnie się tu także wypożycza skutery śnieżne, by jeździć po szlakach, które latem służą do rowerowych i pieszych wycieczek. 

Dla odważniejszych rowerzystów  niecodzienną atrakcją jest droga zjazdowa nieopodal Canillo, pełna specjalnie skonstruowanych drewnianych wiraży. Pokonując 13 ścieżek o maksymalnej długości 6 km, zjeżdża się z 2450 m n.p.m. na poziom 1800 m n.p.m. Na tych, którzy nie szukają aż tak mocnych wrażeń, czekają parki krajobrazowe oferujące trasy o urozmaiconym stopniu trudności. 


Jak zostać rezydentem

Ci, którzy chcieliby uzyskać status rezydenta Andory, muszą  spędzać tam 90 dni w roku. Daje im to te same prawa dotyczące  własności co rodowitym obywatelom. Każdy, kto jest już na emeryturze, albo przynajmniej nie zamierza odbierać pracy Andorczykom, może uzyskać pozwolenie na stałe osiedlenie się w ich kraju, pod warunkiem że dokona w nim inwestycji o wartości co najmniej 400 tys. euro  (może np. kupić nieruchomość). 


Andora w pigułce

Położenie: wschodnie Pireneje, między Francją a Hiszpanią

Powierzchnia: 468 km kw., bez dostępu do morza

Ludność: 86 tys. mieszkańców

Stolica: Andorra la Vella

Języki: kataloński (urzędowy), hiszpański, francuski, portugalski

Waluta: euro

Podróż, nocleg, ceny

Przelot z Warszawy do Barcelony, na jej główne lotnisko El Prat, tanie linie oferują za ok. 340 zł w obie strony plus opłata za bagaż. Liniami tradycyjnymi polecimy drożej, za 580–660 zł, ale już z wliczonym bagażem. Bilet na autokar do stolicy Andory plus powrót na lotnisko kosztuje 56 euro.

Z zakwaterowaniem na miejscu nie powinno być problemu. Baza turystyczna jest bardzo urozmaicona i na każdą kieszeń. Pokój dwuosobowy bez śniadania znajdziemy za 150–180 zł w hotelu trzygwiazdkowym i za 210–250 zł w czterogwiazdkowym (tu niekiedy w cenie jest także śniadanie).

Krótkoterminowe wypożyczenie roweru to wydatek kilku euro za godzinę. Za kilkugodzinną wycieczkę z przewodnikiem zapłacimy 10–15 euro w zależności od trasy. Mniej więcej tyle samo kosztuje przyzwoity obiad w trakcie sjesty, nieco droższa będzie obfita kolacja w eleganckiej restauracji wraz z deserem, przy czym danie dnia może być nawet o połowę tańsze niż to w regularnym menu.

Alkohol, czyli funny-money

Pół litra taniej wódki rosyjskiej Severnaja kosztuje 0,75 euro. Cały litr Wyborowej wraz z napojem energetycznym – 7,5 euro, zaś litrowa Finlandia – 8 euro. Naszą Żubrówkę, zapakowaną jako zestaw: dwa razy 1 l alkoholu plus odtwarzacz mp3, kupimy za 14,5 euro. Francuski likier anyżowy Ricard (45 proc.) w wielkiej, 4,5-litrowej butli, kosztuje 34,25 euro.

Przydatny link

www.visitandorra.com

My Company Polska wydanie 12/2016 (15)

Więcej możesz przeczytać w 12/2016 (15) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ