Afera Bogatina
Afera Bogatinaz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2024 (102)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Podłoga z jasnego marmuru, czarne meble, a w centralnym miejscu mahoniowe biurko, które wraz z oprzyrządowaniem kosztowało miliard złotych. Biurko jest solidne jak pieniądz, w kształcie którego je zaprojektowano, a mianowicie leżący na marmurowej posadzce symbol dolara amerykańskiego. Siedząc za tą nafaszerowaną elektroniką maszynerią można, za naciśnięciem guzików, włączyć każdą z kilkudziesięciu zainstalowanych w budynku kamer TV i widzieć, co się dzieje w całym banku, spowodować bezszelestne wysunięcie się z blatu komputera informującego o wszystkim, co dzieje się w interesie, otworzyć lub zamknąć drzwi, zasunąć kotary, włączyć lub wyłączyć klimatyzację plus wykonać jeszcze kilkanaście innych czynności, nie ruszając się z wygodnego, skórzanego fotela. Jak w Ameryce – opisuje gabinet Davida Bogatina, dziennikarz „Polityki”. Jest 1991 r., gabinet prezesa pierwszego prywatnego banku w Polsce mieści się w Lublinie przy Krakowskim Przedmieściu i robi wrażenie, podobnie jak cały bank. Dziennikarzom kojarzy się z luksusem popularnej wówczas „Dynastii”. Budynek ma podświetlany chodnik. Wszędzie marmury, do tego praktycznie nieużywane jeszcze wówczas w polskich urzędach komputery. Dziś może trudno w to uwierzyć, ale niektóre banki na prowincji w tamtych czasach ciągle jeszcze korzystają do sprawdzania rachunków z drewnianych liczydeł.
Bogatin to rosyjski Żyd, który w 1976 r. wyjechał do USA, a później, przez Austrię, przyjechał do Polski, oficjalnie po to, by tworzyć tu zręby kapitalizmu. U progu transformacji ustrojowej jest dla polskich mediów prawdziwym bohaterem. Ludzie ślepo mu ufają, chętnie przenoszą do jego placówki (nazwanej dumnie „Pierwszy Komercyjny Bank”) wszystkie swoje oszczędności, zwłaszcza że mogą tu liczyć na wyższe odsetki niż w państwowych odpowiednikach. W ciągu 10 miesięcy działalności bank Bogatina chwali się wkładami w wysokości 800 mld zł. Początek działalności jest więc pasmem sukcesów. Właściciel zatrudnia ponad 200 osób, zapowiada otwieranie kolejnych oddziałów.
Amerykański sen
Wiadomo o nim tyle, że do Polski przyjechał z Wiednia w 1987 r. W Lublinie pod koniec PRL otwiera firmę Sun-Pol, która zajmuje się produkcją konfekcji, słodyczy, ale przede wszystkim owoców i warzyw. W Baranowie buduje jedną z najnowocześniejszych chłodni w Polsce, na całym Roztoczu skupuje ona jagody, grzyby czy truskawki. Ludzie wolą sprzedawać owoce jemu, bo płaci lepiej niż Hortex. Bogatin jest fenomenem, bo pod koniec lat 80. zagraniczny kapitał kojarzy się głównie z tzw. firmami polonijnymi. Ludzie się dziwią, dlaczego bogacz z Zachodu przyjechał do rządzonej przez Jaruzelskiego siermiężnej Polski.
Jego prawą ręką jest Janusz Aleksandrowicz, który – według dziennikarza śledczego Jacka Łęskiego – związany był z PRL-owską bezpieką. – W czasach początków III RP polski kapitalizm tworzyli oficerowie komunistycznych służb specjalnych. W Lublinie głównym agentem terenowym był Aleksandrowicz, który wyciągał kredyty z banków pod pozorem budowy chłodni – powie po latach Łęski w audycji Polskiego Radia.
– Kupował truskawki, mroził je i eksportował na Zachód. Tam kupował surowce, które przerzucał do ZSRR za sobole. Futra zaś woził na Zachód, skąd sprowadzał kubański cukier do Polski. Za każdego zainwestowanego w interes dolara, odbierał pięć. Miał więc głowę do interesów – mówił o Bogatinie w 1992 r. na łamach „Polityki” Tadeusz Olczak, biznesmen, o którym jeszcze tu wspomnimy.
Przepis na bank
Te skomplikowane międzynarodowe interesy uzmysławiają Bogatinowi, jak słaby i zacofany jest polski system finansowy. Przedsiębiorca ma bowiem coraz większe problemy z obsługą swoich transakcji. Podobno właśnie wtedy pojawia się u niego myśl o założeniu własnego banku.
Od 1990 r. polskie prawo bankowe pozwala wprawdzie na założenie banku przez osobę prywatną, ale nikogo na to nie stać. Wymogiem jest bowiem nie tylko zgoda NBP, ale też co najmniej 6 mln dol. wkładu. W ówczesnej Polsce jest to kwota zaporowa, więc długo nikt się na taki krok nie decyduje. Teoretycznie funkcjonuje wprawdzie jeden komercyjny bank – Gdański – ale tak naprawdę powstał on z wydzielenia części NBP. Bogatin tworzy więc nad Wisłą pierwszy naprawdę prywatny bank. „Pierwszy Komercyjny” stanowi także nową jakość pod względem wyposażenia i obsługi klienta. – Mieli zachodni sznyt, do tego przyzwoita obsługa. Wyróżniali się tym bardzo, bo polskie banki w tamtym czasie były obskurne, coś między przychodnią zakładową a biurem notarialnym – wspomina w Polskim Radiu dziennikarz Jacek Łęski.
Ponieważ przepisy wymagają co najmniej kilku udziałowców, Bogatin doszlusowuje do biznesu trzy firmy: przedsiębiorstwo LAS, lokalny CPN i lubelską firmę budowlaną. Te trzy przedsiębiorstwa mają jednak w sumie nieco ponad 2 proc. udziałów. Prawie 98 proc. akcji zachowuje Bogatin.
Poszukiwany
Sukces Bogatina budzi podziw, ale też wywołuje pytania. Pod koniec 1991 r. zaczyna się nim interesować wspomniany już ówczesny dziennikarz śledczy lubelskiej „Gazety Wyborczej” Jacek Łęski. Ustala, że kapitał zakładowy banku został sztucznie podwyższony. 13 styczniu 1992 r. publikuje na ten temat pierwszy artykuł.
Reporter wspomina, że po tej publikacji odwiedził go nieznajomy mężczyzna. – Facet spotkał się ze mną w knajpce w centrum Lublina, przedstawił się jako były oficer Biura Ochrony Rządu. Długie włosy, wąsy, ciemne okulary, pewnie bym go nie poznał, gdyby się ogolił. Powiedział mi tylko, że Bogatin miał kryminalną przeszłość w USA i żeby to sprawdzić – opowiada.
Trop okazuje się strzałem w dziesiątkę. W dziennikarskim śledztwie Łęskiemu pomaga Jacek Kalabiński, mieszkający w USA legendarny dziennikarz Wolnej Europy, od niedawna amerykański korespondent „Wyborczej”.
18 stycznia „Gazeta Wyborcza” alarmuje Polskę sensacyjnym tytułem: „Uciekł z więzienia w USA, założył bank w Lublinie. Kim jest David Bogatin, obywatel USA, właściciel 97,5 proc. akcji Pierwszego Komercyjnego Banku SA w Lublinie?”.
„Jak ustalił nasz waszyngtoński korespondent Jacek Kalabiński, Bogatin jest poszukiwany w USA za oszustwa podatkowe. Zarobił miliony na tym, że wielokrotnie kupował i sprzedawał hurtowo tę samą benzynę, dzięki czemu nie można się było połapać, od której transakcji miał być liczony podatek i w ogóle go nie płacił. Przyznał się do winy”.
Gmatwanina kwitów
Jak u Hitchcocka, publikacja zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie. I tak Nancy Conneli, rzeczniczka prokuratury stanu Nowy Jork, ujawnia, że Bogatin uciekł w 1987 r. z USA do Austrii, ponieważ groziło mu pięć lat więzienia federalnego i osiem stanowego.
Na czym dokładnie polegały oszustwa Bogatina?
Okazuje się, że już w 1982 r., a więc kilka lat po przyjeździe do Stanów, zakłada on firmę Shoppers Marketing Inc. Formalnie jej prezesem zostaje mieszkający na Brooklynie polski malarz pokojowy Mieczysław Szczepkowski, prawie niemówiący po angielsku. Znika on z horyzontu amerykańskich urzędów w 1985 r., kiedy nowojorska prokuratura wszczyna śledztwo w sprawie Shoppers Marketing. Ale od początku jest tylko figurantem. Faktycznie wspólnikami Bogatina są dwaj inni osobnicy pochodzący z Europy Wschodniej: 64-letni Joseph Skolnik i 40-letni Michael Markowitz.
Shoppers Marketing legalnie kupuje benzynę w rafineriach w stanie New Jersey, następnie przewozi ją barkami do zbiorników na Long Island w stanie Nowy Jork. Paliwo przechowuje w zbiornikach firmy Oceanside Oil Terminal, która stanowi własność Markowitza, tymczasem Bogatin nawet 30-krotnie je sprzedaje i kupuje. Ówczesne przepisy podatkowe przewidują, że podatek federalny i stanowy opłaca się tylko raz, niezależnie od tego, przez ręce ilu hurtowników przechodzi dostawa. W gąszczu transakcji i gmatwaninie kwitów Bogatinowi udaje się zmylić fiskusa i w ogóle nie płacić podatków. Nielegalny zysk wynosi wprawdzie tylko 35 centów na galonie, ale ponieważ Bogatin obraca milionami galonów, udaje mu się w ten sposób zarobić całkiem spore pieniądze.
W marcu 1987 r., po negocjacjach z prokuraturą, Bogatin przyznaje się do winy i obiecuje zapłacić rządowi federalnemu 1,75 mln, a władzom stanowym 3 mln dol. Zabezpieczeniem wierzytelności jest pięć luksusowych apartamentów w wieżowcu Trump Tower na Manhattanie, należących do późniejszego prezydenta USA. W 1984 r. Bogatin kupił je za 5,8 mln dol. Tyle że po jego ucieczce okazuje się, że apartamenty nie mają już żadnej wartości, bo są obciążone długiem hipotecznym.
Związki z mafią
W Ameryce sprawa jest na tyle głośna, że biorą ją na warsztat dziennikarze „New York Timesa”. Reporterzy ustalają, że Bogatin ma związki z włoską mafią, a konkretnie z Michaelem Franzese’em, szefem rodziny Colombo.
Jak ustalają reporterzy, handel benzyną w rejonie Nowego Jorku od lat 70. był w rękach włoskiej mafii. Rodzina Colombo kontrolowała interes na Long Island, rodzina Lucchese w dzielnicy Queens, a rodzina Genovese w podmiejskim powiecie Westchester. Straty rządu federalnego oceniano na 125 mln dol. rocznie. Kiedy jednak, w efekcie otwarcia USA na żydowskich emigrantów z ZSRR, do Ameryki zaczęli przybywać radzieccy Żydzi, włoska mafia niemal od razu nawiązała z nimi współpracę. W lutym 1983 r. „New York Times” alarmował, że FBI ma w swoich kartotekach aż 400 zawodowych kryminalistów radzieckich prowadzących działalność mafijną. Dwustu z nich mieszkało w Brighton Beach na Brooklynie, dzielnicy nazywanej Małą Odessą. Bogatin miał mieszkanie po sąsiedzku w Manhattan Beach.
Po ucieczce ze Stanów Zjednoczonych do Wiednia zostaje zatrzymany przez Interpol. Policja znajduje przy nim sfałszowane papiery wartościowe. Biznesmen twierdzi, że dała mu je nieznana osoba, prosząc o czasowe przechowanie. Nikt w to, oczywiście, nie wierzy, ale funkcjonariusze muszą zwolnić aresztowanego z braku dowodów. „Kurier Wiedeński” pisze jednak, że Interpol i FBI uważają go za współpracownika działającej w USA mafii rosyjskiej.
Mafia ta, jak donoszą dziennikarze, pobiera z sejfów bankowych papiery wartościowe, następnie wymienia je na sfałszowane i zwraca do banku. Prawdziwe papiery służą jej w tym czasie jako zabezpieczenie do uzyskiwania milionowych kredytów w amerykańskich instytucjach finansowych. Po otrzymaniu kredytu prawdziwe papiery są zwracane do banku, a sfałszowane zostają zabrane i zniszczone. W ten sposób po przestępstwie nie ma śladu. Wszystko wskazuje na to, że Bogatin uczestniczył właśnie w tym procederze, ale, niestety, nie sposób tego wykazać przed prokuraturą i sądem.
Nie jestem aniołem
Ujawniona przez „Gazetę Wyborczą” mroczna przeszłość właściciela „Pierwszego Komercyjnego” wywołuje, rzecz jasna, panikę wśród klientów banku. Zwłaszcza że na jaw wychodzą też kombinacje, których Bogatin dopuszczał się już w Polsce. Okazuje się, że pieniądze wymagane przez NBP jako wkład własny niezbędny do założenia banku, wziął on tak naprawdę z kredytu zaciągniętego w PKO S.A. Żeby ukryć ten fakt, przetransferował je przez kilka spółek, które później bankrutowały.
Gdy to wszystko opisują media, przed bankiem pojawia się widmo upadku. Klienci mają bowiem w pamięci niedawną ucieczkę z kraju Lecha Grobelnego, założyciela Bezpiecznej Kasy Oszczędności. Obawa, że bank Bogatina również jest piramidą finansową, popycha ich do masowego wycofywania depozytów.
Prasa donosi: „W sobotę od rana do późna ogromna kolejka ludzi pragnących wycofać swoje pieniądze. Przesuwała się bardzo wolno. Przeciętnie obsługa jednej osoby trwała 20 minut. Tuż przed południem w jednym z okienek zabrakło druków niezbędnych do likwidacji wkładów, ale dostarczono je w kilka minut później. Około godz. 14.00 rozeszła się w kolejce plotka, że Bogatin uciekł. Po kwadransie wyjaśniło się, że jedynie wyjechał w interesach. Bank nie zawiesił wypłat, a nawet uspokajał klientów, że każdy, kto będzie chciał, pieniądze odbierze”.
Sam Bogatin próbuje za wszelką cenę gasić pożar. Natychmiast po wybuchu afery wraca ze służbowej podróży do Polski, wydłuża też pracę banku do godziny trzeciej w nocy, żeby przekonać ludzi, że będą mogli odzyskać swoje wkłady bankowe. Zwołuje konferencję prasową, na której oświadcza: – Nie jestem aniołem.
Biznesmen przekonuje jednak, że bank jest jego ukochanym dzieckiem i – aby go ocalić – jest gotów zrezygnować ze swoich udziałów mających wartość 6 mln dol. – Mogę je przekazać „Gazecie Wyborczej” albo każdej osobie, którą wskażecie. Kiedy założyłem Sun-Pol, nikt mnie nie pytał, skąd przyszedłem, tylko ile zainwestuję. Teraz nikt nie pamięta, co zrobiłem dla Polski przez cztery lata, a wyciąga mi się rzeczy sprzed ośmiu lat – mówi dziennikarzom. Dorzuca jeszcze tajemniczo: – Jeśli jakiś kraj kogoś potrzebuje, obieca mu wszystko. Gdy potrzebować przestaje, zapomina o obietnicach.
Operacja ratowania reputacji banku nie do końca się udaje, bo już 31 stycznia Bogatin zostaje aresztowany przez Urząd Ochrony Państwa. Stany Zjednoczone, powołując się na nigdy niestosowaną umowę o ekstradycji z 1927 r., wnioskują o przekazanie biznesmena do USA. Choć prawnicy twierdzą, że nie dotyczy ona przestępstw podatkowych, Polska najwyraźniej chce się pozbyć kłopotliwego gościa i godzi się na ekstradycję.
Interwencja w Watykanie
Gdy Bogatin przebywa w polskim areszcie, w całej historii pojawia się jeszcze jedna tajemnicza postać. Tadeusz Olczak, biznesmen, który w 1986 r. założył firmę sprzedającą anteny satelitarne, a później handlował wódką i samochodami, odkupuje od niego 45 proc. akcji banku. Według adwokata Bogatina, obiecuje udaremnienie ekstradycji, powołując się na znajomości w polskim Episkopacie.
W 1993 r. w rozmowie z „Polityką” Olczak zaprzeczy, że kiedykolwiek obiecywał zablokowanie wywozu Bogatina do USA. Przyzna jednak, że próbował pomóc twórcy PKB. „Spekulowano, że Bogatin wpadł w niełaskę, zajmując na bank budynek, który należał do lubelskiego Caritasu. Jeśli to prawda, mówiłem, trzeba rozmawiać z władzami kościelnymi. Udaliśmy się na rozmowę z biskupem lubelskim i dyrektorem Caritasu. Okazało się, że to nieprawda. Biskup Bolesław Pylak obiecał w sprawie Bogatina pomóc. Chodziło o to, żeby biznesmen został w Polsce, gdyż w Stanach groziła mu podobno wendeta. Dzięki biskupowi mieliśmy spotkanie w siedzibie prymasa, trafiliśmy też do Belwederu. Rozmawialiśmy w jego sprawie z Mieczysławem Wachowskim. Po tych rozmowach jasne było, że David w Polsce nie zostanie. Pojechaliśmy również do Watykanu”. Na próżno – opowie Olczak.
Ostatecznie Olczak przejmuje akcje Bogatina, ale transakcja nie jest w pełni uznana przez NBP. Ostatecznie w lutym 1993 r. bank centralny ustanawia zarząd komisaryczny banku, a później de facto go nacjonalizuje.
Bogatin zostaje przewieziony do Stanów Zjednoczonych. W maju 1992 r. tamtejszy sąd skazuje go na karę od ośmiu do 13 lat więzienia (długość odsiadki ma być uzależniona od zachowania więźnia). Trafia do więzienia stanowego w Otisville.
Jedna z jego lubelskich współpracownic mówi o nim w wywiadzie dla miejscowej gazety: – Był trochę jak chłopiec. Świadczy o tym chyba to jego biurko w kształcie dolara. Słaby angielski. Gdzie, jeśli nie tutaj, ten w sumie skromny i delikatny człowiek, mógłby zostać bankierem i stworzyć sobie małe Stany Zjednoczone?
Post scriptum
Pierwszy Komercyjny Bank w Lublinie zostanie przejęty przez NBP. Bank Centralny przez lata będzie wykorzystywał go jako tzw. bank-szpital, ratujący inne, głównie małe banki zagrożone bankructwem. Do końca swego istnienia będzie przynosił straty, ostatnie walne zgromadzenie jego akcjonariuszy odbędzie się 14 kwietnia 2000 r.
Po publikacjach na temat Bogatina, dziennikarz Jacek Łęski zostanie jednym z najsłynniejszych reporterów śledczych w Polsce. Przeniesie się z Lublina do warszawskiej „Wyborczej”. W późniejszych latach zwiąże się z mediami prawicowymi.
David Bogatin wyjdzie na wolność prawdopodobnie w 2005 r. Dziennikarzom nie uda się jednak ustalić jego dalszych losów. W amerykańskiej prasie, w kontekście szemranych interesów, pojawi się jedynie jego rodzony brat Jakub Bogatin.
Więcej możesz przeczytać w 3/2024 (102) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.